Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Styczeń 2015

10885262_776742032419797_8068948766905356021_n
„Były płatny morderca ściga gangsterów, którzy wtargnęli do jego domu, dokonując brutalnej napaści i kradzieży”.

Niesamowite, jak popularne stały się ostatnimi czasy tego typu filmy. Liam Neeson przeżywa drugą młodość, grając w akcyjniakach, których scenariusze wyglądają tak, jakby ktoś wyciągnął je z sejfu po dwudziestu latach od zamknięcia ich tam, Neo dołączył do niego w minionym roku, na dobrą sprawę The Guest korzysta z tego samego schematu – istny raj. I nie są to produkcje kręcone w Rumunii lub byłej Jugosławii, a towar eksportowy prosto ze Stanów.

John Wick jest takim właśnie filmem – jedną nogą stoi w epoce kuloodpornych herosów, którzy przestają strzelać tylko po to, by przeładować pistolet, drugą jest bardzo „dzisiejszy”. Różnice w kwestii technicznej, dobór aktora do roli głównego bohatera (jakby nie było – teraz wybierają AKTORÓW) nie pozwalają pomylić tej produkcji z klasykami ze schyłku minionego tysiąclecia.

Jednakże uwielbiany przez nas kicz towarzyszący popisom Arniego i spółki jest tutaj widoczny gołym okiem. Nikt nie kwestionuje tego, że John Wick jest największym przekozakiem w galaktyce – na wieść o tym, że zadarł właśnie z nim, boss rosyjskiej mafii odkłada słuchawkę i mówi krótkie „oj”. Coś pięknego. Twórcy idealnie podeszli do realizacji konceptu jednoosobowej armii

Fajerwerki same w sobie również są wielce zacne – moją ulubioną sekwencją jest strzelanina w klubie, gdzie nasz protagonista i grupa ochroniarzy wymieniają strzały w rytm muzyki i przy świetle niebieskich i różowych lamp. Na pochwałę zasługuje również różnorodność rzeczonych scen akcji. Kościół i opuszczony parking to dwa kolejne miejsca, w których John wymierza sprawiedliwość.
Że nie wspomnę o specjalnym hotelu dla płatnych zabójców.

Tak w ogóle, to to film o zemście jest. I o tym, żeby nie kraść samochodu, jeśli nie wiemy dokładnie, kim jest właściciel. Nawet będąc synalkiem bossa ruskiej mafii, warto się czasem zastanowić.

Zdecydowanie polecam, godny uwagi, dostarczający masy rozrywki.
Taki bardzo fajny jest. ;)

Jaskier

PS No i Willem Dafoe gra tutaj zabójcę-weterana. <3

Read Full Post »

Bilet do Tarnobrzega – 3,20zł.

Bukiet dwunastu róż (plus strojenie i bilecik) – oszacujcie sobie.

Reakcje niektórych – bezcenne.

***

Rzecz się dzieje w szkole, strojenie sali na bal maturalny.
– W którym miejscu ten duży bukiet będzie stał [na studniówce]?

Rozmowa z wychowawczynią mojej byłej klasy.
– (…)
– No ja wiem, że masz, ale to dalej ta sama?

Czekamy na autobus, podchodzi do nas pani z kiosku z pieczywem.
– Prawdziwe te różne macie?
– No tak.
– A po ile?

***

Wniosek:
Są rzeczy, których kupić nie można.

I bardzo dobrze, bo trzeba się o nie postarać i sobie na nie zapracować.

Jaskier

PS Prolog.

Read Full Post »

Film o tym, jak Kapitan Ameryka* z brodą oraz Bucky Billy Elliot dążą do obalenia dyktatury największego maniaka kolei na świecie. Brzmi zachęcająco, czyż nie?

