Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Nicholas Hoult’

W tym roku mamy istny maraton filmów superbohaterskich. Niestety, wypuszczone dotychczas cztery tytuły tworzą jakby sinusoidę – po rewelacyjnym Deadpoolu dostaliśmy beznadziejne Batman v Superman, potem kapitalne Civil War, a ostatnio kiepskawe X-Men: Apocalypse. Jeśli ta prawidłowość zostanie zachowana, to Żółwie Ninja, które są następne w kolejce, okażą się wielkim hitem.
To jednak jest melodia przyszłości, na razie skupmy się na tym, dlaczego nowy film o mutantach nie zachwyca.

Przede wszystkim, wyraźnie czuć zmęczenie części ekipy filmowej. Formuła Bryana Singera, który kilkanaście lat temu zapoczątkował to uniwersum i powrócił do niego w 2014 roku, wyczerpała się. Dwa lata temu Days of the Future Past było naprawdę spoko, ale tutaj już widać, że reżyser nie ma pojęcia, co należałoby dalej robić z tą marką. Próby łączenia klimatu zaszczucia, walki ludzi z mutantami, charakteryzujące pierwsze filmy z serii, z wątkami politycznymi, które wprowadził w First Class (2011) Matthew Vaughn* w przypadku Apocalypse spełzają na niczym. Singer powinien sobie odpocząć. Może niech zajmie się kręceniem nowego Supermana? Tam stołek zapewne się niebawem zwolni. Studio Fox z kolei – dzięki sukcesowi Deadpoola – powierzyć powinno tę potężną markę komuś pełnemu zapału i nowych pomysłów. Albo całej gromadce takich ktosiów.

Marką obrzydliwe zmęczona jest też Jennifer Lawrence, która podpisania kontraktu na pierdyliard filmów żałuje chyba bardziej niż umieszczenia swoich prywatnych zdjęć w chmurze**. Jej postać – zmiennokształtna Mystique – z jakiegoś powodu urosła do rangi bohaterki i idolki młodych mutantów, której plakaty wieszają sobie na ścianach, gdyż jest taka fajna i prowadząca obdarzonych genem x do wolności. Moja teoria jest taka, że Singer bardzo lubi Igrzyska śmierci i gdy Jennifer Lawrence przychodziła ze scenariuszem w jednej i komiksem w drugiej ręce, chcąc upewnić się, czy jej postać rozwija się w mającym jakikolwiek sens kierunku w kontekście poprzednich filmów lub adaptowanego materiału, to reżyser odpowiedał jej tylko Katniss, uspokój się, ludzie cię taką kochają i kazał wracać na plan.
Cóż, nikt w 2011 roku nie spodziewał się, że aktorka ta zgarnie Oscara, aż tak wielkiego sukcesu Igrzysk śmierci również nie przewidziano. Teraz wciskają jej tutaj podobną rolę i dziewczyna nie potrafi ukryć tego, że ma dość tych filmów. Łatwo byłoby wytłumaczyć podmianę, ale studio raczej nie będzie skore do zrezygnowania z możliwości wrzucenia na plakat znanej twarzy.

Zmęczony jestem ja wlekącym się od First Class romansem Xaviera i Magneto. O ile w tamtym filmie i DotFP miało to jeszcze ręce i nogi, tak tutaj przypomina to jakąś parodię. Erik kolejny raz przechodzi na stronę zła i krzyczy, że nie ma w nim już dobra, a Charles znowu krzyczy, że jest w nim człowieczeństwo, że jeszcze nie jest za późno etc. W jednym momencie wrzucają nawet migawkę ujęć z First Class – wygląda to jak w jakiejś kiepskiej komedii romantycznej, bo po przypomnieniu sobie pierwszych wspólnych chwil, Erik zmienia zdanie i już nie jest zły.

