Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Martin Freeman’

Finał nowej trylogii Petera Jacksona budzi u mnie podobne odczucia, co Pustkowie Smauga. Jakbyście zapomnieli lub – broń Boże – nie mieli okazji przeczytać, napisałem, że był to najbardziej nierówny film roku.
I z Bitwą Pięciu Armii jest podobnie – bowiem fragmenty zrealizowane rewelacyjnie przeplatają się z tymi ocierającymi się o parodiowanie tej serii. Aż mnie to zdziwiło, jak mocno finalny efekt różni się od tego, co zapowiadał zwiastun. TEN zwiastun.

Najmocniejszym punktem produkcji jest moim zdaniem rola Richarda Armitage’a. Postępujący obłęd Thorina, chciwość oraz żądza posiadania złota, nieufność względem wszystkich wokół, cenienie skarbów nad honor swojej kompanii i własny, a następnie otrząśnięcie się z tego w onirycznej scenie wizji tonięcia w płynnym złocie – wielkie brawa, na coś takiego czekałem. Istny powrót króla.

Skoro jesteśmy przy krasnoludzkich władcach.
To będzie trochę fanowskie narzekanie, ale zupełnie inaczej wyobrażałem sobie Daina Żelazną Stopę. Po części dlatego, że napatrzyłem się na tę postać w grze Bitwa o Śródziemie II i taki właśnie, niesamowicie dostojny krasnolud, zakotwiczył się w mojej pamięci.
Dlatego wizerunek inspirowany Gotrkiem Gurnissonem – gbura dosiadającego bojowego odyńca, nie przemawia do mnie. Wiadomo, kilkadziesiąt lat królowania zmieni go, więc w trakcie Wojny o Pierścień nie będzie już tym samym zawadiaką, ale i tak wolałbym, żeby był bardziej opanowaną postacią.

Zajmijmy się jednak samym filmem.
Zaczyna się od ataku Smauga na Esgaroth. Miasto staje w płomieniach, mieszkańcy próbują się ewakuować, władca usilnie stara się cichaczem odpłynąć, zabierając zawartość skarbca ze sobą. Naprzeciw besti staje jedynie Bard.
Jak łatwo się domyśleć, w końcu udaje mu się ukatrupić gada, w dziwacznej scenie, w której migiem konstruuje i wykorzystuje broń, jaką zadziwiłby McGyvera.
I to jest trochę smutne, że najlepiej z całej tej sekwencji zapamiętujemy dziwaczność jednej ze scen. No bo wiecie – atak smoka, znakomitość efektów specjalnych, dbałość o detale miasta przed jego zniszczeniem, to wszytko niknie, gdy uświadomimy sobie, jak głupkowate rozwiązanie zostało zastosowane.

Śmierć Smauga rodzi niewiarygodną wręcz liczbę komplikacji. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że wieści o jego pokonaniu szybko się rozejdą, toteż gorączkowo zabiegają o to, by położyć łapy na skarbie zgromadzonym pod Samotną Górą. Tym sposobem u wrót Ereboru stają trzy armie – ludzi, elfów oraz krasnoludów – i każdy domaga się swojej części smoczego złota.

Nim jednak ziemia nasiąkła krwią, zostaliśmy przerzuceni do Dol Guldur, gdzie Biała Rada przychodzi z odsieczą Gandalfowi. I dopiero na widok Elronda, Sarumana oraz Galadrieli nakurwiających khosty* miałem ciary na plecach. Bardzo ciekawy wątek, bodaj najistotniejszy spośród dodanych do materiału z książki.

Armia orków może poszczycić się niewiarygodnym wyczuciem czasu. Pojawia się bowiem w dolinie przed Samotną Górą w odpowiednim momencie, by zapobiec walce elfów króla Thranduila i krasnoludów Daina.
O tym, jak bardzo oddziały Azoga są przesadzone i przekombinowane będziecie mieli okazję przeczytać już niebawem w tekście o roboczym tytule x rzeczy, które są nie tak z Bitwą Pięciu Armii.

Gdy już zaczyna się starcie, to rzecz jasna ponownie są ciary na plecach, ale szybko przeradza się ono w teledysk i popisywanie się (Legolas na ten przykład przechodzi samego siebie). Wiadomo, oglądanie sprawia kupę frajdy, bo gdzie indziej ujrzymy elfickiego króla dosiadającego Megaloceros giganteus, ale stosunkowo często tej „fajności” jest nadmiar, przez co – jak już wspomniałem – film ociera się o bycie parodią. A to już fajne nie jest.
Zastanawia też, dlaczego dołączenie kompanii Thorina do oddziałów krasnoludów ma aż taki wpływ na przebieg bitwy. Jasne, morale etc., ale wspomnicie moje słowa, gdy na kanale HISHE któryś z orków zauważy, że liczba przeciwników zwiększyła się jedynie o trzynastu.

Za to całkiem dobrze wypada „polityczna” część filmu. Każdy chce czegoś konkretnego – Thranduil marzy o klejnotach ze smoczego skarbca, Bard domaga się zadośćuczynienia, dzięki któremu Miasto na Jeziorze zostanie odbudowane, orkowie mają za zadanie zabezpieczyć fortecę dla Saurona, co umożliwi odtworzenie potęgi sił zła na skutej lodem północy, Thorin jest opętany żądzą posiadania bogactw, Dain natomiast nie życzy sobie, by ktokolwiek wtrącał się w sprawy jego krewniaka.

