Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Czerwiec 2016

W tym roku mamy istny maraton filmów superbohaterskich. Niestety, wypuszczone dotychczas cztery tytuły tworzą jakby sinusoidę – po rewelacyjnym Deadpoolu dostaliśmy beznadziejne Batman v Superman, potem kapitalne Civil War, a ostatnio kiepskawe X-Men: Apocalypse. Jeśli ta prawidłowość zostanie zachowana, to Żółwie Ninja, które są następne w kolejce, okażą się wielkim hitem.
To jednak jest melodia przyszłości, na razie skupmy się na tym, dlaczego nowy film o mutantach nie zachwyca.

Przede wszystkim, wyraźnie czuć zmęczenie części ekipy filmowej. Formuła Bryana Singera, który kilkanaście lat temu zapoczątkował to uniwersum i powrócił do niego w 2014 roku, wyczerpała się. Dwa lata temu Days of the Future Past było naprawdę spoko, ale tutaj już widać, że reżyser nie ma pojęcia, co należałoby dalej robić z tą marką. Próby łączenia klimatu zaszczucia, walki ludzi z mutantami, charakteryzujące pierwsze filmy z serii, z wątkami politycznymi, które wprowadził w First Class (2011) Matthew Vaughn* w przypadku Apocalypse spełzają na niczym. Singer powinien sobie odpocząć. Może niech zajmie się kręceniem nowego Supermana? Tam stołek zapewne się niebawem zwolni. Studio Fox z kolei – dzięki sukcesowi Deadpoola – powierzyć powinno tę potężną markę komuś pełnemu zapału i nowych pomysłów. Albo całej gromadce takich ktosiów.

Marką obrzydliwe zmęczona jest też Jennifer Lawrence, która podpisania kontraktu na pierdyliard filmów żałuje chyba bardziej niż umieszczenia swoich prywatnych zdjęć w chmurze**. Jej postać – zmiennokształtna Mystique – z jakiegoś powodu urosła do rangi bohaterki i idolki młodych mutantów, której plakaty wieszają sobie na ścianach, gdyż jest taka fajna i prowadząca obdarzonych genem x do wolności. Moja teoria jest taka, że Singer bardzo lubi Igrzyska śmierci i gdy Jennifer Lawrence przychodziła ze scenariuszem w jednej i komiksem w drugiej ręce, chcąc upewnić się, czy jej postać rozwija się w mającym jakikolwiek sens kierunku w kontekście poprzednich filmów lub adaptowanego materiału, to reżyser odpowiedał jej tylko Katniss, uspokój się, ludzie cię taką kochają i kazał wracać na plan.
Cóż, nikt w 2011 roku nie spodziewał się, że aktorka ta zgarnie Oscara, aż tak wielkiego sukcesu Igrzysk śmierci również nie przewidziano. Teraz wciskają jej tutaj podobną rolę i dziewczyna nie potrafi ukryć tego, że ma dość tych filmów. Łatwo byłoby wytłumaczyć podmianę, ale studio raczej nie będzie skore do zrezygnowania z możliwości wrzucenia na plakat znanej twarzy.

Zmęczony jestem ja wlekącym się od First Class romansem Xaviera i Magneto. O ile w tamtym filmie i DotFP miało to jeszcze ręce i nogi, tak tutaj przypomina to jakąś parodię. Erik kolejny raz przechodzi na stronę zła i krzyczy, że nie ma w nim już dobra, a Charles znowu krzyczy, że jest w nim człowieczeństwo, że jeszcze nie jest za późno etc. W jednym momencie wrzucają nawet migawkę ujęć z First Class – wygląda to jak w jakiejś kiepskiej komedii romantycznej, bo po przypomnieniu sobie pierwszych wspólnych chwil, Erik zmienia zdanie i już nie jest zły.

W ogóle, cały wątek Magneto jest skopany. Ukrywa się w Polsce (sic!), gdzie pracuje w jakiejś hucie, założył rodzinę – sielanka. No ale przez przypadek ratuje człowiekowi życie, na co komunistyczna władza – uprzejmie poinformowana przez hutników -urządza obławę, wysyłając milicjantów uzbrojonych w… łuki.
Po pierwsze – to absurdalne, powinni wysłać albo jakiegoś ubeka z flaszeczką, żeby go nakłonić do współpracy, albo rozpocząć zbieranie na niego materiałów, żeby go przekonać do współpracy.
Po drugie – naprawdę trzeba było czegoś takiego? To znaczy, w jakiś sposób musiał ponownie poczuć, że nie ma odwrotu od Ciemnej Strony i tylko dlatego jego żona oraz córka giną – żeby mógł być zły, bo Magneto jest zły. Tylko po co, skoro filmowa wersja nie zmierza w stronę bycia terrorystą?
Brakuje tutaj jakiejkolwiek konsekwencji w rozwoju postaci, ciągle kręcą się w kółko ze złym Magneto i Xavierem, który pomaga mu wrócić na stronę dobra. I to jest tak przykre, bo obaj panowie wcielający się w tych mutantów – tj. James McAvoy oraz Michael Fassbender – robią niesamowitą robotę i doskonale się bawią na planie. Szkoda tylko, że przez scenariuszowe głupoty i wtórność pomysłów widz nie bawi się równie dobrze w kinie.