W ogóle, cały wątek Magneto jest skopany. Ukrywa się w Polsce (sic!), gdzie pracuje w jakiejś hucie, założył rodzinę – sielanka. No ale przez przypadek ratuje człowiekowi życie, na co komunistyczna władza – uprzejmie poinformowana przez hutników -urządza obławę, wysyłając milicjantów uzbrojonych w… łuki.
Po pierwsze – to absurdalne, powinni wysłać albo jakiegoś ubeka z flaszeczką, żeby go nakłonić do współpracy, albo rozpocząć zbieranie na niego materiałów, żeby go przekonać do współpracy.
Po drugie – naprawdę trzeba było czegoś takiego? To znaczy, w jakiś sposób musiał ponownie poczuć, że nie ma odwrotu od Ciemnej Strony i tylko dlatego jego żona oraz córka giną – żeby mógł być zły, bo Magneto jest zły. Tylko po co, skoro filmowa wersja nie zmierza w stronę bycia terrorystą?
Brakuje tutaj jakiejkolwiek konsekwencji w rozwoju postaci, ciągle kręcą się w kółko ze złym Magneto i Xavierem, który pomaga mu wrócić na stronę dobra. I to jest tak przykre, bo obaj panowie wcielający się w tych mutantów – tj. James McAvoy oraz Michael Fassbender – robią niesamowitą robotę i doskonale się bawią na planie. Szkoda tylko, że przez scenariuszowe głupoty i wtórność pomysłów widz nie bawi się równie dobrze w kinie.

Kolejną wadą tego filmu jest tytułowy antagonista. Ponieważ uważam to za strasznie śmieszne, to powtórzę ten żart – Apocalypse wygląda tak, jakby porucznik Bey miała dziecko ze zawataryzowanym Jake’iem Sullym. No i jest za mały. Nie chodzi jednak tylko o sam wygląd, kwestie wizualne można by było wybaczyć, gdyby jego zachowanie i plan miały sens.
Fabułę Age of Apocalypse znam jedynie poglądowo, ale walczyłem kiedyś z tym gościem i bandą jego sługusów w tej grze, toteż z grubsza wiem, o co się rozchodzi z tym złoczyńcą. Apocalypse chce wyłonić najpotężniejsze istoty, stojące ewolucyjnie najwyżej, najlepiej przystosowane do najtrudniejszych warunków i wykorzystując je, rządzić światem. Tutaj jego planem jest zburzenie wszystkiego, co wybudowali ludzie i postawienie wielgachnych piramid.
Wiąże się to z przeszłością Apocalypse’a, który kilka tysięcy lat przed Chrystusem rządził Egiptem, miał wielkie piramidy, śmiercionośnych przybocznych mutantów, ale został ograny jak dzieciak przez tych ludzi, którzy tworzyli poziomy do Tomb Rider. Podstępem potężny mutant został uwięziony pod tonami gruzu i miał już nigdy nie wrócić.
I te wydarzenia przedstawione w prologu są w zasadzie najlepszym elementem filmu zawierającym Apocalypse’a. Później tylko teleportuje się po świecie i zbiera przypadkowych mutantów, których zdolności nijak się mają do tych posiadanych przez jego Jeźdźców z prologu.
Storm jest nastolatką z Egiptu i pierwszą mutantką, na jaką wpada złoczyńca, Psylocke pojawia się na chwilę i Apocalypse od razu stwierdza, że jej moc walczenia mieczem i noszenia skąpego kostiumu czynią z niej wspaniałą wojowniczkę, biedę wątku Magneto już wyśmiałem akapit wyżej, więc został tylko Angel.
Wiecie, wątek Angela został lepiej przedstawiony w ww. grze i serialu animowanym. Utrata skrzydeł powinna być dla niego tragedią, metamorfoza w Archangela wstrząsem dla drużyny X-Men, która musiałaby zmierzyć się z dotychczasowym sprzymierzeńcem. A tutaj? No jest jakiś typek, któremu skrzydła zostają zniszczone, Apocalypse go odwiedza i robi mu nowe, metaliczne. Koniec. Po prostu dobór mutantów do tej czwórki jest tak losowy i biednie przedstawiony, że głowa mała.