Wciąż nie mam bladego pojęcia, co robi tutaj ten wątek Tauriel-Kili, żywcem wyjęty z jakiegoś hitu dla gimbazy, w którym ładna dziewczyna i ładny chłopak dużo mówią o miłości. Poważnie, ekranizacja prozy Tolkiena to ostatnie miejsce, w którym spodziewałem się zobaczyć scenę, w której młoda osoba słyszy od kogoś o wiele starszego, że nic nie wie o miłości (sic!).

Ostateczna potyczka, gdy Thorin w towarzystwie kilku wojowników rusza, by zatłuc Azoga, również jest mocno przekombinowana – takie zmierzanie do bossa na końcu poziomu. I wiem, że tak to najczęściej wygląda w filmach, ale tutaj taka konwencja jest naprawdę chamsko widoczna.
Gdy w końcu ostrza dwóch wodzów krzyżują się jest na co patrzeć i aż żal serce ściska, że tyle tam komputera. Naprawdę szkoda, że zdecydowano się Azoga zrobić cyfrowo.

***

Cóż, obejrzałem, bo nie mogłoby być inaczej – od filmowego Śródziemia zaczęła się moja miłość do fantasy. Nieco się rozczarowałem. Wad, przeważnie drobnych głupotek, jest łącznie naprawdę sporo. Nie rujnują one filmu, ale z pewnością skutecznie unieprzyjemniają jego odbiór.
Jednakże, jeśli jesteście w stanie przymknąć oko na błahostki, to warto zanurzyć się w filmowym Śródziemiu po raz ostatni**. Osobiście z przyjemnością urządzę sobie na wakacjach hobbitowy maratonik. ;)

***

Spoilerowy tekst z narzekaniem na najbardziej kłujące wady filmu w najbliższym czasie.

 Jaskier

*Autentyk, miałem w podstawówce kolegę, który mówił, że w Mu chodzi na „khosty”.
**Taaa, jaaaasne.

Read Full Post »

Najbardziej pretensjonalny materiał promocyjny, udostępniony na tegorocznym Comic-Conie, jaki miałem okazję obejrzeć.

Jeśli czytacie moje blogowanie już jakiś czas, to wiecie, że nie miałem pretensji o to, że Hobbit nie jest kolejnym Władcą Pierścieni. Pisałem o tym na początku 2013 roku, przy okazji premiery pierwszego filmu z serii – o TU. Najzwyczajniej w świecie to zupełnie odmienne historie, napisane w innym stylu i każda z nich posiada charakterystyczny dla siebie klimat. Mam na myśli – rzecz jasna – książkowe pierwowzory. Dlaczego bazujące na nich hollywoodzkie produkcje  miałyby te różnice zniwelować do zera? Moim zdaniem nie ma takiej potrzeby.

Jeżeli do tej pory miałem o coś pretensje, to głównie o dodany przez Jacksona materiał – kompióterowo wygenerowanego orka, nadobecność elfów, wątek miłosny na linii Tauriel-Kili, obsraną czapkę Radagasta i takie tam. Poszukajcie, jeśliście ciekawi, na blogu jest sporo tekstów dotyczących tych dwóch filmów.

I teraz pojawia się ten zwiastun…
Z piosenką Pippina z tego antywojennego, ociekającego banalnością fragmentu z Powrotu Króla, w którym dostawaliśmy w twarz hasłem, iż wojna jest zła, gdyż za jej sterami stoją despoci trzymający władzę, którym nie zależy na dobrze jednostek.
… Meh (?)
My to wiemy i wiemy też, że po początkowych tarciach związanych z chciwością poszczególnych władców dojdzie do zjednoczenia przeciwko wspólnemu wrogowi. Utwór wykorzystany w materiale promocyjnym nie sprawia, że mam ochotę bardziej obejrzeć ten film. Głównie przez automatycznie nasuwające się skojarzenia z wymienioną wyżej sceną. O tym będzie Bitwa Pięciu Armii? Dlatego zmieniono tytuł i rozwleczono około pięćdziesiąt stron książki (tytułowa bitwa zajmuje całe siedem stron) na trzygodzinny film? Żeby uświadomić widzów, że wojna jest zła. … Meh (?)
Absolutnie nie kupuję takiego przesłania, a na takie wskazuje zwiastun.

Co z dobrych rzeczy?

  • Thorin niezmiennie budzi respekt jako władca. Jednocześnie pojawia się u niego obłęd związany z pożądaniem skarbów.
  • Armia krasnoludów na bojowych muflonach. NA BOJOWYCH MUFLONACH! To nie może nie wyjść.
  • Sceny batalistyczne na pewno będą robić wrażenie, czy ktokolwiek ma co do tego wątpliwości?

Mam nadzieję, że moje obawy odnośnie tonu i wymowy filmu okażą się błędne, że będzie fajnie – śmieszno-przygodowo, a ten zwiastun to jedynie pomyłka działu marketingowego.

A co Wy sądzicie?

Jaskier

 

Read Full Post »

Najbardziej nierówny film roku.
Obok scen zrealizowanych kapitalnie, obok świetnie poprowadzonych wątków oraz genialnie zagranych postaci pojawiają się bowiem sceny odrzucające, wątki absolutnie zbędne oraz niezapadający w pamięć bohaterowie.
Dziwne, rzekłbym.

Po skopanym otwarciu – niewyobrażalnie kiczowatych scenach w domu Beorna – miałem ochotę zdjąć okulary i wyjść z kina. Wątek potężnego zmieniającego postać mężczyzny został przez filmowców potraktowany po macoszemu, zmodyfikowali go i wyszedł im ostatecznie paskudny potwór Frankensteina.

