Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Batman’

Pierwsze dwa numery polskiej edycji Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics zawierają kompletną historię pt. Batman: Hush. Jest to dobry ruch ze strony wydawnictwa Eaglemoss, u konkurencji nieraz na dalszy ciąg czekać trzeba było kilka miesięcy.
W dniu premiery pierwszego albumu napisałem TU co nieco na temat samego wydania, dzisiaj przyszła pora na mięsko – tytułową historię nowego, tajemniczego przeciwnika Mrocznego Rycerza.

***

Niewątpliwą zaletą komiksu jest zaangażowanie w fabułę olbrzymiej liczby postaci. Przewija się tutaj niemalże komplet najważniejszych oponentów obrońcy Gotham oraz wielu jego „towarzyszy broni”. Absolutnie jednak nie wiąże się to z żadnym przesytem – każda postać ma swoje miejsce w historii, w dodatku buduje to świadomość osadzenia fabuły w olbrzymim, żyjącym świecie.

No właśnie – fabuła. Batman ściera się z Killer Crociem i stwierdza, że coś jest nie tak. Nim jednak przyjdzie mu rozwikłać tę zagadkę, doznaje poważnego urazu, musi zostać poddany operacji. Z pomocą przybywa dawny przyjaciel Bruce’a Wayne’a – Thomas Elliot – obecnie najwybitniejszy chirurg na świecie. Zabieg ma pozytywny finał, za to sprawa w Gotham coraz bardziej się komplikuje, kolejne postacie wchodzą na scenę, a sprawy nie ułatwia złożona relacja Batmana z Catwoman. Największy detektyw na świecie będzie musiał poskładać elementy owej układanki, zmierzyć się ze zgrają przeciwników i nie dać oszukać się dawno niewidzianemu przyjacielowi.

W historii umieszczone są również liczne retrospekcje przedstawiające relację Bruce’a i Tommy’ego, sceny z ich dzieciństwa, a także powód zerwania znajomości. Gdy już przeczyta się całość (albo zna się zakończenie z jakiegoś streszczenia) sceny z przeszłości nabierają pełnego znaczenia i wiele tłumaczą.

Podoba mi się sposób prowadzenia historii, nawał wszystkiego, co spada Batmanowi na głowę i zmusza go do jeszcze większego wysiłku niż zazwyczaj. Złożony plan nowego złoczyńcy sprawia, że na każdym polu bohater musi działać na najwyższych obrotach – jego tężyzna fizyczna, niezwykły intelekt, poleganie na członkach Bat-rodziny, nieufność wobec nowych sojuszników, maska zblazowanego miliardera – wszystko zostanie przetestowane w rozgrywce, której zasady ustala nieznany wróg.

Mimo iż sama historia była bardzo angażująca, czytanie dawało mnóstwo satysfakcji, to już finał nieco mnie rozczarował. Zupełnie tak, jakby cała para poszła w gwizdek – po emocjonującym wstępie i rozwinięciu w zakończeniu czegoś zabrakło.
Epilog zbiera natomiast sceny wyjaśniające czytelnikowi całą zagadkę i rozwiązuje kilka spraw pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Zdecydowanie moją ulubioną spośród tych scen jest ta ze spotkaniem Batmana i Catwoman, kiedy to na wierzch wyłazi jego trudny charakter i zdolność do analizowania wszystkiego na bieżąco. Jak się okazuje – czasem zbyt przekombinowanego analizowania.

Strona wizualna to istna rewelacja, Jim Lee oraz inker Scott Williams i kolorysta Alex Sinclair wykonali niesamowitą robotę. Nie tylko okładki, ale i pojedyncze kadry nadają się do oprawienia w ramkę i powieszenia na ścianie. Cały poczet barwnych postaci z uniwersum DC wygląda w tym komiksie dokładnie tak, jak powinien. Projekty bohaterów są wierne klasycznym wizerunkom, ale jednocześnie niezwykle szczegółowe i „nowożytne”. Dla mnie ten styl graficzny stanowi kwintesencję amerykańskiego komiksu nurtu superhero. Popularny rysunek autorstwa Jima Lee, ten z Batmanem stojącym na gargulcu i Supermanem jako lustrzanym odbiciem, zdobi ekran mojego telefonu.

***

Zakup tych dwóch tomów był dobrą decyzją, jestem usatysfakcjonowany ich lekturą. Sądzę, że wydawnictwo dobrze zrobiło, na pierwszy ogień rzucając ciężki kaliber, jakim bez wątpienia jest Batman. W dodatku to kawał konkretnej historii detektywistycznej, wypełnionej najróżniejszymi postaciami ze świata Mrocznego Rycerza, więc ludzie zachęceni znanym tytułem na okładce nie powinni odejść niezadowoleni.

Jaskier

Read Full Post »

Zapowiedziana jakiś czas temu przez Eaglemoss kolekcja komiksów od DC ruszyła wczoraj. Wnioskując po tym, że na mojej prowincji salonik prasowy wyposażony był w wielki plakat reklamujący ją, a w środku było kilka egzemplarzy, zakładam, że nie jest to rzut próbny, mający na celu tylko wybadanie rynku. To się dzieje naprawdę – komiksy obu największych amerykańskich wydawnictw znowu są szeroko dostępne w polskich kioskach.

