Na początek się umówmy, że w tym tekście będę się wypowiadał na temat filmu wyłącznie w superlatywach. Dobrze? Kilku dosyć poważnym (choć niezaburzającym frajdy płynącej z seansu) wadom poświęcę osobny wpis.
Przede wszystkim – sceny akcji. Twórcy założyli, że widz jest już wystarczająco zaznajomiony z tym uniwersum, można więc zacząć do czegoś bombastycznego, pomijając jakiś powolny wstęp. Czegoś większego od otwarcia Avengers, a mieliśmy tam przecież do czynienia z trzęsieniem ziemi. Infiltracja placówki Hydry (zamek gdzieś w Europie Wschodniej <3) w wykonaniu całego składu Mścicieli to czysta poezja i raj dla oka. Już pierwsze minuty filmu jasno pokazują nam, że nikt się tam nie wstydzi materiału bazowego, a później jest tylko lepiej. Gracja oraz pomysłowość walk wbija w fotel i cieszy serce każdego maniaka historii obrazkowych. Naprawdę czułem się tak, jakbym oglądał na ekranie komiks. A przecież o to chodzi.
Fabuła jest w zasadzie gdzieś w tle i choć głównie jej będzie dotyczyć zapowiedziana w pierwszym akapicie litania narzekań, to przyznać trzeba, że wszystko trzyma się kupy, sensownie rozwija pewne wątki (np. wyjaśnia, dlaczego Thanos podarował Lokiemu berło) i kładzie podwaliny pod przyszłoroczne Civil War. Chociaż w finale AoU drużyna się jednoczy, to zdajemy sobie sprawę, że wszelkie kłopoty w filmie wzięły się z różnic światopoglądowych jej członków. Więc tak, Age of Ultron stanowi jedynie preludium do trzeciego Kapitana Ameryki, co do którego tytułu jestem coraz mniej przekonany. Nic by się nie stało, gdyby przechrzcić go na Avengers: Civil War, gdyż tym w istocie będzie.
Warto dodać, że zgodnie z prawem Hollywood, mówiącym, że kosmici, roboty oraz kosmiczne roboty atakują Stany Zjednoczone, tutaj akcja ma miejsce w RPA, Seulu oraz fikcyjnym państwie w Europie Wschodniej .
MCU doczekało się kolejnego mocnego łotra. Ultron stanowił realne zagrożenie, potrafił dokopać Mścicielom i pięknie realizował koncept upiornego Pinokia, który chce stać się człowiekiem lepszym od swego twórcy. Otóż tak, muzyczny motyw pochodzący z kilkudziesięcioletniej animacji Disneya wykorzystany w zwiastunie nie służył jedynie reklamie – czuć silną inspirację historią kukiełki, która chciała stać się prawdziwym chłopcem. Na dobrą sprawę to jest tu nawet Niebieska Wróżka. Bardzo podoba mi się to, jak nieludzki jest Ultron w tych swoich próbach stania się lepszym człowiekiem. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma i superherosi będą dostawać godnych siebie przeciwników (Norman Osborn, Mandaryn etc.).
Pozostałe nowe w MCU postacie to posiadający supermoce Wanda i Pietro Maximoff oraz syntezoid Vision. O bliźniakach porozmawiamy następnym razem, gdyż mam kilka zastrzeżeń. Dość powiedzieć, że czwarta z bliźniaczek Olsen wypada o wiele lepiej od ekranowego brata. Nie chciałbym prorokować, ale Aaron Taylor-Johnson chyba już na zawsze pozostanie dla mnie tylko Kick-Assem.
Z kolei Vision (Paul Bettany) będący tworem Ultrona, na czym jednak kończą się elementy jego biografii wyjęte z komiksów, jest świetny. Jest kolejnym – obok scen akcji, nawet istotniejszym od nich – argumentem świadczącym o tym, że twórcy są świadomi, co i dla kogo robią. Po to jest takie kino, by można w nim było oglądać wyposażone w sztuczną inteligencję androidy, które poczuwają się do ochrony życia.
Produkcja kipi również humorem. Nawet zaspoilerowana scena z młotem Thora potrafiła mnie w kinie rozbawić, chociaż widziałem ją już wcześniej. Ba! później film dwukrotnie się jeszcze do niej odwołuje i to nie nachalnie, a mimochodem, niejako argumentując decyzję jednego z bohaterów, co sprawia, że owa scena nie była jedynie humorystyczną wstawką, choć jako taka również by się broniła. Wielokrotnie AoU mnie rozbawiło i traktuję to jako kolejny plus produkcji.
Jest jeszcze jedna istotna rzecz, którą należy napisać o tym filmie. Hawkeye rządzi. Nie chcę Wam psuć frajdy z niespodzianki, więc nie będę pisał o szczegółach, ale on po prostu tutaj wymiata. Postać grana przez Rennera często-gęsto w komiksach stanowi swego rodzaju balast. No bo wiecie – to zwykły, uzbrojony w łuk i strzały śmiertelnik w gronie bogów, superżołnierzy i innych nadludzi. Nazywany jest najmniej przydatnym członkiem Avengers. I w tym filmie z tej jego zwyczajności zrobiono największą zaletę – jego ludzka natura jest jego supermocą. Jednocześnie Hawkeye zdaje sobie sprawę z tego, że strzelanie z łuku jest trochę śmieszne, biorąc pod uwagę kontekst – wydarzenia, które mogłyby doprowadzić do końca świata – lecz dodaje mu to tylko uroku. Dla mnie to bohater numer jeden w tym filmie.
Cóż tu więcej mówić? Pozostali aktorzy spisują się pierwszorzędnie, to już jest etap, na którym są niezwykle mocno zżyci z granymi postaciami. Interakcje między nimi wypadają bardzo naturalnie, a odwołania do innych elementów MCU stanowią miłe tło dla głównych fabularnych wydarzeń.
Idźcie obejrzeć ten film. ;)
***
O motywacji rodzeństwa Maximoff, wątku Bannera i Romanoff, a także czyjejś śmierci porozmawiamy już niebawem, więc bądźcie czujni.
Jaskier
PS Ostatnia scena. <3