Z seansem filmu LEGO Batman wstrzymywałem się trzy tygodnie, żeby mieć możliwość obejrzenia go z oryginalnym dubbingiem, licząc na to, że taka wersja wciąż będzie emitowana w kinach na przełomie lutego i marca. Poszczęściło mi się – w Krakowie była*. Co prawda w jednym kinie, jeden seans dziennie, ale udało się obejrzeć, o czym meldowałem na fanpejczu.
Dystrybutor produkcji mocno u mnie zaplusował tym, że w ogóle udostępnił widzom taką wersję, w kwestiach animacji niestety przeważnie jesteśmy pozbawieni wyboru. Fajnie też, że Cinema City trzymało taką raczej niszową wersję przez cztery tygodnie. Mam nadzieję, że frekwencja dopisała i ludzie odpowiedzialni za decyzje będą od teraz wciskać choć jeden seans animacji z napisami w dzienny grafik kin.
Wiedząc, że The LEGO Movie wypaliło, spodziewałem się, że i solowy film Batmana nie okaże się porażką. Z tony materiałów promujących widziałem tylko kilka zwiastunów i jakimś cudem prezentowane w nich żarty nie były suche ani drętwe, więc to też pozwalało mieć wysokie nadzieje i oczekiwania wobec produkcji. Końcowy efekt przerósł jednak moje przewidywania – LEGO Batman to nie tylko najlepszy film o Mrocznym Rycerzu od czasów – nomen omen – Mrocznego Rycerza, nie tylko jest lepszy od LEGO PRZYGODY – to po prostu i aż animacja tak dobrze przemyślana, zaplanowana i zrobiona, że ciężko dopatrzeć się w niej jakichkolwiek minusów.
Film jest w głównej mierze o tym, jak niesamowity, spektakularny i niezwyciężony jest Batman. Kopie tyłki całym zastępom wrogów, mieszkańcy Gotham City uwielbiają go, ma doskonale wyćwiczone ciało i przewidujący wszystko, analityczny umysł. Ma tylko jedną wadę – boi się współpracować: nie gra w drużynie, działa sam, lęka się nawiązania więzi, wypiera uczucia. Na tym właśnie – na lekcji, którą musi odbyć główny bohater – oparta jest fabuła. Musi nauczyć się, że bliscy stanowić będą dla niego wsparcie, że nie musi cały czas mieć na sobie maski ponurego twardziela, który ze wszystkim radzi sobie sam, że strach przed ponowną stratą rodziny nie może nim rządzić.
Tak, to brzmi banalnie i w gruncie rzeczy takie jest, ale tutaj wykonano to naprawdę perfekcyjnie. I w dodatku tak dobrze pasuje to do postaci/konceptu Batmana. Paradoksalnie, w animowanych, plastikowych minifigurkach ujęto o wiele więcej emocji i prawdziwie ludzkich uczuć, niż w jakimkolwiek aktorskim filmie z tego uniwersum nakręconym w tym tysiącleciu.
Wielka w tym zasługa ludzi, którzy tchnęli życie w postacie – najmocniej wybija się tutaj Will Arnett (tak, tak – ten sam Will Arnett, który nieudolnie podbijał do Megan Fox w TMNT), powtarzający rolę Człowieka Nietoperza po LEGO PRZYGODA. Jest fenomenalny jako Batman i jako Bruce Wayne, mam nadzieję, że również do nie-LEGO-wych animacji zostanie zaangażowany.
Pozostałym również ciężko cokolwiek zarzucić, każda z postaci jest charakterystyczna, każda ma swoje momenty. Po prostu ciężko mi nie wyróżnić pracy Arnetta.
Żartów jest cała masa i są naprawdę przednie – od takich wynikających z natury klocków LEGO, przez nawiązania do innych produkcji z Batmanem (tak mocne kopanie tyłków, że aż pojawiają się onomatopeje niczym w serialu z Adamem Westem rządzi), wyśmiewanie głupkowatych konceptów z komiksów, dowcipy językowe dla dorosłych („Dzieci są okrutne.”), nawiązania, smaczki i mrugnięcia okiem do osób lepiej zaznajomionych z marką – shark repellent, Billy Dee Williams jako Two-Face – to wszystko jest tak niesamowite, że banan nie schodzi z twarzy przez większość czasu trwania filmu.
Wyjątkami są momenty, gdy uderza się w smutne tony, ale to pozwala nabrać oddechu do dalszego śmiania się i po prostu pasuje, nie jest w żaden sposób wymuszone. Przejścia między nastrojami są płynne i naturalnie wynikające z fabuły.
Film wygląda FE-NO-ME-NAL-NIE!
Może to tylko ja i moje klockowe zboczenie, ale uwielbiam to, z jakim pietyzmem przeniesiono na ekran poszczególne części. Naprawdę wygląda to, jak animacja poklatkowa, „czuć” pojedyncze elementy. Dla kogoś zafiksowanego na punkcie klocków LEGO oglądanie tego filmu to uczta dla oka i duszy.
Na koniec jeszcze kwestia tego, czy LEGO Batman nie jest czasem chamską próbą reklamowania zabawek.
No i nie, nie jest. Dzięki temu, że przy tworzeniu filmu współpracowano z TLG, powstała cała masa zestawów. Możecie je obejrzeć TUTAJ. Pierdyliard pojazdów, inne serie na licencji filmów mogą pozazdrościć takiej liczby setów. Jak jednak można się przekonać, oglądając film, większość z nich pojawia się w nim jedynie na krótką chwilę, ciężar fabuły spoczywa na czymś zupełnie innym.
Co do samych zestawów – są rewelacyjne. Co prawda, większość niestety zupełnie nie trzyma skali, co wynika wprost ze stylistyki filmu, ale projekty są naprawdę świetne. Moim faworytem jest monster truck Killer Croca, niech się tylko trafi jakaś promocja, to wpadnie w moje ręce. Recenzję zestawu możecie przeczytać na blogu 8studs – KLIK.
***
Jednym słowem – polecam. Kto nie był, ten wynocha do kina, póki jeszcze grają. Tak dobrego filmu o Batmanie długo jeszcze nie zobaczymy.
***
*CC w Galerii Kazimierz. Według repertuaru wciąż regularnie grają o 16:30.
Jaskier