Jak widzicie na załączonej grafice, pierwszy numer zachęca do zakupu promocyjną ceną, kolejny (kontynuacja historii) będzie kosztował 29,99zł, następne już 39,99zł. Jest to jak najbardziej zrozumiały ruch ze strony wydawcy, wiele kolekcjonerskich serii zaczyna w ten sposób, próbując przyciągnąć potencjalnych klientów. Pierwszy numer na półce dodatkowo przyciąga uwagę gigantycznym kartonem zawierającym na odwrocie ogólnikowe informacje na temat kolekcji oraz zapowiedź kolejnych dwóch tomów, załączona jest również broszura z krótkimi opisami popularnych serii oraz lista prezentów (albo WSPANIAŁYCH PREZENTÓW!, jak to napisał wydawca) przewidzianych dla prenumeratorów. Jest też oczywiście formularz umożliwiający zamówienie takiej, a także – co mnie nieco zdziwiło – inny, dzięki któremu możemy zamówić sobie tomy w kiosku. Taki papier zastępujący tradycyjną niepisaną umowę z kioskarzem.

Po więcej informacji odsyłam na oficjalną stronę kolekcji – KLIK.

Pierwszy numer to zarazem początek historii (ciąg dalszy w kioskach już 7 września) – toteż z czytaniem się przez dwa tygodnie wstrzymam, żeby móc wchłonąć całość jednorazowo, tym bardziej, że na temat Batman: Hush wiele dobrego słyszałem.
Jednakże kilka uwag technicznych odnośnie kolekcji mam już teraz.

Po pierwsze – bardzo dobrze, że historie rozbite na dwa tomy wydawane będą jeden po drugim. W przypadku WKKM brak analogicznej sytuacji bywał dosyć uciążliwy, nieraz na kontynuację trzeba było czekać miesiącami.

Po drugie – niestety, jakość wydania pozostawia wiele do życzenia. Okładka jest powleczona takim śliskim papierem, który przy grzbiecie, gdzie jest cieńsza, może pękać. W dodatku, komiks jest klejony i już chwilę po wyjęciu z folii, jeszcze przed czytaniem, całość nieprzyjemnie „chodzi”.

Po trzecie – jeśli mówimy o nieprzyjemnościach, to farba cuchnie. Serio, normalnie uwielbiam zapach farby drukarskiej, czytanie komiksu zyskuje dzięki niemu dodatkowy smaczek, ale ten komiks pasowałoby najpierw przewietrzyć.

W ramach dodatków otrzymujemy notkę o twórcach (scenariusz napisał Jeph Loeb, a fenomenalne rysunki stworzył Jim Lee, tusz i kolory nakładali Scott Williams i Alex Sinclair), a także swego rodzaju wstęp do historii, stanowiący wyjaśnienie dla osób, które z uniwersum Batmana nie są zaznajomione. Jest tutaj także komplet sześciu okładek, a także – spory rarytas – przedruk Detective Comics #27, to jest zeszytu, w którym w 1939 roku zadebiutował Mroczny Rycerz. Wielkim atutem tej kolekcji jest fakt, że każdy album zawierał będzie tego typu dodatek (następny numer przedstawi pierwszą genezę Batmana).

***

Pierwszy i drugi numer z powodu promocyjnej ceny warto moim zdaniem nabyć. Jak napisałem, nie czytałem jeszcze, ale już same rysunki cieszą oko i zapowiadają coś ciekawego. Kolejne tomy… cóż… Moim zdaniem trzeba się zastanowić. Seria zawierała będzie sporo dubli (na chwilę obecną ponad 30%, większość z nich wydał całkiem niedawno Egmont), a biorąc pod uwagę to, że jakość wydania nie zachwyca niczym Gałkiewicza poezja Słowackiego, to według mnie nie jest zbyt kusząca oferta. Inna sprawa z tytułami, które w Polsce wydane jak dotąd nie były, no ale kto to wie, w dzisiejszych czasach komiksowego szału. W moim przypadku pewnie skończy się jak z WKKM, z której nabyłem kilka wybranych tomów.

 

Jaskier

Read Full Post »

11248075_834439106650089_2423175169482883213_n
W wydawnictwach komiksowych czasem bywa tak, że przychodzi gość z ciekawym pomysłem na fabułę, ale nijak ma się to do utartego wizerunku postaci lub grupy. Wtedy właśnie – zgodnie z kwantową teorią wielu światów Hugh Everetta III – powstaje kolejny wszechświat, w którym koncepcja owego gościa dyktuje warunki. Czasem dotyczy to wizji przyszłości, w której kontrolę nad Stanami Zjednoczonymi przejęli złoczyńcy, a samotny bohater musi wziąć się w garść i stawić im czoło, innym natomiast razem obrót Ziemi o dodatkowe sto osiemdziesiąt stopni sprawia, że kapsuła z niemowlakiem z Kryptonu ląduje nie w Kansas, a na Ukrainie.