Jest jeszcze masa rzeczy, które były zrobione po prostu słabo.
Zniszczenie szkoły, które powinno być naprawdę tragicznym wydarzeniem, nie robi najmniejszego wrażenia, gdyż nie czujemy żadnej więzi z jej mieszkańcami. Poza tym zostaje odbudowana pod koniec filmu, więc jej zniszczenia nie ma żadnej wagi.
Scena Quicksilvera, która polega na tym, by zrobić jeszcze raz to samo, co ostatnio, ale przeciągnąć to do tego stopnia, żeby widzowi przeszkadzało.
Pojawienie się totalnie z dupy Strykera, który porywa część mutantów, tylko po to, by po chwili uciekli z jego tajnej placówki, w której trzyma… Wolverine’a. Toteż mamy adaptację Weapon X. Taką strasznie biedną, na zasadzie: Hej, czytaliście ten komiks? Tutaj macie kilka kadrów z niego.
Efekty specjalne wypadają biednie (sic!). Ludzie mieli ból dupy przy zwiastunach, że wygląda to słabo i faktycznie widać, że ktoś tam pokpił sprawę.

***

Po tym całym narzekaniu czas na kilka słów pochwał.
Młodzi mutanci są rewelacyjni – Jean Grey, Cyclops, Nigthcrawler, Quicksilver, nawet Jubilee, która nie ma ani jednej sceny akcji i ze trzy linijki tekstu. Wreszcie w jednej scenie czułem, że oglądam film o X-Men – gdy czwórka dzieciaków wychodziła z kina i dyskutowała na temat SW. Chętnie obejrzałbym cały film o tym, jak uczniowie Xaviera chodzą do kina, urywają się z lekcji, odrabiają zadania domowe etc. Proszę, niech to się stanie, niech ktoś włoży serce w tę markę.
Aktorsko również wszystko gra – wymienieni już wcześniej James McAvoy, Michael Fassbender, ale również Nicholas Hoult (Beast), aktorzy wcielający się w nowe pokolenie mutantów – ci ludzie dają z siebie wszystko, czasem nawet mają zabawne kwestie, interakcje między nimi są zazwyczaj bezbłędne, ale cała pompatyczność historii i ta zasrana epickość wszystko psują. Po co, do cholery, skakać co dziesięć lat po przełomowych wydarzeniach?
Co będzie następne? Dark Phoenix Saga w latach ’90?

***

Nie polecam, nie jest to co prawda  film tak tragiczny, jak BvS albo to nieszczęsne ubiegłoroczne F4, aczkolwiek brak serca, wrzucanie niepotrzebnych wątków oraz postaci, odpalenie Apocalypse’a, gdy nie ma w filmowym świecie nic, na czym by nam zależało, a co mógłby zniszczyć, znudzona Jennifer Lawrence i przeciągany romans Xavier-Magneto, rujnują ten film.
Słabe efekty specjalnie mógłbym wybaczyć, słabego scenariusza, przez który marnują się ciekawi bohaterowie, nigdy.

Jaskier

*Wiedzieliście, że jego żona to Claudia Schiffer?

**Internet nie zapomina!

Read Full Post »

Mam zaszczyt hurtem zaprezentować Wam najlepszych z najlepszych anno Domini 2015 w trzech kategoriach: Mała rola w filmie popcornowym, Duża rola w filmie popcornowym oraz Film popcornowy. Oto – co prawda spóźnione, ale przecież lepiej późno niż wcale – nominacje do Jaskierów 2015.