Na szczęście z chwilą wkroczenia do Mrocznej Puszczy następuje gwałtowny zwrot i niemalże cała ta sekwencja zrobiona jest naprawdę porządnie. Wpierw obserwujemy zagubioną w ciemnym lesie kompanię Thorina. Wskutek błądzenia po nieprzebytym gąszczu w ich zachowanie wkrada się granicząca z obłędem panika. Kapitalnie zostało to zwizualizowane i zmontowane. Natomiast scena ataku pająków potrafi rzeczywiście przestraszyć, choć głównie przy pomocy„szkieletu z szafy”.

Siedziba Thranduila przypomina opróżnione wnętrze gigantycznego drzewa, wszystkie ściany, sufity i posadzki przywodzą na myśl sękate i poskręcane pnie drzew. Coś pięknego. Sam władca przedstawiony jest jako pogardzający wszystkimi dupek, manipulujący i łamiący dane słowo. Ociera się o parodiowanie takiego podejścia do motywu króla, ale w przyjemny sposób. Moim zdaniem pasuje to do dumy oraz wyniosłości elfów.

Natomiast od dołu do góry spierdolony jest wątek Tauriel. Rozumiem, że musieli dodać postać kobiecą, bo hej! tak właśnie działa dzisiejsze kino, ale ten jej pseudoromans z Kilim jest odrażajacy i zrealizowany w tak beznadziejny sposób, że aż dotąd trudno mi uwierzyć, że takie coś zostało przepuszczone, pokazane ludziom na ekranie.

Po elegancko zrealizowanej ucieczce z pałacu elfów kompania dociera do Miasta na Wodzie, w czym pomaga im Bard, co pozwala wprowadzić tę postać, dając równocześnie jakieś podwaliny pod jej rozwijanie w finałowej części. Władca Esgareoth, zacięty wróg komunistów, ofiaruje krasnoludom pomoc, w zamian oczekując udziału w zgromadzonym pod Samotną Górą skarbie.

Kompania w efekcie dociera do Ereboru i po słabej niczym rosół z chlebem scenie „Nie udało nam się, wracamy” ostatecznie wchodzi do wnętrza góry. Pierwszy oczywiście wyrusza Bilbo, który niestety budzi smoka i wchodzi z nim w konwersację. Benedict Cumberbatch spisuje się w roli Smauga fenomenalnie. Jego głos został komputerowo podrasowany, aczkolwiek widz zdaje sobie sprawę z tego, że ciężko by było uzyskać taki efekt z innym aktorem. Rozmowa kończy się gonitwą, dołączają krasnoludowie i wykorzystując maszynerię kuźni, staczają walkę z potworem. I powiem Wam, że bardzo chciałbym obejrzeć film dokumentalny o krasnoludzkim przemyśle. Te wszystkie piece, miechy, wajchy, wózki, koła zębate i dźwigi robią piorunujące wrażenie. Oniemiały siedziałem, podziwiając pomysłowość twórców.
W tak zwanym międzyczasie dochodzi do ataku orków na Esgaroth i w obronie miasta stają… tropiący stwory elfowie. Serio. Ani jeden strażnik nie wyszedł, żeby powstrzymać atakujących. Dziwne.
W jeszcze innym międzyczasie Gandalf postanawia zbadać niepokojące wiadomości o Dol Guldur, ale nie jestem w stanie zbyt wiele o tym powiedzieć, gdyż jest to ewidentnie jedynie wprowadzenie do wątku, który zostanie rozwinięty w kontynuacji.

Niestety ponownie jest tu o wiele za dużo polegania na efektach specjalnych. Narzekałem na to przed rokiem, ale nie mogę nie powiedzieć, że wciąż mam pretensje o zrobienie najważniejszych orków w komputerze. Jest też sporo takich mniej rażących niefajnych spraw, ale o nich napiszę osobno, gdyż chcąc je omówić, trzeba wdać się w szczegóły. Najgorszy jest wątek Tauriel-Kili, tego nie można Jacksonowi wybaczyć i o tym już napisałem.

Dobry popis ponownie daje Martin Freeman, gra Bilba perfekcyjnie, Richard Armitage również świetnie wypada. Thorin w jego wykonaniu jest dumnym krasnoludzkim władcą, jednakże widać już u niego drobne przebłyski obłędu spowodowanego pożądaniem złota. Ciekaw jestem, jak bardzo w jego przypadku film będzie wierny pierwowzorowi. Okaże się to dopiero w grudniu.

Generalnie mam mieszany odczucia. Takie bardziej zmierzające w stronę lekkiego rozczarowania. Z jednej strony są w tym filmie śliczne i pomysłowo wykonane sceny, z drugiej są też te okropne. Bardzo okropne.
Cóż, jeśli ktoś jest miłośnikiem prozy Tolkiena, to wizytę w kinie ma już dawno zapewne za sobą. Pozostałym film oferuje kilka ciekawych i dobrze zagranych postaci, pięknie wyglądającą kompióterową scenografię, całkiem sporo udanych żartów i okropnie kiczowaty wątek miłosny. Wydaje mi się też, że dopiero tutaj całej wyprawie nadano sens, poprzez wyjaśnienie, dlaczego Arcyklejnot jest taki ważny. Z tego powodu osoby pragnące zrozumieć tę historię powinny Pustkowie Smauga obejrzeć.
Ale może lepiej dopiero podczas jakiegoś maratonu następnej zimy?

Jaskier

Read Full Post »

…wybierasz się na zakupy w celu zdobycia wydanego dzień wcześniej komiksu, a wracasz, przetrwoniwszy zdecydowanie za dużo piniądzów..

O komiksie więcej TU, na fanpage’u. Polecam.