Mark Millar, który trochę jest zboczeńcem i sadystą, tym razem nie kazał nikomu bić kobiet, a jedynie sprawił, że mały Kal-El wychowywał się w ukraińskim kołchozie, gdzie – w blasku świec z ołtarza towarzysza Stalina – przybrani rodzice wpoili mu komunistyczne idee. Złote jest to, że Superman* stara się zachować te ideały oraz szczerze wierzy w równość wszystkich ludzi, sam z siebie nie próbuje zyskać władzy, robić kariery politycznej – dopiero postawa ludzi z otoczenia Józefa Stalina sprawia, że po jego śmierci decyduje się go zastąpić. Ciekawe jest to, że nawet po tym nie nadużywa swojej siły, światowa rewolucja, którą zaprowadza, odbywa się na drodze pokojowej, w żadnym wypadku nie można powiedzieć, by Superman był tutaj mordercą, a przecież łatwo mógłby się nim stać.

Państwo komunistyczne rządzone przez Kryptończyka stosunkowo szybko rozlewa się na niemalże cały świat, w szczytowym momencie poza jego strefą wpływów znajdują się jedynie USA i Chile – ostatnie, upadające kapitalistyczne gospodarki. Jednakże obejmująca wszystkie kontynenty utopia jest orwellowska – wszak rządzi nią Wielki Brat, który dzięki swoim mocom dosłownie widzi i słyszy wszystko.

Nic więc dziwnego, że najdoskonalszy ludzki umysł – Lex Luthor – od samego początku, od pierwszego pojawienia się radzieckiego nadczłowieka, stara się go zwalczać. W tej wersji historii również staje się to jego obsesją, lecz za szeregiem wynalazków, robotów i broni, które miały posłużyć do zgładzenia Supermana stoją pieniądze rządu lub agencji wywiadowczych.
Konflikt na linii Superman-Luthor napędza fabułę i nadaje jej ciekawy posmak. Niby nie jest to coś, czego nie widzieliśmy dotychczas, gdyż ci dwaj na łamach komiksów zmagają się ze sobą od kilkudziesięciu lat, lecz przedstawienie Luthora jako obrońcy człowieczeństwa, a eSa w roli ciemiężcy, który niby bezkrwawo, ale jednak narzuca ludzkości swoją wolę, jest czymś świeżym i sprawdza się bardzo dobrze.

Prócz wymienionych już oponentów w Red Son pojawia się cała plejada postaci znanych z kart komiksów. Jedni na krótką chwilę lub gdzieś w tle, inni pełnią istotną dla fabuły funkcję. Galeria superludzi projektu Luthora, którymi Stany raz za razem atakują Supermana, to znane twarze – Bizarro, Metallo, Atomic Skull etc. Jak jednak napisałem, kilku bohaterów jest czymś więcej niż puszczeniem oczka do fanów.
Towarzysz Stalin pragnął zeswatać swojego podopiecznego z sukcesorką Temiskery. Ostatecznie dwoje nadludzi połączyła przyjaźń i Wonder Woman stanowiła potężne wsparcie eSa.
Tutejszy Batman zasługuje na własny komiks. Historia dzieciaka, który po śmierci rodziców z rąk bezpieki ukrywa się w kanałach Moskwy i po latach wyłania się z nich z celem rozsadzenia okrutnego systemu, musi zostać opowiedziana. To naprawdę ma niesamowity potencjał, gdyż pokazuje człowieka skrywającego się za nietoperzą maską w zupełnie nowym świetle… czy tam cieniu.
Hal Jordan w Czerwonym Synu także jest wojskowym pilotem, lecz tu, w trakcie walk z komunistami na Pacyfiku, dostał się do niewoli i jedynie niezwykła siła woli pozwoliła mu przetrwać tortury. Czaicie – siła woli. Łatwo się domyśleć, jak kończy. :P

Dlatego właśnie komiks Millara tak bardzo przypadł mi do gustu – autor scenariusza potrafił niebywale zgrabnie przełożyć oklepany motyw na stworzony przez siebie grunt. Absolutnie nie ma tutaj mowy o jakimś zupełnym odwracaniu postaci, gdyż w Supermanie, Luthorze, Batmanie i wszystkich innych czuć charakterystyczną dla nich esencję. Ja wierzę w to, że tak potoczyłyby się ich losy, gdyby kapsuła z małym Kal-Elem wylądowała na stepach Ukrainy. Mimo wszystkich perturbacji Superman jest idealistą, fundament krucjaty Batmana to tragedia z dzieciństwa, a Luthor pragnie udowodnić, że świat może i ma prawo rozwijać się bez ingerencji kosmity.

Końcowy zwrot akcji zaskoczył mnie, lecz po chwili wydał się oczywisty i – ponownie – pasował do postaci, które były w niego zamieszane. Absolutnie nie było to coś wziętego z dupy, a logiczna konsekwencja wcześniejszych wydarzeń.

Warstwa wizualna również przypadła mi do gustu. Za rysunki odpowiada grupa artystów – Dave Johnson, Andrew Robinson, Kilian Plunkett oraz Walden Wong. Ilustracje przypominają mi te z Magazynu Spider-Man, o którym raz kiedyś pisałem, a jako że periodyk ten był moim pierwszym zetknięciem z tą formą sztuki, to gdzieś tam podświadomie czuję, że tak właśnie powinny wyglądać komiksy. Styl nieco zbacza w kierunku kreskówkowości, aczkolwiek mi to w ogóle nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jest to kolejna zaleta.

***

Jestem niezwykle zadowolony z zakupu tego komiksu i gorąco go polecam.
Teraz w końcu wypadałoby przeczytać coś o Supermanie z New 52.