***

Mała rola w filmie popcornowym:

Colin Firth za rolę Harry’ego Harta w filmie Kingsmen

Najbardziej brytyjski ze wszystkich Brytyjczyków, urodzony, by grać dżentelmena, Colin Firth ląduje na tej liście za rolę tajnego agenta-mentora, który musi przekazać pałeczkę następnemu pokoleniu szpiegów. W czasach, gdy Bonda gra Daniel Craig, dobrze, że wciąż są tam gdzieś fani agentów zakutych w szyte na miarę garnitury, którzy muszą stawić czoła kiczowatym złoczyńcom, próbującym przejąć kontrolę nad światem.
Colin Firth idealnie spełnia powierzone mu zadanie. Ciężko wyobrazić sobie, by ktoś inny mógł walczyć ze złem z taką klasą i nienagannym akcentem.
Kliknij, by poczytać więcej.

***

Jeremy Renner za rolę Hawkeye’a w filmie Avengers: Age of Ultron

Hawkeye sportretowany w MCU przez Jeremy’ego Rennera w Age of Ultron w końcu stał się tym, kim powinien być od początku – w świecie półbogów, kosmitów, mutantów i superżołnierzy stanowi nośnik normalności, z którym widzowi najłatwiej się utożsamić. Pałęta się z tym swoim łukiem i strzałami, ale świadomy tego, że nie do końca pasuje do drużyny, w której przyszło mu walczyć. Jednocześnie w całej tej swojej śmieszności, która przeniesiona jest z komiksowego pierwowzoru, stanowi dla Avengers kotwicę. Jego normalność wnosi do ekipy pierwiastek czysto ludzki.
Kliknij, by poczytać więcej o tym filmie.

***

Nicholas Hoult za rolę Nuxa w filmie Mad Max Fury Road

Jak łatwo sobie wyobrazić, Mad Max pojawi się jeszcze na tej liście. Dla samego Nicholasa Houlta nie jest to natomiast pierwsze przyznane przeze mnie wyróżnienie. Kilka lat temu zagrał zombie w komedio-horrorze pt. Wiecznie żywy. Tym razem George Miller powierzył mu rolę fanatycznego wojownika, poddanego lokalnego watażki. Aktor kolejny raz przeszedł transformację fizyczną (w serii X-Men również spędza kupę czasu na fotelu u charakteryzatora), co powoli staje się jego znakiem rozpoznawczym.
No ale na ponowne wyróżnienie zasłużył sobie czymś innym – to w zasadzie jedyna postać, która w filmie ewoluuje, przechodzi jakąś przemianę i aktor z powierzonego mu przez reżysera zadania się wywiązał. Gdy Nux orientuje się, że Wieczny Joe jest tak naprawdę despotycznym tyranem, rozpoczyna się jego ścieżka na Jasną Stronę Mocy.
Kliknij, by poczytać więcej o tym filmie.

***

Kate Blanchet za rolę Macochy w filmie Kopciuszek


A tu być może zaskoczenie, bo nic na blogu na temat tego filmu się nie pojawiło. Więc w telegraficznym skrócie – czy sześćdziesiąt pięć lat po premierze animowanej wersji Kopciuszka można coś jeszcze z tego wycisnąć? Czy robienie aktorskich wersji każdej z Księżniczek Disneya ma sens?
Cóż, na pewno nie w postaci musicalu, w którym jest więcej tekstu śpiewanego niż w Nędznikach, ale próbować warto. Co prawda rzeczony Kopciuszek Kennetha Branagha fabularnie niewiele nowego ma do zaoferowania, aczkolwiek wygląda wprost przepięknie. Nominacje za kostiumy i scenografię posypały się ze wszystkich stron i mimo iż ostatecznie Oscara w tej kategorii wygrał Mad Max, to nie można pod tym względem nowej inkarnacji klasycznej opowieści niczego odmówić.
Jest jednak jeszcze coś poza sukniami i landszaftami, co wyszło – antagonistka. Zła macocha grana przez Cate Blanchett jest przesiąknięta złem do szpiku kości i zrobi wszystko nie tyle po to, by sobie i córkom zapewnić komfortowe życie, ale wyłącznie w celu uprzykrzenia go Kopciuszkowi. Aktorka wręcz rozkoszuje się tym, jak okrutna oraz niesprawiedliwa jest jej bohaterka i mimo że nie sposó jej kibicować, to musi na widzu zrobić wrażenie.