Jestem zakupoholikiem. Potrafię wejść do sklepu i bez zastanowienia zgarnąć do koszyka kilka płytek DVD lub książek. Oczywiście o ile mam przy sobie odpowiednio dużo piniądza. Czas letnich promocji wcale nie sprzyja mojej walce z nałogiem.
Zresztą, jakiej tam walce, ja to przecież uwielbiam.

Co ja na to mogę poradzić?

Jaskier

Read Full Post »

W minionym tygodniu zaliczyłem seans serialu Sherlock (bardzo przyjemnie spędzone osiem godzin). Wcześniej oczywiście widziałem filmy z Robertem Downey’em Jr. i nie mogę powiedzieć, żeby któraś z tych dwóch wersji była znacznie lepsza. A na pewno się od siebie różnią, to widać na pierwszy rzut oka. Dlatego w tej notce nie będę ich oceniał, a jedynie porównam najważniejsze fragmenty każdej z nich. Bo przecież lepiej cieszyć się z świetnego serialu i serii filmów, niż narzekać i szukać dziury w całym. Dodam jeszcze, że kilka lat temu w okresie podstawówki było mi dane zapoznać się z oryginałem, aczkolwiek jakiegoś wielkiego fana i znawcy tamtego wizerunku nie mam zamiaru zgrywać.
Sherlock Holmes
Kawał dobrej roboty! Mówię tu zarówno o aktorstwie i napisaniu postaci. Każdy z Holmesów jest inny, ale absolutnie kupuję obie wersje. Widzimy ich przy pracy, podczas rozwiązywania zagadek, podczas walki, słuchamy tego, co mają do powiedzenia. Co ciekawe, wyraźnie dostrzegamy fakt, że obie postacie zostały oparte na tym samym rusztowaniu. Z książkowego Sherlocka zaczerpnięto wybitne umiejętności detektywistyczne i inteligencję. Nawet gra na skrzypcach i korzystanie z przebrań występuje u obu postaci. Nie pamiętam, czy w oryginale Holmes był aż takim ekscentrykiem, jak te dwie wersje i czy również miał taki problem w kontaktach z innymi ludźmi, aczkolwiek wydaje mi się, że trudny charakter pasuje do niezmierzalnego IQ i aż takiej pewności siebie. Podoba mi się też motyw z nudą męczącą detektywa – w momencie braku pracy Sherlock dosłownie wariuje.

John Watson
Ponownie – kawał świetnej roboty. Z jednej strony mamy Watsona rozdartego między miłość i przyjaźń, a z drugiej weterana z Afganistanu, który próbuje ułożyć sobie życie po powrocie do Londynu. Szczerze lubię obie kreacje i nie potrafiłbym wskazać, która bardziej przypadła mi do gustu. Każdy z doktorów jest idealnie wpasowany w świat, którego jest częścią i obaj równoważą dziwactwo głównego bohatera. Co więcej, żaden z Watsonów nie jest jedynie jakimś tam człowieczkiem w tle, wiecznie stojącym za plecami Holmesa – to pełnoprawne i wyraźnie nakreślone postacie.

Reszta
Wiele bohaterów pojawia się w obu adaptacjach, ale ponownie zauważamy, że, bazując na tym samym materiale, inaczej rozłożono nacisk na poszczególne postacie i związane z nimi wątki. Siłą rzeczy w serialu wszystkiego (poza efektami specjalnymi i sekwencjami walki) jest więcej, a wynika to bezpośrednio z tego, że dwie wydane dotychczas serie to około dziewięć godzin materiału (przy czterech z drobnym haczykiem w filmowej wersji). Historie tych ludzi również są świetnie napisane, choć muszę przyznać, że pod tym względem lepiej prezentuje się serial. Mycroft jest ciekawy, postać Irene jest interesująca, obłąkany Moriarty jest świetny, to wręcz genialnie napisany i zagrany szwarccharakter, momentami widziałem w nim Jokera – świra, który chce jedynie, aby dookoła zapanował chaos. Uwielbiam też jego nagłe zmiany nastroju, w czasie spokojnej rozmowy potrafi nagle wrzasnąć, by już po chwili na powrót być opanowanym.
W filmie również występuje Moriarty i również czuć od niego władczość, a także niezwykły intelekt. Świetna jest scena, w której gra z Sherlockiem w szachy, w czym nie przeszkadza im nawet odejście od szachownicy. Aczkolwiek jest to antagonista innego rodzaju i kalibru, niż serialowy odpowiednik. Jak jakiś zły polityk, który ma zamiar zdobyć możliwe największe wpływy, ale nie robi tego dla pieniędzy, bo pieniądze już ma. Jest po prostu zły.

Czym się różnią?
Przede wszystkim produkcje z Robertem Downey’em to filmy akcji. Owszem, Sherlock jest genialnym detektywem, ale bijatyk i wybuchów jest tu więcej, niż uczciwego rozwiązywania kolejnych spraw. Jeśli miałbym wskazać jakąś wadę, to z pewnością byłaby to zbyt duża ilość scen walki w stosunku do długości filmów. Z kolei w Sherlocku jest za dużo gadania o gejach. Serio, chyba w każdym odcinku ktoś sugeruje, że Holmes i Watson są parą, bo… nie wiem, mieszkają razem? Nawet po przyjeździe do hotelu właściciel informuje ich, że niestety nie ma już wolnej dwójeczki. Po co? Bawimy się w polityczną poprawność, czy to jakieś dziwne poczucie humoru scenarzystów? Jeśli chodzi o komediową stronę serialu, to ludzi pewnie bawi stosunek Holmesa do innych, w tym policjantów, których uważa za idiotów. Wierzcie mi, spotkanie kogoś takiego w prawdziwym życiu nie jest zabawne. Wszyscy znajomi mi to mówią. Świetne było nawiązanie do wizerunku Sherlocka ze starszych filmów i książkowych ilustracji. Zostało dokładnie wyjaśnione, skąd wzięła się charakterystyczna „Czapka Sherlocka” Z kolei filmy naładowane są dialogami niejako pisanymi pod Downey’a, nie muszą oczywiście bawić wszystkich, ale mnie odpowiadają.