Komiks został wydany przez Egmont w ramach serii DC Deluxe. Ma zdejmowaną obwolutę, pod którą kryje się czarnoskóra okładka. Cena nominalna to 69,99zł, ale w księgarniach internetowych spokojnie można dostać poniżej pięciu dyszek.

Jaskier

*Dziwne jest natomiast to, że będąc obywatelem ZSSR wciąż nazywa się Superman.

PS Elseworldy na propsie.

Read Full Post »

11233520_833336553427011_7829240400255547180_n

SuperHero Magazyn pojawił się na półkach Empików, toteż sięgnąłem po jeden egzemplarz, będąc w tym przybytku ze sprzętem kuchennym, gdyż już jakiś czas temu zamierzałem się zaopatrzyć w sklepie internetowym wydawnictwa, ale tak się jakoś złożyło, że do tego nie doszło, toteż mając ten periodyk podetknięty pod nos, nie miałem wyboru – ciekawość wzięła górę.

Magazyn liczy 98 stron, papier jest całkiem w porządku. Wewnątrz nie uświadczymy nachalnych reklam, co jest wielkim plusem i nawet mnie nieco zdziwiło. Właściwie poza zaproszeniem na fanpejcz autorów i informacją o Comics Wars* w Poznaniu zawartość stanowią same artykuły.
Nie przeczytałem jeszcze wszystkiego, planuję zostawić sobie do tramwajowej lektury. Dotychczas zapoznałem się z materiałami o polskim komiksie Lis, recenzją Superman: Unchained,  felietonem pt. Rewolucja październikowa, dotyczącym zmian w komiksach Marvela, które miały miejsce ubiegłej jesieni, oraz tekstom poświęconym uniwersum Batmana – o Gotham i Ataku na Arkham.

Całkiem sporo więc do czytania zostało.

Teksty napisane są przyjemnym w odbiorze językiem, rzeczowo dotykają tematu, udowadniając, że autorzy mają pojęcie, o czym piszą. Jednocześnie czuć, że sami są komiksowymi maniakami, toteż SuperHero Magazyn jawi się jako twór tworzony przez fanów dla fanów. Co – naturalnie – jest olbrzymim plusem.

Właściwie nie miałbym się do czego przyczepić, gdyby nie to, że omawiane tematy się lekko przeterminowały – Marvel już dawno wystartował z kobietą-Thorem oraz Faptainem Calconem, a DC zdążyło wypuścić kilka nowych animacji.
Jednakże trzeba być świadomym tego, że wynika to z faktu, iż periodyk dopiero wystartował w takiej formie sprzedaży i wraz z jego rozwojem problem zniknie, ponieważ po prostu będzie dostępny od razu po wydaniu w Empikach i może nawet salonach prasowych. A przynajmniej na to liczę i trzymam za to kciuki, ponieważ miło jest ściągnąć gazetkę z półki.

Nie wspomniałem o cenie – miesięcznik jest dostępny w dwóch wariantach okładkowych – ja mam ten z Ultronem, który widzicie wyżej, kosztował 10,99zł. Drugi, promujący polski komiks pt. Incognito, kosztuje 9,99zł.

***

Cóż – jeśli kolejne numery pojawią się w sprzedaży gdzieś, gdzie będą dostępne pod ręką, to na pewno kupię. Tak samo jak Superman: Unchained, który u nas będzie wydany w grudniu i do zakupu którego tekst w tym miesięczniku mnie upewnił.
Autorom SuperHero życzę powodzenia w dalszej pracy nad rozwojem ich pisma. ;)

Jaskier

*Temat był aktualny, gdy periodyk ukazał się w wersji elektronicznej kilka miesięcy temu.

Read Full Post »

Na początek zdjęcie, które z prędkością fali dźwiękowej złowieszczego śmiechu obiegło wczoraj Internet.

Jared Leto ucharakteryzowany na Jokera. Tak jakby, gdyż na zdjęciach zdjęć (sic!) widać, że jego ostateczny wygląd będzie się nieco różnił od tutaj zaprezentowanego.

No i cóż – ludzie strasznie narzekają na brak całkowicie białej skóry, zdeformowania twarzy w upiornym uśmiechu oraz srebrne zęby*. Najwyraźniej zapomnieli, że kilka lat temu świat zachwycił się koślawo umalowanym Heathem Ledgerem z zieloną farbką na włosach. Przypominam, że według mnie śp. Ledger nie otrzymał Oscara za to, że umarł, ale faktycznie zasłużył, totalnie wsiąkając w rolę psychopaty, jaką mu powierzono. Na ekranie nie widziałem aktora, nie czułem, że Ledger gra Jokera. On się nim stał – w Mrocznym Rycerzu widziałem Klauniego Księcia Zbrodni, który zstąpił z kart komiksów do naszego świata.
Co prawda przed premierą filmu Nolana – i jeszcze długo po – nie miałem stałego dostępu do Internetu, ale wierzę na słowo ludziom, którzy pamiętają i przy różnych okazjach wspominają gównoburze towarzyszące decyzji obsadzenia roli kultowego nemezis Batmana chłopakiem z Zakochanej złośnicy**.

Scena pierwszej konfrontacji Jokera z mafią Gotham. <3

Mimo iż początkowo wydawało się to niemożliwe, to wciąż trwają kłótnie o to, kto był lepszy Jokerem – Ledger czy Nicholson?