***

Harrison Ford za rolę Hana Solo w filmie Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy

Ostatnie z pięciu nazwisk w tej kategorii należy do legendy popcornowego kina. Pomimo sporych niedociągnięć filmu i według mnie kontrowersyjnych fabularnych decyzji, nie potrafię wyobrazić sobie tej listy bez zawarcia na niej Harrisona Forda, wracającego do roli gwiezdnego przemytnika i awanturnika, która niegdyś otworzyła mu na oścież drzwi do kariery.
W Przebudzeniu Mocy daje popis i wcale nie widzimy na ekranie podstarzałego aktora, a wiekowego bohatera, ściganego przez demony przeszłości. Już za sam fakt podejścia do roli na poważnie należą się brawa.
Kliknij, by przeczytać więcej.

***

To nie jest tekst sponsorowany, po prostu uważam, że Majonez Kielecki to najlepszy majonez we Wszechświecie.

***

Duża rola w filmie popcornowym:

Charlize Theron za rolę Furiosy w filmie Mad Max: Fury Road

Piątkę najlepszych aktorów w minionym roku otwiera w moim plebiscycie Charlize Theron. Tym razem jej występ w zmartwychwstałej marce sprzed lat nie ogranicza się do seksu z Idrisem Elbą (pamiętacie o jej postaci z Prometeusza coś więcej?), ba! w zasadzie Furiosa jest główniejszą bohaterką niż tytułowy Max. Pewna grupa ludzi w internetach nawet zaczęła się rzucać o to, że film miał zbyt feministyczny wydźwięk, ale ja się z tym zgodzić nie mogę. To znaczy – ja absolutnie nie neguję tego, że aktorka kradnie szoł Tomowy Hardy’emu, nie widzę jednak powodu, by nie mogło tak być. Nie ma ani krzty sztuczności albo wciskania widzowi czegokolwiek siłą w uczynieniu z kobiety głównego bohatera filmu akcji. Na pewno nie w takim wydaniu.
No i hej, aktorka dała sobie ogolić głowę i amputować rękę, więc podważanie kozackości jej postaci naprawdę mija się z celem.

***

Seth MacFarlane za rolę Teda w filmie Ted 2

Czy można tu zostać wyróżnionym za dubbingowanie postaci? Jak widać tak.
Seth MacFarlane po potknięciu, jakim przed rokiem był jego komediowy western, wrócił z kontynuacją filmu, który w 2012 szturmem wziął kina. Pomimo że Ted 2 finansowego sukcesu swojego poprzednika nie pobił, ani nawet nie był bliski wyrównania go, to ja poza jednym mocnym zgrzytem (gdzie się podziała Mila Kunis?!) zostałem kupiony, a wszystko to za sprawą przeklinającego, palącego zioło pluszowego misia. Umówmy się, ten koncept to komediowe złoto, a postawienie go w sytuacji, w której musi udowodnić, że zasługuje na traktowanie jako pełnoprawny obywatel, zdaje egzamin. Dlatego stwierdzam, że pomysłodawca i użyczający głosu twórca zasługuje na wyróżnienie.
Kliknij, by przeczytać więcej na temat tego filmu.