Sherlock Holmes i jego kontynuacja to jedne z lepszych filmów przygodowych ostatnich lat, w drugiej części nie zrobiło się dziwnie (w stylu Piratów z Karaibów), mamy do czynienia z wartką akcją, intrygą, świetnymi bohaterami i sporą dawką efektów specjalnych. Serial bije na głowę inne znane mi produkcje, w których chodzi o rozwiązywanie zagadek i poszukiwanie mordercy (CSI etc.). Dla kreacji głównego duetu aktorów, szalonego Moriarty’ego, postaci Irene Adler i dobrze poprowadzonej intrygi z pewnością warty jest obejrzenia. Są to dosyć luźne adaptacje książek sir Arthura Conana Doyle’a, co jednak nie przeszkadza im dostarczać widzowi sporej dawki frajdy.

Jaskier

Read Full Post »

Pierwszym w historii internetów filmem, który zdobywa Jaskiera w kategorii Film popcornowy zostaje:

<fanfary><fanfary><fanfary><fanfary><fanfary><fanfary><fanfary>
Avengers w reżyserii Jossa Whedona.

Właściwie nie jestem w stanie przyczepić się do czegokolwiek w tym filmie. Jest dobrze zagrany, ma prościutki, ale niegłupi scenariusz, każdy z bohaterów dostał odpowiednią ilość czasu na ekranie, są tu również cieszące oko efekty. No i Tom Hiddleston, który ponownie wcielił się w rolę asgardzkiego bożka kłamstw – Lokiego. Tę postać aż chce się oglądać.
Trzeba było się naprawdę postarać, żeby zbalansować postacie, by rzeczywiście powstał film o grupie superbohaterów. Oczywiście po części możliwe to było dzięki wcześniejszym adaptacjom komiksów o poszczególnych herosach, umożliwiło to rozpoczęcie akcji już w pierwszych minutach, zamiast ciągnięcia ekspozycji lub wywołania u widza efektu WTF? związanego ze zbyt dużą ilością wątków i postaci.
Marvel zaryzykował z filmowym uniwersum i wyszło mu to na dobre, dostaliśmy kilka niezłych filmów, jeden świetny, a w przyszłości czają się już kontynuacje. Pozostaje nam jedynie czekać na kolejne odsłony serii i cieszyć się nimi, dopóki będą utrzymywały poziom.

No i jest tu Scarlett Johansson, ale to prawie nie zaważyło na ocenie.

<Przerwa na reklamy>

Kontynuując, Jaskiera w kategorii Aktor w filmie popcornowym dostaje:

<fanfary><fanfary><fanfary><fanfary><fanfary><fanfary><fanfary>

Martin Freeman za rolę Bilba Bagginsa w filmie Hobbit: Niezwykła podróż Petera Jacksona.


Nie będę się powtarzał, bo już wielokrotnie pisałem o tym, że podobała mi się gra tego pana i sama postać hobbita wykreowana na potrzeby filmu. Naprawdę można go polubić, chociaż za niziołkami w ekranizacji Władcy Pierścieni nigdy specjalnie nie przepadałem .

Cóż, tak to właśnie wygląda, następne Jaskiery za jakiś rok, oby nam dobrych filmów i ról nie zabrakło.

Recenzja Avengers
Recenzja Hobbita

Jaskier

Read Full Post »

Zgodnie z wczorajszą obietnicą prezentuję dzisiaj listę pięciu aktorów z filmów rozrywkowych, z których jeden zostanie zaszczycony pierwszym w historii internetów Jaskierem w kategorii Aktor w filmie popcornowym. Wyłonienie jedynie piątki kandydatów nie było łatwe, kilkukrotnie zmuszony byłem rzucać monetą, by – niestety – nie dopuścić kogoś do tego jakże zacnego grona. Nie przeciągając, oto kilku aktorów, którzy – mimo faktu grania w filmie stricte rozrywkowym – pokazali klasę i odwalili kawał dobrej roboty.

Robert Downey Jr. za rolę Iron Mana w filmie Avengers Dla tego pana był to już trzeci występ w tej roli (a w tym roku będzie czwarty). Zdecydowanie mój ulubiony z filmowych superbohaterów, m.in. dzięki grze Downey’a. Jego Iron Man jest dupkiem, ale cholernie inteligentnym. To człowiek, którego znienawidzilibyśmy, gdybyśmy musieli się z nim zadawać, ale – co jest paradoksalne – oglądanie go na ekranie sprawia przyjemność. Postać wiele zawdzięcza scenariuszowi – teksty Starka z trailerów podbiły Internet na długo przed premierą filmu. Nie oszukujmy się jednak – bez tego aktora byłby to zupełnie inny bohater, Robert Downey Jr. jest po prostu świetnie do tej roli dobrany.

Josh Brolin  za rolę młodego Agenta K w filmie Faceci w czerni 3

Już samo patrzenie na powyższe zdjęcie nasuwa mi do głowy hasło – Tommy Lee Jones. Jeśli do wyglądu dodamy odpowiednie gesty, mimikę oraz sposób wypowiadania słów, to nie można nie powiedzieć, że aktor ten odwalił kawał dobrej roboty. Dla niewtajemniczonych, Josh Brolin gra tutaj Tommy’ego Lee Jonesa grającego Agenta K. I faktycznie, to JEST młodszy K. Widzimy, słyszymy, stwierdzamy – tak, to młodszy K.

