Aż się zdziwiłem. Poważnie. Myślałem, że sobie ponarzekam, rzucę jakimś sucharem i polecą lajki za konformistyczne podejście.
Nie mówię, że film jest dobry, jest raczej przeciętny, oparty na schematach, które widzieliśmy setki razy, w dodatku ma raczej niespecjalne efekty specjalne, ale nie jest żenująco słaby i właściwie dałem się wciągnąć.
To adaptacja komiksowej serii, nawet mam włożony gdzieś jeden zeszyt, wygrany w konkursie, ale nie bardzo miałem czas go przeczytać, przejrzałem jedynie, to była jakaś kilkustronicowa historia. Toteż podchodziłem do tego filmu z czystym umysłem, nie nastawiając się na nic przyjemnego.
I – jak powiedziałem – nie było wybitnie superaśnie, ale całkiem znośnie już tak. Mamy więc Nicka (Reynolds), który jest policjantem, który ginie podczas akcji. Zdarza się. Po śmierci „tam na górze” dostaje propozycję współpracy – polowania na zmarłych, którzy zostali w świecie żywych. I tu jest drobny zgrzyt, gdyż nie pamiętam, co ma dostać w zamian, ale nie ma to znaczenia w filmie, więc można się tym nie przejmować. Zostaje przydzielony szeryfowi o imieniu Roy (Bridges). I wyruszają na patrolowanie ulic Bostonu.
Gdyby ten układ nie działał, gdyby ich relacja była drętwa, to film by leżał. Całe szczęście jest inaczej i obserwowanie dwóch agentów R.I.P.D. sprawia frajdę. Przynajmniej mi sprawiało. Wiecie, to są te typowe docinki na linii mistrz-uczeń, chociaż ciężko momentami pojąć, kto jest kim w tym układzie.
Oczywiście amerykański film nie byłby amerykańskim filmem, gdyby światu nie groziła zagłada. W którymś tam momencie Nick i Roy odkrywają, co planują zrobić Umarlaki i oczywiście koniecznym staje się ich powstrzymanie. Dodatkowo jest tu jeszcze wątek żony Nicka, która musi pogodzić się z tym, co się w jej życiu porobiło i motyw zemsty. Główny bohater doskonale wie, kto stoi za jego śmiercią, potem się okazuje, że… dobra, to jego partner z tej policji dla żywych, to i tak wiadomo od początku. Potem się okazuje, że jest on także zamieszany w tę całą aferę z końcem świata. A potem to już jest szczęśliwe zakończenie.
Fabularnie nie jest to więc majstersztyk, niestety również efekty specjalne raczej zawodzą i trącą taniością. Projekty Umarlaków są zdecydowanie niezbyt wyszukane i porażają brakiem kreatywności. W zestawieniu z Pacific Rim, Avengers lub często porównywanymi (a przecież starszymi półtorej dekady) Facetami w czerni R.I.P.D. odpada w przedbiegach.
Czyli efekty specjalne w filmie, w którym obok postaci powinny stanowić główny filar podtrzymujący całość, zawodzą. Kiepsko.
W moim odczuciu całość jednak ze względu na duet Bridges-Reynolds i motyw pogodzenia się ze śmiercią nie runęła. Aczkolwiek niewykorzystany potencjał smuci niezmiernie. To mógł być naprawdę przyjemny film.
Na moją opinię zapewne wpłynęło to, że zasugerowałem się tym, co tu i tam przeczytałem. Po prostu spodziewałem się czegoś o wiele słabszego.
Masz ochotę na więcej szokujących wyznań?
Jaskier