No właśnie – Jack Nicholson i jego interpretacja tego złoczyńcy. Według mnie był świetny, doskonale dopełniający obraz świata przedstawionego w przerysowanej wersji Tima Burtona. Jest jednak jedno „ALE” – to Jack Nicholson w roli Jokera. Chyba nie można sobie wyobrazić kogoś lepszego na to miejsce w ówczesnych czasach, lecz jest to aktor tak bardzo ociekający zajebistością, że przesiąka ona przez zielone włosy, białą skórę i fioletowy garnitur, ujawniając, co się pod nimi kryje. Z tego też powodu w moim prywatnym rankingu filmowych Jokerów Ledger wygrywa z Nicholsonem.
Jest też tutaj jeden mały zgrzyt z tą postacią – odarcie pana J. z aury tajemniczości. W dodatku w tej wersji to on okazuje się być mordercą rodziców Bruce’a. Zbędne skomplikowanie, które może by tak nie wadziło, gdyby nie plany kontynuacji, gdyby Batman pozostał samodzielnym filmem. Wraz ze śmiercią Jokera krucjata Batmana dopełniła się. W pewnym sensie. Pozostawienie błazna przy życiu, wykorzystanie go w Powrocie… byłoby rozsądniejsze, no ale wiemy, jak się to potoczyło, a obrany przez reżysera kierunek poskutkował odebraniem mu stanowiska i przekreśleniem planów na trzecią część.

Pan Jack Nicholson był aż za dobry do tej roli.

Nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym panu, który w najpopularniejszego komiksowego błazna wcielał się na przestrzeni dwadziestu lat. Śmiech Marka Hamilla bez wątpienia jest niepodrabialny i śmiało można rzec, że wyraża więcej niż tysiąc słów:

Fragment z telefonem robi za mój dzwonek. Ludzie się dziwnie patrzą za każdym razem, gdy ktoś do mnie dzwoni, a ja mam niewyciszone dźwięki.

Potwierdzeniem uwielbienia dla pracy strun głosowych tego aktora niech będzie rejwach w internetach rozpoczęty po ogłoszeniu, że zakończył przygodę z Jokerem, nie udzieli mu głosu w Arkham Origins.

***

Podsumowanie jest takie, że nie ma sensu skreślać tej wersji Jokera już na starcie. To w ogóle zabawne, że po okresie euforii i „omujboszeletodarade”, jedno zdjęcie potrafiło wszystko przekreślić. Mówienie, że ta wersja nie dorówna poprzednim jest już kompletną paranoją. Tym bardziej, że to samo powtarzano przed premierą TDK. O wiele bardziej mnie martwi to, że do Suicide Squad pakują tyle postaci i obiecują, że każda odegra znaczącą rolę. Może wyjść z tego niestrawny miszmasz, ale nawet jeśli tak będzie, to coś mi mówi, że akurat Leto da radę.
Chociaż to może dla tego, że aż za bardzo lubię filmowych psychopatów.

Jaskier

*Ale muszę przyznać, że niektóre memy śmieszne. Zwłaszcza ten z wytatuowanym Bruce’em. :D

**Prywatnie nic mi to nie mówi, gdyż prócz TDK z tym aktorem widziałem jedynie Nieustraszonych braci Grimm oraz Tajemnicę Brokeback Mountain.

Read Full Post »

Mnóstwo czasu upłynęło od ostatniego wpisu z tej serii, co bynajmniej nie oznacza, że ludzkość zmądrzała, stała się mniej niewyżyta seksualnie i nie szuka już równie często dziwnych stron w internetach. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się zajrzeć w zakładkę „frazy wyszukiwarek” na stronie statystyk. No ale skoro już się to dokonało, to zapraszam do przejrzenia listy dziwnych tekstów, dzięki którym ludzie tutaj trafiali. ;)

Pisownia oryginalna.

operacja argo spoiler jak się kończy?
I ten moment, gdy chcesz zacząć pisać, jak się kończy spoiler – bezcenne.
No jak się może kończyć film o amerykańskich służbach specjalnych? No tylko szczęśliwie – wszyscy zostają uratowani, żodyn fizycznie poważnie nie ucierpiał. Wszak z opresji wyciągał ich sam Batman.

jak narysować thora
Ja bym spróbował czegoś w tym stylu.

robert downey jr, gra o tron
Ciężko uwierzyć, że są ludzie, którzy są w stanie pomylić dwie obecnie tak silnie marki, jakimi są GoT i MCU. Zrobię to jednak dla nich i napiszę, że w tym przypadku zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa. Tony Stark jeszcze długo nie umrze, nie martwcie się. ;)

carteles de peliculas de terrorwill smith spadek
Aha
Tłumacz wypluwa mi – „terrorwill filmy plakaty”. Ktoś? coś?

will smith spadek
Trzeba ostrzec Jadena. Ktoś interesuje się spadkiem po jego ojcu. Chyba że Smith senior zagrał w polskim Spadku z 2005 roku. Obok Czesi z Klanu. 0_o

mity greckiew oryginale
Podziwiam. Mi zawsze wystarczała wersja Parandowskiego. Daj znać, gdy znajdziesz jakiegoś aojdę.