Michael Fassbender za rolę Davida w filmie Prometeusz

nudqa0fthdgiuz7qji3k
Jak dla mnie najlepsza składowa tego filmu. Pozostali aktorzy po prostu są, najczęściej tylko po to, żeby umrzeć. Michaelem Fassbenderem zachwycałem się wcześniej w X-Men: Pierwsza klasa, gdzie grał Magneto. W Prometeuszu również wypadł fenomenalnie. Jego ruchy, gesty, sposób mówienia i zachowania – wszystko to wskazuje, że jest do robot. Gdyby nie ta postać, grana przez tego aktora, wyłączyłbym film w połowie.

Tom Hardy za rolę Bane’a w filmie Mroczny Rycerz powstaje

newmkafrzgmhaw_2_b
Po… pierwszym występie Bane’a w filmie, tak, to się naprawdę zdarzyło, można było przypuszczać, że i tutaj będą jakieś problemy, ale nie, czarny charakter został zagrany znacznie lepiej niż poprawnie. Co prawda można mieć kilka pytań i wątpliwości odnośnie jego „genialnego” planu, ale co do samej postaci już nie. Nolan obdarzył go przywodzącym na myśł Dartha Vadera głosem oraz świetnym charakterem. W pamięci zapisuje się starcie z Batmanem, kiedy to Mroczny Rycerz próbuje wykorzystać brak światła, na co Bane mówi coś w stylu – Próbujesz się ukryć w ciemności? Ja się w niej urodziłem. Tak, film mnie niestety zawiódł, ale ten szwarccharakter oceniam pozytywnie.

Martin Freeman za rolę Bilba Bagginsa w filmie Hobbit: Niezwykła podróż

Bilbo został zagrany bardzo dobrze, o czym już pisałem w którejś z notek dotyczących filmu. Co więcej, pierwsze odcinki Sherlocka ostatecznie przekonały mnie, że Martin Freeman jest zdolnym aktorem. Przede wszystkim tego hobbita da się lubić, nie jest fajtłapowaty jak filmowe wersje niziołków z Władcy Pierścieni. Aktor doskonale przedstawił różne strony natury Bilba – momentami jest poirytowany lub zmieszany, a kiedy indziej jest odważny, brawurowy niemalże. Hobbit może i nie jest najlepszym filmem tego roku, ale rola Martina Freemana na pewno zostanie zapamiętana.

W ten sposób dotarliśmy do końca listy wyróżnionych, którzy – mam nadzieję – czują się zaszczyceni umieszczeniem na niej. W niedalekiej przyszłości oznajmię Wam, bo przecież nie możecie się tego doczekać, który aktor i jaki film zasłużył sobie w moim mniemaniu na otrzymanie wyróżnienia w postaci Jaskiera 2012.

Jaskier

Read Full Post »

Czym są Jaskiery?
To wyróżnienie dla moim zdaniem najlepszych wytworów popkultury związanych bezpośrednio z kinem. Naturalnie, nie będę pisał o produkcjach posiadających realne szanse na zdobycie Oscara, skupię się na prymitywnej, ale za to dobrze podanej rozrywce – filmach, które przyjemnie ogląda się z popcornem i dużą Pepsi. Oczywiście, gdy już skołujemy sobie wersję DVD lub Blu-ray, bo jedzenie w kinie powinno być karane. Na miejscu. Zostawcie kibiców w spokoju, siorbiący Sprite’a gimnazjaliści – to jest prawdziwy problem.

Nie przedłużając, spośród filmów, które widziałem, a miały premierę w 2012 roku, wybrałem pięć. Podobnie z aktorami. Zaczynajmy (kolejność wg premiery światowej):

Avengers

Ta produkcja to istna kwintesencja filmu z superbohaterami. Mamy zgraną ekipę herosów, świetnie zagrany czarny charakter, kosmitów i nominowane do Oscara efekty specjalne. Wszystko to splecione jest prostą, aczkolwiek angażującą historią i, co ważne, każdej postaci dano odpowiednio dużo czasu na ekranie. Więcej o Avengers w mojej recenzji, którą możecie znaleźć na łamach Lessera.

Faceci w czerni 3

Zacznę od tego, że podobała mi się pierwsza część, druga już znacznie mniej. To po prostu był genialny pomysł, żeby wziąć miejską legendę dotyczącą Facetów w czerni i przerobić ją na komedię science-fiction. Podoba mi się groteskowość świata przedstawionego w tych filmach. No i Will Smith i Tommy Lee Jones.
W związku ze spadkiem formy w drugiej części nie paliłem się do zobaczenia kolejnej, ale w końcu się zdecydowałem i film mi się podobał. Jest odpowiednio groteskowo, wszystko jest przejaskrawione i – wreszcie, powtarzam wreszcie – ktoś wpadł na pomysł, że bycie kosmitom nie polega na posiadaniu macek, rogów, czy czego tam jeszcze. W tym filmie jest bowiem kosmita, który jest wielowymiarową formą życia będącą wszędzie i zawsze. Mieliśmy Gwiezdne wojny, Obcego i te wszystkie inne lepsze i gorsze filmy s-f, a z takim podejściem spotykam się pierwszy raz. No i Andy Warhola. I sam pomysł na skok w czasie. To jest tak porąbane, że aż fajne.