***

Paul Rudd za rolę Scotta Langa w filmie Ant-Man

Co się dzieje, gdy angaż w filmie Marvela dostanie grubawy komik?
Studio robi z niego gwiazdę kina akcji, jednocześnie nie marnując komediowego potencjału aktora.
Paula Rudda widziałem wcześniej w jednym filmie (o tym) i kiedy uświadomiłem sobie, że to ten gość ma grać życiowego nieudacznika, który zyskuje supermoce oraz szansę na stanie się superbohaterem, to wiedziałem, że wszyscy to kupią.
Po prostu jest coś takiego w tym aktorze, że fatłapowatość granych przez niego bohaterów jest niezwykle autentyczna. Scott Lang jest dupkiem dla większości ludzi, ale szczerze kocha córeczkę i potrafi wykazać się lojalnością wobec przyjaciół, dzięki czemu wnosi do marki, jaką jest MCU, nowy pierwiastek.
Kliknij, by przeczytać więcej o tym filmie.

***

Henry Cavill za rolę Napoleona Solo w filmie Kryptonim U.N.C.L.E.

O tej produkcji również nie miałem dotychczas okazji napisać. O filmie będzie więcej niżej, tu natomiast skupię się na postaci granej przez Henry’ego Cavilla, ponieważ jest w niej coś intrygującego. Otóż, w przeciwieństwie do innej ostatnio popularnej roli w blockbusterze, tutaj rzeczywiście coś gra. Nie rozumiem, dlaczego decyzyjni ludzie w Warner Brothers podjęli taką dziwaczną decyzję i wypompowali z jego interpretacji Supermana jakiekolwiek emocje. Najwyraźniej oni już tak mają (patrz – Christian Bale w roli Bruce’a Wayne’a/Batmana).
No ale o tym jeszcze popiszemy za miesiąc, tu chcę pochwalić tego aktora, ponieważ daje niewiarygodny popis. Po premierze Kingsman nie sądziłem, że 2015 przyniesie jeszcze jakiś dobry film o szpiegach, a tu taka niespodzianka. Napoleon Solo to – wprawdzie amerykański – ale Bond, jakiego potrzebujemy i na jakiego zasłużyliśmy.

***

Adam Driver za rolę Kylo Rena w filmie Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy

Nie stałem się fanem Przebudzenia Mocy, ale postaci i roli Adama Drivera będę bronił zawsze i wszędzie. Na początku, świeżo po pierwszym seansie, podobnie jak cała masa ludzi w Internecie, sądziłem, że takie podejście do Sitha jest głupie, ale potem mnie olśniło – to właśnie o to chodziło, żeby pokazać takiego emo-dzieciaka, którego największym marzeniem jest stanie się koszmarem i postrachem całej Galaktyki. Nie wie, jak się do tego zabrać, ma wątpliwości, czy sobie da radę, ale zżera go ta chora ambicja i pragnienie dorównania legendarnym postaciom. W zasadzie jest to Sith idealny do tego filmu – gdyby naprawdę chcieli zrobić Dartha Vadera dwa, to aktor, reżyser oraz scenarzyści musieliby zmierzyć się z tymi samymi rozterkami, z jakimi zmaga się Kylo Ren. Zewsząd otacza go presja, bo wszyscy chcą, by był groźny i zły do szpiku kości, on sam tego pragnie bardziej niż ktokolwiek inny, ale nie do końca sobie radzi z powierzonym zadaniem.

***

Tak oto wygląda moje podsumowanie 2015 roku w kinie rozrywkowym. Jeśli chodzi o same role, rzecz jasna. Jest mi wstyd i przykro, że takie opóźnienie, no ale#studia #praca. Nie mam siły i niestety czasu robić jakiegoś finału dla aktorów, wszyscy byli naprawdę ekstra. Na dniach powinien ukazać się jeszcze tekst z samymi filmami, potem przejdziemy do bieżących spraw – przeczytałem pierwszy polski numer Deadpoola, obejrzałem drugi sezon Daredevila, więc będę miał o czym pisać, a co za tym idzie – Wy będziecie mieli co czytać.

Jaskier

Read Full Post »

Nie tak dawno rozpływałem się nad najnowszym filmem rozszerzającym filmowe uniwersum Marvela, po drodze był nowy The Amazing Spider-Man*, a tu na scenę wskoczyła już cała ekipa X-Men.
I to w jakim stylu !