czy istnieje wieczny student 4
Nie, nie istnieje. Nie ma znaczenia, co powiedział Ci Twój kolega-śmieszek z ławki. Wieczny student skończył się na Kill Em All* pierwszej części, którą warto było obejrzeć głównie dla Ryana Reynoldsa. Bez niego… to po prostu kolejna głupkowata produkcja o perypetiach amerykańskiej młodzieży, która myśli za pomocą narządów rozrodczych. Z nim to niby też kolejna głupkowata produkcja o amerykańskiej młodzieży, ale Z Ryanem Reynoldsem, a ja po prostu lubię tego gościa.
Tekst o Wiecznym studencie.

sherlock i john ich miłość
Tego typu teksty nie mogą obyć się bez pytań o orientację aktorów/postaci z seriali. Do tej pory prym wiedli Dean (Ackles) i Castiel (Collins) z Supernatural. Tym razem padło na Sherlocka. To znaczy tak sądzę, że chodzi o serię BBC, nie filmy Guya Ritchie’ego.
Nie mam pojęcia, czy Holmes i Watson coś ze sobą kręcą – widziałem jedynie dwa pierwsze sezony – mam nadzieję, że nie. Bardzo mam nadzieję że nie. Podejrzewam, że jakaś fanka nietypowej przystojności Benedicta Cumberbatcha szukała fanfika, w którym postacie jego i Freemana łączy coś więcej niż dziwaczna przyjaźń. Na szczęście tutaj tego nie znalazła. I nigdy nie znajdzie. NIGDY**.

antman pochodzenie nazwiska
Ant-Man = Człowiek Mrówka
Nie ma za co.

ciepłe ciała a wiecznie żywy czym sie różnia?
Ciepłe ciała
to nieco obleśna powieść o sile prawdziwej miłości, natomiast Wiecznie żywy to całkiem przyjemny film o sile prawdziwej miłości, będący adaptacją tejże książki – akcja rozgrywa się w świecie opanowanym przez zombie, jeżeli Was to zaintrygowało, to poszukajcie na blogu, jest tekst zarówno o filmie, jak i powieści.

***

To by było na tyle w tej porcji dziwnych fraz. Nie ma szału, ale i tak jest stosunkowo dziwnie.

Nie bójcie żaby, chyba wkrótce napiszę coś o My Little Pony: Przyjaźń to magia, więc poziom dziwności na blogu będzie w normie. ;)

Jaskier

* Nie da się na Worpdressie zrobić (albo ja nie umiem) przekreślonego apostrofu – robi się przeciek: .

**Co innego historia trudnej miłości Natashy Romanoff (Johansson), Gwen Stacy (Stone), Marii Hill (Smulders) oraz Betty Ross (Tyler) – czterech zwyczajnych kobiet w świecie nadludzi – zakończona happy endem w postaci kilkugodzinnej sceny czteroosobowego. lesbijskiego seksu. Już negocjuję sprzedaż praw, by Axel Braun mógł to zekranizować.

Read Full Post »


Poniższa hurraoptymistyczna opinia dotyczy wyłącznie sezonu pierwszego. Drugi jest wciąż przede mną.

Początkowo moje podejście było diametralnie odmienne – no bo co? Zebrali pomocników pierwszoligowych herosów DC i utworzyli z nich drużynę? Pierwszy odcinek również mnie nie do końca przekonał, gdyż jego jedynym celem było pokazanie powodu utworzenia zespołu, w dodatku jedna z postaci została wrzucona jako żeńska  Nastoletnia Wersja bohatera w ostatniej scenie.
Potem jednak wszystko uległo zmianie.

W tym serialu nie ma bowiem żadnych zapychaczy i jeśli pojawia się odcinek poświęcony konkretnej postaci, to ma on zupełnie inną formę niż te z innych seriali (np. Wolverine and the X-Men). Oprócz rozwijania danego bohatera wpływa na całą grupę, rozszerza uniwersum tej serii. Co – rzecz jasna – widać dopiero po upływie kilku następnych odcinków. Nawet jeśli epizod rozpoczynał się sceną, na widok której reagowałem żachnięciem i stwierdzeniem, że znowu jakichś kosmitów wrzucili (w jednym odcinku kosmicznych, powerrangersowych Planetarian SIC!), to już po kilku minutach wychodziło na jaw, że kiczowatość zostanie dobrze zagospodarowana, postacie postawione przed nowym zagrożeniem, a w finale okazało się, że wszystko było ze sobą powiązane.

Ową ciągłość wydarzeń oraz stałe rozwijanie serialowego uniwersum oceniam w Young Justice bardzo wysoko. Wyżej jedynie postacie, które bardzo szybko wychodzą poza ramy, które im sam w pierwszym momencie nieopatrznie nałożyłem. To nie są jedynie pomagierzy, to nie są tylko Nastoletnie Wersje superherosów, których lubimy – to pełnoprawne postacie, które docenimy już po kilku odcinkach. Rzadko kiedy zdarzało mi się, bym tak szybko przekonał się do raczej nieznanych mi bohaterów (nie mogę powiedzieć, że znałem wcześniej kogoś poza Robinem), a tutaj stało się to w okolicy czwartego epizodu.
Nie jest też tak, że każdemu z widocznej wyżej szóstki przypisano jedną, dwie cechy i kazano odgrywać jakąś archetypową rolę – każdy z nich ma jakiś sekret, gorszy moment i czegoś się uczy. Zupełnie niczym prawdziwi ludzie.