Amazing Spider-Man

To już drugie „poważne” podejście filmowców do postaci i historii Spider-Mana. Muszę przyznać, że spodobała mi się bardziej od trylogii Sama Raimiego. Peter jest mniej ciamajdowaty i nie tańczy na ulicy, natomiast Gwen Stacy jest lepszą dziewczyną superbohatera od Kirsten Dunst.
Wybacz, Kirsten, po prostu jestem z Tobą szczery.
Co prawda można mieć zarzuty do kierujących doktorem Connorsem pobudek, są niejasne niejasne i można odebrać wrażenie, że wzięły się znikąd, również wspólny lot Petera i Gwen nad Nowym Jorkiem pozostawia wiele do życzenia.
Aczkolwiek to wciąż solidny kawałek popcornowej rozrywki.

Ted

Ten film można było zareklamować jak film familijny. Dokonując lekkiej manipulacji, można przedstawić jego fabułę jako historię z filmu familijnego. Wtedy tysiące dzieci w USA zobaczyłyby pluszowego misia pijącego piwo, zażywającego narkotyki, przeklinającego i zadającego się z prostytutkami. Jednocześnie. Na szczęście nie ukrywano, że to nie jest film familijny. Jest całkiem zabawny, mocno niepoprawny politycznie, niesie ze sobą jakieś banalne przesłanie o dorastaniu i przyjaźni, ale podobał mi się. Momentami scenarzyści lekko przesadzili, ale postać Teda jest genialna, więc osobiście jestem w stanie im wybaczyć.

Hobbit: Niezwykła podróż

O Hobbicie pisałem niedawno na blogu, więc, jeśli ktoś przegapił, to ma okazję te kilka notek teraz nadrobić. Nie jest najlepszym popcornowym filmem tego roku, ma mocniejsze i słabsze fragmenty, ale uważam go za dobrą propozycję na filmowy wieczorek. Między innymi za rolę Martina Freemana i magiczny klimat. No i, kurde, ile mamy filmów fantasy? Eragona? Grę o tron?

Oto najlepsze moim zdaniem filmy stricte rozrywkowe z 2012 roku. Jutro notka dotycząca aktorów/postaci, a na tygodniu oznajmię Wam, kto z nominowanych został nagrodzony.

Jaskier

Read Full Post »

Rzesze wyczekiwały tego filmu, spodziewając się, że przebije Władcę Pierścieni. Rzesze się zawiodły.
Z jakiegoś dziwnego powodu sporo osób wypowiada się o najnowszym filmie Jacksona negatywnie, nawet dzisiaj w radio tanio sobie prezenter zażartował, nawiązując w dowcipie do zekranizowania Hobbita w formie trylogii.

Dlaczego tak się dzieje? Film ogląda się świetne, jest przygoda, są zapadający w pamięć bohaterowie, jest mnóstwo akcji, trochę humoru i garść klimatycznych scen żywcem wyjętych z książkowego Śródziemia. Porównań do Władcy Pierścieni, które same idealnymi filmami nie były i nie będą, nie da się oczywiście uniknąć, nawet pominąwszy bazowanie na tym samym materiale źródłowym – prozie Tolkiena – powraca reżyser, kompozytor, spece od efektów, kostiumów oraz część obsady. Jednakże z tych samych składników powstał zupełnie inny film.

Klimat filmu (książki również) znacznie różni się od występującego we Władcy Pierścieni. Tutaj jest o wiele lżej, bowiem przygoda ma charakter, nomen omen, przygody, a nie walki o przetrwanie całego świata. To wyraźnie da się wyczuć podczas seansu i nie uważam, żeby było to wadą Hobbita. Jest on prostu śmieszno-przygodowy, a nie patetyczno-epicki.

Zaczynamy sceną w Shire, gdzie stary Bilbo rozpoczyna pisanie książki. Jednak nim nakreśli na jej kartach pamiętne „W pewnej norze mieszkał sobie pewien hobbit.”, przytacza historię Ereboru – jego świetności i upadku. I wcale dobrze to wychodzi, ja to kupuję. Oczywiście nie pokazali Smauga, nie w całości, co było oczywiste, bo nawet Emmerich taki zabieg zastosował w trailerach swojego filmu o Godzilli. To działa, bowiem aż chce się zobaczyć, jak ten gad wygląda, więc pójdzie się do kina na drugą część. Kolejna retrospektywna wstawka ma na celu podkreślenie nienawiści Thorina do orków. Sporo w niej było nieścisłości z książką, w zasadzie cała służy wyłącznie wprowadzeniu do filmu paskudnej wykonanej komputerowo nieścisłości.

Aktorzy odgrywający główne postacie zostali świetnie dobrani. Naturalnie nie mam na myśli Iana McKellena i Andy’ego Serkisa (odpowiednio Gandalf i Gollum) którzy po raz wtóry odwalili kawał dobrej roboty. Chodzi mi o Martina Freemana (Bilbo) i Richarda Armitage’a (Thorin Dębowa Tarcza). Bilbo jest odpowiednio zmieszany, prostolinijny i sympatyczny jak na hobbita przystało, Thorin z kolei niemalże pęka od dumy wynikającej z bycia następca tronu, którego celem jest odzyskanie spuścizny po przodkach. Wypada naprawdę porządnie, być może wynika to z zestawienia go z pozostałymi krasnoludami, którzy są dosyć płascy, o Thorinie jest sporo mówione, tłumaczy się jego postępowanie, ma więcej kwestii niż członkowie jego kompanii, ale tego nie dało się uniknąć – siłą rzeczy postać ta musiała być wyraźniejsza niż pozostali krasnoludowie.
No właśnie, krasnoludowie. Niestety zawodzą. Spowodowane jest to olbrzymią jak na standardy filmowe mnogością postaci. Trzy godziny można by poświęcić na wprowadzenie całej trzynastki, na co oczywiście nie było czasu. Pamiętamy więc, że w skład kompanii wchodzą: świrnięty krasnolud, krasnolud-żartowniś, krasnolud-mądrala, krasnolud-grubas, krasnolud-siłacz, krasnolud-dżentelmen, krasnolud-łucznik no i oczywiście Thorin. Niestety o kilku członkach kompanii mogę powiedzieć tylko tyle, że są. Jest to jednak bezpośredni wynik bazowania na książce i tego naprawdę nie mogli filmowcy zmienić, bo – no nie wiem – jakiś psycho-fan zdobyłby broń jądrową, następnie zdetonował ją w Nowej Zelandii, by przeszkodzić w kręceniu.