Sezon lekkich i kolorowych filmów w pełni i ma się bardzo dobrze. :D

Jeśli śledzicie moje wpisy regularnie, to wiecie, że miałem odnośnie tej produkcji spore oczekiwania (sprawdzić można np. TU lub TU). I chyba wszystkie zostały spełnione. Naprawdę – trudno jest mi się do czegoś w tym filmie przyczepić, bardzo dobrze to o nim świadczy.

Przede wszystkim fabuła nie skupia się na postaci Wolverine’a, jak można się było obawiać przed premierą, bazując na materiałach promocyjnych. Owszem, pełni w historii ważną rolę, ale „zrobić swoje” muszą Xavier i Magneto w wersji z ’73. Pozwala to Jackmanowi po prostu być zajebistym w swojej roli, brakowało tego w filmach w całości poświęconych Rosomakowi.

Pewne wydarzenia zapoczątkowane w latach siedemdziesiątych doprowadziły do zaistnienia dystopijnej przyszłości, w której kontrolę nad światem przejęły maszyny. (Dzień jak co dzień.) Ocalali mutanci w desperackim akcie wysyłają świadomość Wolverine’a pół wieku w przeszłość do jego młodszego ciała, w celu zapobiegnięcia tragedii i wyprostowania kolein losu.

Podobała mi się metamorfoza młodego Xaviera, który utraciwszy tak wiele, wylądował na dnie, został kimś w rodzaju ćpuna, ale potrafił się odbić i stać się tym charyzmatycznym przywódcą, jakiego znamy ze starszych filmów. Wielkie brawa dla Jamesa McAvoya – zdecydowanie nie jest już panem Tumnusem.

Michael Fassbender jako Magneto jest FE-NO-ME-NAL-NY – jedynie potwierdza swoją klasę. Nie musi wrzeszczeć lub rzucać groźbami – wierzymy, że oglądamy potężnego i dumnego mutanta gotowego wiele poświęcić dla dobra swojego gatunku.
A to wcale nie było takie łatwe zadanie, zważywszy na fakt, iż za pierwszym razem wcielił się w tę postać Ian McKellen.

Pozostali członkowie x-grupy… cóż, scenarzysta postąpił rozsądnie, decydując się na krok pod tytułem „Oto X-Meni. Tak, wiemy, że są zajebiści i chcemy Wam to pokazać”.
Mam tu na myśli głównie postacie z przyszłości, które uzbrojone w moce z CGI dają czadu… chyba pierwszy raz od początku filmowej serii. Dawno już nie widziałem Ostatniego bastionu, stąd ta niepewność, ale sceny akcji z tegorocznej produkcji na pewno biją na głowę te z X-Men i X-Men 2. Zwłaszcza pierwszy film niezbyt ładnie się postarzał pod względem wizualnym.
Tutaj jest wprost rewelacyjnie – cieszyłem się jak dziecko, widząc lodowego Icemana i wykorzystanie mocy Blink podczas starcia z Sentinelami.

No właśnie – Sentinele (dla zmyły ich nazwa została przetłumaczona w kinowej wersji filmu na „Strażników”). Były odpowiedzią ludzkości na pojawienie się mutantów. Bolivar Trask (w tej roli świetny niczym w Grze o tron Peter Dinklage) zaprojektował je do tropienia i likwidowania lub chwytania osób z genem odpowiedzialnym za mutację. I – jak to bywa z takimi wynalazkami – w pewnym momencie ich program samodzielnie ewoluował, zaczęły hodować ludzi i więzić ich jaźń w świecie rządzonym przez Elronda. Czy jakoś tak.
Prototypy, czyli model z ’73 roku, wyglądają oldskulowo i to jest świetne, gdyż dzięki temu odwołują się do oryginalnych projektów z komiksów. Natomiast futurystyczne wersje, z którymi walczą mutanci w 2023 roku mają w sobie coś maszynowo-przerażającego. Nie jest to ten poziom, jaki miał metalowy szkielet T-800 lub te pływającego kałamarnico-cosie w Matrixie, ale jest blisko.