Technicznie także jest bardzo dobrze, nie mam żadnych zastrzeżeń do animacji, doboru głosów (oglądałem wersję z oryginalnym dubbingiem) i tego typu spraw.

Zdecydowanie polecam. Nie tylko miłośnikom uniwersum DC (im w ogóle trzeba?), ale każdemu, kto ma ochotę obejrzeć przygody interesujących bohaterów.

Jaskier

Read Full Post »

Pierwsze moje spotkanie z grupą o jakże uroczym kryptonimie Suicide Squad miało miejsce dzięki drugiemu sezonowi serialu Arrow. Wywnioskowałem wtedy, że ktoś kiedyś wpadł na świetny pomysł, żeby zebrać kilku drugoplanowych łotrów ze stajni DC w jeden zespół i w ten sposób powstał tytułowy oddział.

Mniej więcej w ten sposób to wygląda – rządowi tajniacy łapią najemników/zamachowców/zabójców, wszczepiają im w kręgosłup bombę, by zapewnić sobie posłuszeństwo i wysyłają na misje, których nie podjąłby się nikt inny. Takie funkcjonowanie zapewnia możliwość różnorakiego dobierania składu zespołu, co jest istotne, gdyż pozwala wprowadzić dowolne z całego zastępu postaci, stawiając je w zupełnie nowych sytuacjach. Różnorodność jest zawsze w cenie.

Nie inaczej jest w przypadku tej animacji – rząd musi posprzątać bałagan, gromadzi więc grupkę przymusowych ochotników i wysyła do tytułowego ośrodka dla przestępców chorych psychicznie. Jako że jest to rewir Batmana (zostało to idealnie pokazane), to misja jest podwójnie niebezpieczna. Dosyć szybko (i dosłownie) szóstka zostaje wrzucona w wir akcji. Dzięki pomocy lokalnego łotra przenikają do Arkham, gdzie sprawy się komplikują, ponieważ wychodzi na jaw, iż zlecająca zadanie Amanda Waller nie była do końca szczera. W starciu ze strażnikami, Batmanem oraz jego topowymi przeciwnikami, Suicide Squad musi wytężać wszystkie siły i do maksimum wykorzystać swoje zdolności.

Finał to bitwa pomiędzy siłami policji i oswobodzonymi z cel pensjonariuszami, za kulisami której Batman musi ocalić Gotham przed zagładą. Jeśli wydaje się Wam, że brakuje gdzieś tutaj głównych bohaterów, to jesteście w błędzie, gdyż to za sprawą ich działań do wspomnianej walki dochodzi.

No właśnie – Suicide Squad gra tu pierwsze skrzypce. Batman pojawia się przede wszystkim z racji tego, że ktoś rozrabia na jego terenie. Kiedy już jednak wchodzi na scenę, to bezsprzecznie rządzi, między innymi za sprawą użyczającego mu głosu Kevinowi Conroyowi.
Część zespołu dotrzymuje mu kroku pod względem bycia superkozakiem – Deadshot oraz Harley Quinn to świetne postacie. Black Spider to cichy ninja-profesjonalista. Nie do końca rozumiem koncept Shark Kinga, po co DC był drugi Killer Croc? natomiast Killer Frost oraz Captain Boomerang to echa minionej epoki, które jednak zostały nieźle przystosowane do dzisiejszych standardów. Występujący tu również Joker jak zwykle robi robotę.
Reasumując – postacie to duży plus tej produkcji.

Polecam wszystkim miłośnikom tego uniwersum i klimatów superbohaterskich. Fabuła, postacie oraz animacja prezentują wyśmienity poziom. Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, w której zupełnie nowi dla mnie bohaterowie okazali się tak łatwi do polubienia.

_____________________________________________________________

Fanserwis!!!

Jaskier

Read Full Post »

W lipcu na półki* księgarń trafił dodruk albumu autorstwa Alana Moore’a i Briana Bollanda. Ten fakt cieszy niezmiernie, ponieważ pokazuje, że baza czytelników komiksów w Polsce się rozrasta, a wydawca wychodzi naprzeciw, starając się zaspokoić rosnący w związku z tym popyt. Dzięki temu być może z serwisów aukcyjnych znikną oferty o zawyżonej cenie (czasem nawet o 200%).

Jest to trzeci w mojej – póki co – skromnej kolekcji komiks, którego scenariusz napisał Alan Moore (ale to się zmieni, gdyż w listopadzie wychodzi drugi tom Ligi Niezwykłych Dżentelmenów :D) i jedynie utrwalił mnie w przekonaniu, że po to, co wyszło spod jego pióra, można sięgać w ciemno.
Dlaczego?

Przede wszystkim mamy do czynienia z Jokerem, co już na początku w mojej ocenie daje temu albumowi punkty, gdyż według mnie szaleńcy są niezwykle interesujący, a noszący się na fioletowo klaun to najbardziej zwariowany spośród oponentów Batmana. Ba! to jeden z czołowych świrów popkultury. Motyw jego szaleństwa stanowi motor napędowy tej historii. Co więcej – błazen otwarcie sugeruje, iż Mroczy Rycerz jest równie szalony. Wierzy również w to, że każdego można doprowadzić do takiego stanu, wystarczy się odpowiednio przyłożyć. I wierzcie mi, wkłada wiele wysiłku, by zmysły postradał bodaj najrozsądniejszy z mieszkańców Gotham – komisarz Gordon.
By dodatkowo podkręcić atmosferę miasta wypełnionego poprzebieranymi psychopatami, Moore wcale jednoznacznie nie zaprzecza, że Batman nie jest jednym z nich. Właściwie jest wręcz przeciwnie – ostatnie kadry albumu wskazują zgoła odwrotnie i scenarzysta zostawia nas z pytaniem – czy tym razem Batman nie powinien trafić do Arkham wraz ze swoim przeciwnikiem?
Wysoko cenię stawianie pytań tego typu, przez co moja ocena tego komiksu jedynie wzrasta.