Peter Jackson niewiele wykreślił z książkowego materiału, trochę pozmieniał (scena z trollami została przemodelowana na bardziej hm… filmową), sporo natomiast zostało dopisane – postać Radagasta chociażby. O nim napisałem już we wcześniejszej notce i teraz się być może trochę powtórzę.
Przesadzili, nawet nie chodzi mi o zajęczy zaprzęg, bo to było na swój sposób zabawne. Przede wszystkim wygląd tego czarodzieja do mnie nie przemawia, ponieważ do samego jego pojawienia się i charakteru nie mam zastrzeżeń. Nie rozumiem natomiast, czym kierowali się charakteryzatorzy, ale stanowczo ktoś powinien się tam wziąć i opamiętać. Z Radagastem związana jest jeszcze scena z Dol Guldur i ją śmiało bym przemodelował. O wiele subtelniej byłoby, gdyby ta twierdza zasnuta była mgłą, jakieś ciemne chmury nad nią i zmierzające w jej kierunku różnej maści „złe” zwierzęta. Oczywiście do tego uciekający czarodziej. Efekt byłby ten sam – widzimy, że zagnieżdża się tam zło, ale przynajmniej nikt nie uderza nas w twarz jakimiś dziwnymi rzeczami i nawiązaniami do Władcy Pierścieni.

Zmieniono fragment z dotarciem i pobytem w Rivendell. O ile sam pobyt, a raczej mające tam miejsce spotkanie Gandalfa, Sarumana, Galadrieli i Elronda (głównie je tam obserwujemy) jest OK, to zdecydowanie nie kupuję sposobu w jaki dotarli do Ostatniego Przyjaznego Domu. A wynika to z wrzucenia do filmu czarnego charakteru, który jest efektem pracy ludzi od kompióterów.
Zastanawiałem się, czy dałoby się bez niego obejść i…tak. Dałoby się. Mogliby ich ścigać jacyś zwykli orkowie, pozbawieni lidera. Tym bardziej, że nijak nie można tego wytłumaczyć książką, a sama sekwencja ucieczki po pokrytej głazami równinie nie przypadła mi do gustu.

Tunele goblinów były OK, choć zakończeniem walki zbyt fajerwerkowe (rampa, na której spadali, nie wytrzymałaby zderzenia z podłożem), ale samej potyczki nie można się czepiać. Wpada Gandalf, na chwilę powala wszystkie gobliny, krzyczy, żeby krasnoludowie chwycili za broń, a następnie zaczyna się jatka. Naprawdę nie jest to aż tak odmienne od tego, co Jackson pokazał we Władcy Pierścieni (swoją drogą idealizacja tych filmów po wydaniu Hobbita to obszerny temat na osobny tekst). Zamiana tuneli na rampy i mosty linowe nastąpiła, gdyż potyczka na nich wygląda lepiej od ucieczki po krętych korytarzach, którą ciężko byłoby sensownie pokazać.
Oddzielony od krasnoludów Bilbo napotyka Golluma i to jest naprawdę świetna scena. Aż ocieka klimatem, a Andy Serkis w roli zdeformowanego Smeagola jest genialny. Jeżeli oglądaliście wersję z dubbingiem, to nie wiecie, co tracicie. Głos Borysa Szyca absolutnie nie pasuje. W oryginalnej wersji językowej gulgotanie stwora, przekomarzanie się z samym sobą i z hobbitem – to wszystko wypada absolutnie fenomenalnie. Nie bez przyczyny w 2003 Gollum pokonał Mistrza Yodę i Zgredka w kategorii najlepszy aktor cyfrowy w głosowaniu krytyków filmowych ze stowarzyszenia Broadcast Film Critics Association.

Oglądałem wersję 2D i – prawdę powiedziawszy – nie jestem pewien, czy była to ta 48-klatkowa wersja, czy tradycyjna 24-klatkowa, choć obstawiałbym tę drugą opcję. Skoro efekt przypomina teatr telewizji, to na pewno wyłapałbym różnicę, więc w związku z prowincjonalnością najbliższego kina, nie mogę nic więcej powiedzieć o tym zabiegu Jacksona.

Reasumując – to, co znamy z książki przeniesiono na ekran bardzo dobrze. Jedynie do fragmentów dodanych mam mniejsze bądź większe zastrzeżenia. Aktorzy odwalają kawał dobrej roboty, scenografia, charakteryzacja i kostiumy ocierają się o majstersztyk. Co prawda znacznie przesadzono z ilością CGI, obecnych jest też tu kilka niesmacznych scen, ale wartka akcja i magiczność świata przedstawionego rekompensują te wady. Oczywiście czekam na dwa następne filmy.

Jaskier

Read Full Post »