Wspomnę jeszcze o kapitalnym segmencie z Quicksilverem. Jasne, chłopak wygląda kretyńsko, ale za to jak się prezentuje na ekranie! Nie spodziewałem się, że wypadnie aż tak dobrze. Wręcz nieco zawiodłem się, że było go w filmie tak mało.

Film jest przystępny dla odbiorcy nieznającego komiksów lub choćby filmów, jest sporo ekspozycji, zwłaszcza na początku, więc nikt się nie pogubi. Jednak dużo się traci, bo nie załapie się większości żartów i odniesień, głównie do starszych filmów z serii. Spodobało mi się również puszczenie oka do miłośników s-f, jakim było nawiązanie do Terminatora**.

Wszelkie nieścisłości, które pojawiły się w uniwersum po włączeniu do niego tego filmu, trzeba znieść. Podróże w czasie mają to do siebie, że robią bałagan. I tak wszystko bardzo zacnie trzyma się kupy, Ostatni bastion według obecnej oficjalnej linii czasu nigdy się nie wydarzył… i baaardzo dobrze.
Właściwie jedyne pytanie, jakie chciałbym zadać, odnosi się do Logana i jego wstąpienia w szeregi X-Men. Mam nadzieję, że X-Men: Apocalyspse to wyjaśni.

Tak to właśnie wygląda – bohaterowie, historia, humor, sceny akcji i efekty specjalne współgrają pod batutą p. Singera perfekcyjnie. Czekam na następny film z serii, a w międzyczasie na pewno odświeżę sobie poprzednie.

A co Wy sądzicie o najnowszych X-Menach?

Jaskier

*Jeszcze go nie widziałem, więc wstrzymam się z wypowiadaniem na jego temat do premiery DVD
**To uczucie dumy, gdy tłumaczysz swojej dziewczynie, o co chodziło z książką telefoniczną.

Read Full Post »

Dzisiaj miało nie być notki, ale wynalazłem wczoraj w internetach informację o filmie pt. Wiecznie żywy, do którego to odnosi się tytuł tego wpisu. Nie oczekiwałbym zbyt wiele, gdyby nie trailer, który nastawił mnie do niego bardzo pozytywnie, a który możecie znaleźć poniżej.

Głównym bohaterem filmu jest zombie, a fabuła dotyczy uczucia, którym w jakiś sposób zaczął darzyć żywą dziewczynę. Scenariusz powstał w oparciu o książkę Isaaca Mariona wydaną w Polsce pod tytułem „Ciepłe ciała”. Byłem dzisiaj w księgarni i zamówiłem prywatny egzemplarz do odbioru w środę, więc najprawdopodobniej zdążę przeczytać jeszcze przed premierą filmu u nas (1 marca). Z dyskusji na Filmwebie można wywnioskować, że jest to coś w stylu parodii gatunku paranormal romance (tak, jest taki gatunek, nawet ma swoją stronę na angielskiej Wikipedii), więc może być zabawnie, bo oczywiście nie może być aż tak źle. A poza tym złego niepotrafiącego dogadać się z córką ojca gra John Malkovich.

Z filmów o zombie widziałem tylko Świt żywych trupów, ten nowy, jeśli się komuś w link nie chce kliknąć, gdyż niezbyt przepadam za takimi klimatami. Podobno Zombieland jest godny uwagi, no i ludzie zachwalają The Walking Dead, którego jeden odcinek widziałem podczas pobytu w szpitalu, kiedy to szkoda mi było wyłączyć telewizor, bo był opłacony na kilka godzin do przodu, aczkolwiek niezbyt się tym serialem zachwyciłem.

Jaskier

Read Full Post »