Ponieważ ludzie to idioci, to doprowadzili do kolejnej epoki lodowcowej. Przetrwanie naszej rasie i generalnie życiu na Ziemi gwarantuje jedynie niezatrzymujący się nigdy pociąg, okrążający planetę już od kilkunastu lat.
Łatwo się domyśleć, że nie każdy pasażer jest traktowany w ten sam sposób. Jest pierwsza klasa oraz Jacki Dawsony jadące na gapę. Zamieszkują ostatnie wagony, tzw. sekcję ogonową, są brudni, głodni i to właśnie oni są bohaterami tego filmu. Jak u każdej dużej grupy głodnych ludzi rządzonych twardą ręką, niezadowolenie wzrasta i gdy osiąga masę krytyczną, dochodzi do buntu.
Tak się składa, że moment ten jest bliski, powstanie wybucha. Snowpiercer jest więc relacją z podróży buntowników na czoło wagonu, do lokomotywy, gdzie zamierzają obalić dyktaturę i wprowadzić sprawiedliwe rządy.

Jeśli budzi to skojarzenia z pewnym cyklem powieści i filmów o buncie przeciwko tyranii, to słusznie, ja też pomyślałem o Igrzyskach śmierci. Tylko lepszych, bo tutaj nikt nie każe nam zastanawiać się, kogo Steve Rogers tak naprawdę kocha. Bazowe składniki tych historii to nie jedyne wspólne elementy – jedna z bohaterek, przedstawicielka władzy, wygląda i zachowuje się, jakby to ująć, ekscentrycznie. Zwłaszcza w zestawieniu z gapowiczami z sekcji ogonowej.

Kapitan jest idealnym materiałem na przywódcę – silny, odważny, nieustępliwy, pragnący lepszego jutra. Jednak z pewnych powodów nie chce władzy. Tajemnica jego przeszłości i tego, co go złamało, wychodzi na jaw dopiero pod koniec filmu, jest naprawdę sporym szokiem. To także jeden z powodów, dla których mogę powiedzieć, że Snowpiercer prawidłowo portretuje mechanizmy, które uruchamiają się u zdesperowanych ludzi postawionych pod ścianą.

Twórcy sprytnie zwinęli cały postapokaliptyczny świat i rozciągnęli go na długość pociągu. Dzięki temu zabiegowi mogli zarzucić nas ekspozycją, przedstawić formę, jaką przybrała cywilizacja, żeby przetrwać i nie ma w tym ani grama sztuczności – po prostu wraz z rebeliantami przechodzimy przez kolejne wagony i ich oczami obserwujemy ogrody, akwaria, szkoły etc. będące kolejnymi punktami na trasie.

W filmie nikt się nie cacka – krew i faki leją i sypią się gęsto, pasuje to do klimatu, nie mamy wrażenia, że ktoś tu przesadza z brutalnością lub wulgaryzmami.

Trochę SPOILER.

Zwrot akcji pod koniec jest naprawdę zwrotem akcji. Z początku trudno dać temu wiarę, ale po chwili zastanowienia dochodzi się do wniosku, że to ma sens, dopiero patrząc na fabułę ze świadomością tego, czego Steve dowiedział się w lokomotywie, dostrzegamy prawdziwe, niezakryte oblicze dyktatora, który… dąży do tego, żeby uratować jak najwięcej ludzi. W zasadzie twórca lokomotywy wybiera mniejsze zło, by osiągnąć większe dobro.

Koniec SPOILERA.

Snowpiercer oszczędnie wykorzystuje efekty specjalne, przedstawiając świat przyszłości głównie w klaustrofobicznych wagonach pędzącego pociągu. Sceny akcji są satysfakcjonujące, a sama fabuła w nienachalny sposób zachęca do refleksji.

Zdecydowanie polecam.

Jaskier

*Steve Rogers. Jasne, jakoś się w tym filmie nazywał, ale dla mnie był Kapitanem Ameryką z brodą.

Read Full Post »

Wzorem poprzedniego roku ogłoszone zostały nominacje do najbardziej prestiżowej filmowej antynagrody. Również wzorem poprzedniego roku, biorę je pod lupę, chcąc zorientować się, co wartałoby wyłowić z toni wypuszczonego w ubiegłym roku chłamu i przyjrzeć się temu bliżej.
Zwycięzca sprzed roku – Movie 43 – wcale nie był taki kaszaniasty, jak można się było spodziewać. Pamiętajmy również, że dwa lata przed nim zaszczytny tytuł Najgorszego filmu zdobyła prześwietna komedia o wampirach. Być może i obecna edycja wytypuje coś, co będzie mi się dobrze oglądało. Fajnie jest czasem obejrzeć kuriozalnie zły film.