Niestety, znalazło się tu również coś, co mi nie do końca pasuje: część kadrów to retrospekcje, w których poznajemy losy Jokera, nim przeszedł metamorfozę – przeistoczył się w szalonego klauna. To zbędne. O wiele ciekawiej by było, gdyby każdy fragment wspomnień przedstawiał inną wersję historii, w której jedynie pojedyncze elementy się zgadzają. Po prostu nie potrzebujemy genezy Jokera podanej na tacy. Przynajmniej moim zdaniem.

Podobnie uważa autor rysunków – Brian Bolland – pisząc o tym w posłowiu.  Momentami jego ilustracje same muszą opowiadać historię, gdyż niektóre strony zupełnie pozbawione są tekstu. Świetnie się w tej roli spisują, stanowiąc dowód na to, że komiks to symbioza obrazu i tekstu.

Zabójczy żart jest bez wątpienia jednym z ważniejszych komiksów o Mrocznym Rycerzu. Jego wpływ na to uniwersum jest nieoceniony (podobno Tim Burton wbiegł do biura wytwórni, wymachując tym albumem i krzycząc, że konieczne muszą go zekranizować; ślady można odnaleźć również w Mrocznym Rycerzu Nolana). Polecam każdemu, kogo interesuje postać Jokera lub Batmana, relacje między nimi, wszystkim, którzy lubią szaleńców w popkulturze oraz miłośnikom surrealizmu i groteski.

____________________________________________________________

W ramach dodatków dostajemy wstęp Tima Sale’a, wspomniane wcześniej posłowie Bollanda, ośmiostronicową historię jego autorstwa pt. Niewinny człowiek oraz garść jego szkiców.
Cena detaliczna to 45 złotych.

Jaskier

*Czy aby na pewno? Widzieliście ten komiks w jakimś sklepie na regale?

Read Full Post »

Kontynuuję czytanie literatury przedmiotu do mojej prezentacji maturalnej.

Która zostanie wygłoszona już w ten poniedziałek. Wybaczcie, niestety nie będę w stanie załatwić Wam biletów.

Przeczytałem całą ksiażkę na dwa relaksujące razy (mowa jest o człowieku, który przeczytał Quo vadis za jednym zamachem, toteż to nic spektakularnego).

Dowiedziałem się z niej, dlaczego Batman jest lepszy od Supermana (to, że jest, było dla mnie oczywistą oczywistością, jednak dobrze mieć jakiś konkretny argument pod ręką) oraz tego, że relacje Jamesa DiGiovanna z Robinem były ściśle zawodowe.

Jeżeli kogoś nie interesują poglądy oraz koncepcje najznamienitszych filozofów Zachodu i Wschodu, to zdecydowanie nie jest to pozycja dla niego, ponieważ Batman i filozofia opiera się głównie na zderzaniu tychże z elementami życiorysu oraz charakterystyki Mrocznego Rycerza i jego sojuszników lub adwersarzy. Autorzy poszczególnych fragmentów (książka składa się z dwudziestu artykuło-esejów o popularno-naukowym charakterze) odwołują się do autorytetów swojej  „branży”, udowadniając, jak ważna jest (albo może raczej powinna być) filozofia w życiu każdego człowieka, poprzez wykazywanie, że ma ona tak silny związek nawet z fikcyjnymi postaciami. Problem niejednoznacznych moralnie decyzji, ponoszenia odpowiedzialności za własne czyny etc. dotyczy nas nawet bardziej niż komiksowych bohaterów. Bo oni w przeciwieństwie do nas nie są prawdziwi. Tak tylko przypominam.

Liczne eksperymenty myślowe zaprezentowane są w przyjazny dla laika (czytaj: Jaskra) sposób. Za wyjątkiem rozdziału jedenastego – Czy Batman mógłby być Jokerem? Ciężko było przebrnąć przez hasła typu „identyczność przedmiotów rozróżnialnych” lub „konieczność tożsamości”, co tylko stanowi potwierdzenie tezy, iż jeszcze dużo nauki przede mną.

Za to bardzo do gustu przypadły mi fragmenty dotyczące poczytalności Jokera, obowiązku ciążącym na Batmanie, jego wpływie na Robina (Robinów), relacjach z Jamesem Gordonem, Supermanem i Alfredem.
Na szczęście zajmują one większość spośród dwustu siedemdziesięciu siedmiu stron książki, więc jest co czytać.

Polecam wszystkim domorosłym filozofom oraz osobom z ciągotami do patrzenia na popkulturę w nieco mniej tradycyjny sposób.

_________________________________________________________________

Książka została u nas wydana w 2013 roku przez wydawnictwo Helion.
Cena z okładki to 34,90 zł.

Jaskier

Read Full Post »

Older Posts »