Kolejną wadą tego filmu jest tytułowy antagonista. Ponieważ uważam to za strasznie śmieszne, to powtórzę ten żart – Apocalypse wygląda tak, jakby porucznik Bey miała dziecko ze zawataryzowanym Jake’iem Sullym. No i jest za mały. Nie chodzi jednak tylko o sam wygląd, kwestie wizualne można by było wybaczyć, gdyby jego zachowanie i plan miały sens.
Fabułę Age of Apocalypse znam jedynie poglądowo, ale walczyłem kiedyś z tym gościem i bandą jego sługusów w tej grze, toteż z grubsza wiem, o co się rozchodzi z tym złoczyńcą. Apocalypse chce wyłonić najpotężniejsze istoty, stojące ewolucyjnie najwyżej, najlepiej przystosowane do najtrudniejszych warunków i wykorzystując je, rządzić światem. Tutaj jego planem jest zburzenie wszystkiego, co wybudowali ludzie i postawienie wielgachnych piramid.
Wiąże się to z przeszłością Apocalypse’a, który kilka tysięcy lat przed Chrystusem rządził Egiptem, miał wielkie piramidy, śmiercionośnych przybocznych mutantów, ale został ograny jak dzieciak przez tych ludzi, którzy tworzyli poziomy do Tomb Rider. Podstępem potężny mutant został uwięziony pod tonami gruzu i miał już nigdy nie wrócić.
I te wydarzenia przedstawione w prologu są w zasadzie najlepszym elementem filmu zawierającym Apocalypse’a. Później tylko teleportuje się po świecie i zbiera przypadkowych mutantów, których zdolności nijak się mają do tych posiadanych przez jego Jeźdźców z prologu.
Storm jest nastolatką z Egiptu i pierwszą mutantką, na jaką wpada złoczyńca, Psylocke pojawia się na chwilę i Apocalypse od razu stwierdza, że jej moc walczenia mieczem i noszenia skąpego kostiumu czynią z niej wspaniałą wojowniczkę, biedę wątku Magneto już wyśmiałem akapit wyżej, więc został tylko Angel.
Wiecie, wątek Angela został lepiej przedstawiony w ww. grze i serialu animowanym. Utrata skrzydeł powinna być dla niego tragedią, metamorfoza w Archangela wstrząsem dla drużyny X-Men, która musiałaby zmierzyć się z dotychczasowym sprzymierzeńcem. A tutaj? No jest jakiś typek, któremu skrzydła zostają zniszczone, Apocalypse go odwiedza i robi mu nowe, metaliczne. Koniec. Po prostu dobór mutantów do tej czwórki jest tak losowy i biednie przedstawiony, że głowa mała.

Jest jeszcze masa rzeczy, które były zrobione po prostu słabo.
Zniszczenie szkoły, które powinno być naprawdę tragicznym wydarzeniem, nie robi najmniejszego wrażenia, gdyż nie czujemy żadnej więzi z jej mieszkańcami. Poza tym zostaje odbudowana pod koniec filmu, więc jej zniszczenia nie ma żadnej wagi.
Scena Quicksilvera, która polega na tym, by zrobić jeszcze raz to samo, co ostatnio, ale przeciągnąć to do tego stopnia, żeby widzowi przeszkadzało.
Pojawienie się totalnie z dupy Strykera, który porywa część mutantów, tylko po to, by po chwili uciekli z jego tajnej placówki, w której trzyma… Wolverine’a. Toteż mamy adaptację Weapon X. Taką strasznie biedną, na zasadzie: Hej, czytaliście ten komiks? Tutaj macie kilka kadrów z niego.
Efekty specjalne wypadają biednie (sic!). Ludzie mieli ból dupy przy zwiastunach, że wygląda to słabo i faktycznie widać, że ktoś tam pokpił sprawę.

***

Po tym całym narzekaniu czas na kilka słów pochwał.
Młodzi mutanci są rewelacyjni – Jean Grey, Cyclops, Nigthcrawler, Quicksilver, nawet Jubilee, która nie ma ani jednej sceny akcji i ze trzy linijki tekstu. Wreszcie w jednej scenie czułem, że oglądam film o X-Men – gdy czwórka dzieciaków wychodziła z kina i dyskutowała na temat SW. Chętnie obejrzałbym cały film o tym, jak uczniowie Xaviera chodzą do kina, urywają się z lekcji, odrabiają zadania domowe etc. Proszę, niech to się stanie, niech ktoś włoży serce w tę markę.
Aktorsko również wszystko gra – wymienieni już wcześniej James McAvoy, Michael Fassbender, ale również Nicholas Hoult (Beast), aktorzy wcielający się w nowe pokolenie mutantów – ci ludzie dają z siebie wszystko, czasem nawet mają zabawne kwestie, interakcje między nimi są zazwyczaj bezbłędne, ale cała pompatyczność historii i ta zasrana epickość wszystko psują. Po co, do cholery, skakać co dziesięć lat po przełomowych wydarzeniach?
Co będzie następne? Dark Phoenix Saga w latach ’90?

***

Nie polecam, nie jest to co prawda  film tak tragiczny, jak BvS albo to nieszczęsne ubiegłoroczne F4, aczkolwiek brak serca, wrzucanie niepotrzebnych wątków oraz postaci, odpalenie Apocalypse’a, gdy nie ma w filmowym świecie nic, na czym by nam zależało, a co mógłby zniszczyć, znudzona Jennifer Lawrence i przeciągany romans Xavier-Magneto, rujnują ten film.
Słabe efekty specjalnie mógłbym wybaczyć, słabego scenariusza, przez który marnują się ciekawi bohaterowie, nigdy.

Jaskier

*Wiedzieliście, że jego żona to Claudia Schiffer?

**Internet nie zapomina!

Read Full Post »