W tym roku króluje Transformers: Wiek zagłady. I to chyba nie wymaga żadnego komentarza.

Zaraz za nim, ex aequo z sześcioma nominacjami, Legenda Herkulesa oraz jakiś Kirk Cameron’s Saving Christmas. Ponieważ Legenda… ma następujące streszczenie fabuły: „Oszukany przez ojczyma Herkules zostaje sprzedany do niewoli z powodu zakazanej miłości”, to od razu widać, dlaczego jest to o wiele gorszy film od wersji, w której greckim herosem był Dwayne Johnson. Po prostu porównajcie sobie Rocka zdjęcia ze zdjęciami Kellana Lutza. Drugi tytuł jest dla mnie całkowicie anonimowy, raczej taki pozostanie na zawsze.

Listę pięciu Najgorszych filmów dopełniają Wojownicze żółwie ninja oraz Left Behind.
TMNT 
raczej troszkę niezasłużenie się dostał do tego grona. Nie był aż tak okropnym filmem, jakim mógł być, choć okazał się sporym zawodem. Nominacja za scenariusz jest o wiele bardziej sensowna.
Left Behind to natomiast film z Cage’em o końcu świata, więc już sam pobieżny opis wskazuje na to, że to jakaś kaszana.

Tradycyjnie już, oberwało się Adamowi Sandlerowi za – o dziwo – komedię. Rodzinne rewolucje to… komedia z Adamem Sandlerem – wiadomo, czego się można po niej spodziewać. Spadaj, tato było całkiem fajne, choć też dostało kilka nominacji i chyba nawet Malinę w którejś kategorii, więc będę miał na uwadze i ten tytuł. Gdybym kiedyś miał czas i ochotę na obejrzenie czegoś w tym stylu. Chociaż póki co się na to nie zanosi.

Po głowie dostał również Seth McFarlane i jego komedia Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie. Komediowestern okazał się być filmem nie tak fajnym, jak Ted, czego wynikiem są cztery nominacje (w tym trzy godzące bezpośrednio w osobę reżysera oraz pierwszoplanowego aktora w jednej osobie).

Cameron Diaz została nominowana we wszystkich kategoriach dla aktorów. Jej rola w Sekstaśmie (nominacja dla pierwszoplanowej aktorki oraz za duet z Jasonem Segalem), a także występ w Annie nie przysporzyły jej popularności.
Chociaż dla mnie już na zawsze pozostanie kobietą, która odmówiła seksu oralnego choremu na białaczkę chłopcu.

Nowością jest w tym roku kategoria The Razzie Redeemer Award. Aktorzy, którzy pojawiali się regularnie w minionych edycjach, tym razem mają okazję zdobyć antyantynagrodę, gdyż w 2014 roku udało się im dać dobry występ w jakiejś produkcji. Propsowany jest między innymi Keanu Reeves (John Wick) oraz Kristen Stewart (sic!) za ten film o Guantanamo.

***

Jak zwykle – widziałem tylko część z tych filmów, być może któryś zdecyduję się obejrzeć, najprędzej Sex Tape lub tego laleczkowatego Herkulesa*. Zobaczy się. Wciąż mam trochę dobrych (tak sądzę) produkcji z ubiegłego roku do nadrobienia.

Moje typy?
Podejrzewam, że skoro już tyle nominacji naprzyznali, to obsypią Transformers także i statuetkami. Pewnie Malinę zgarnie również Gibson, ponieważ nie jest lubiany w Hollywood za to, że nie lubi Żydów.
Osobiście nie obraziłbym się za antynagrodzenie Megan Fox, gdyż w TMNT była beznadziejna.

PEŁNA LISTA NOMINACJI

***

A co Wy sądzicie o tych nominacjach?
Jaki był Waszym zdaniem najgorszy film w ubiegłym roku?

Jaskier

*W zestawieniu z Rockiem, rzecz jasna.

Read Full Post »

W przerwie od Agentów S.H.I.E.L.D.* stacja ABC rozpoczęła emisję innego serialu z „cywilnymi” przedstawicielami uniwersum Marvela. Agent Carter ma w założeniach być historią Peggy Carter oraz przybliżać widzom powstanie Tajnej Agencji Rozwoju Cybernetycznych Zastosowań Antyterrorystycznych (w skrócie: T.A.R.C.Z.A.).

Panna Carter została po wojnie odsunięta do pracy za biurkiem, co – naturalnie – bardzo jej nie odpowiada. Jednak w świecie zdominowanym przez szowinistycznych mężczyzn po prostu nie ma dla niej miejsca na polu akcji.
Ten aspekt produkcji może być przerysowany (np. w radio leci cotygodniowa audycja o przygodach Kapitana Ameryki, w każdym epizodzie Penny Carter – sanitariuszka – zostaje uprowadzona przez Hitlera), lecz gdy przypomnimy sobie komiksy z lat ’40 lub kreskówki z tamtego okresu, to zdajemy sobie sprawę, że nie odbiega to od ówczesnych realiów. No i nie trudno wyobrazić sobie, iż sytuacja kobiet te kilkadziesiąt lat temu nie była taka kolorowa jak dzisiaj, zakres ról, jakie mogły pełnić w społeczeństwie, był bardzo ograniczony.
Peggy będzie więc walczyć o równouprawnienie. W pierwszych dwóch odcinkach już zdążyła udowodnić, że nie jest mniej kompetentna od kolegów po fachu.

Kolejny aspekt to naukowa fikcyjność serialu. Obecność Howarda Starka (na razie bardziej wyczuwalna, niż widoczna, gdyż występ Dominica Coopera można określić jako epizodyczny) gwarantuje pojawienie się wynalazków w klimatach retro. Prawdę powiedziawszy, póki co był tylko nowy typ materiału wybuchowego (bomba! łał!), ale mam nadzieję, że na tym Stark Senior nie poprzestanie i kolejne jego projekty będą bardziej odkrywcze.
Naturalnie, obok wyprzedzających nawet dzisiejsze czasy wynalazków, w serialu gości również absolutna klasyka kina szpiegowskiego – zegarki i długopisy z tajnymi funkcjami, ukryte wytrychy – nie powinno tego zabraknąć. Moim absolutnym faworytem jest maszyna do pisania wykorzystująca fale radiowe do przesyłania wiadomości na odległość. Poezja!

Trzecim filarem serii będzie formowanie się S.H.I.E.L.D. Już w pierwszym odcinku dostaliśmy drobną wzmiankę na ten temat. Jak wiemy z drugiej części Kapitana Ameryki, proces ten nie mógł przebiegać spokojnie. Atmosfera zdrady, podejrzeń oraz wewnętrznego konfliktu powinna być widoczna i liczę na to, że twórcy serialu odpowiednio do tego tematu podejdą.
Zastanawia jedynie, jak zostanie to powiązane z one-shotem o tym samym tytule? O ile dobrze pamiętam, Peggy pracuje w nim już w S.H.I.E.L.D., lecz wciąż ma nad sobą szowinistycznego przełożonego, dopiero na końcu zostaje wezwana przez Starka, który składa jej propozycję współkierowania organizacją. Najprościej byłoby uznać Marvel One-Shot: Agent Carter za niekanoniczny, lecz czy nie mijałoby to się z sensem tworzenia takich dodatków?

Tylko rodzi się takie pytanie – po co w filmie Winter Soldier scena z Peggy Carter jako schorowaną staruszką? Może zabrzmi to brutalnie, ale wolałbym, żeby Steve odwiedził ją na cmentarzu, a nie w hospicjum.

***

Cóż, wrócimy do tego tematu po emisji ostatniego odcinka. Ja jestem na razie nastawiony pozytywnie.

A co Wy sądzicie o nowym serialu Marvela?

Jaskier

*Porozmawiamy o nich innym razem.

Read Full Post »

Więzień labiryntu okazał się bardzo miłą niespodzianką. Tym bardziej, że kilka nocy wcześniej zasnąłem na Jestem numerem cztery, a ciesząca się wielką popularnością seria Igrzyska śmierci również nie jest dla mnie. Dlatego dobrze wiedzieć, że istnieje cykl powieści, a wkrótce filmów, z gatunku YA, który może skutecznie przykuć mnie do ekranu i stanowić źródło rozrywki.

Z początku nie bardzo wiedziałem, czego mogę się spodziewać po tej produkcji. Obawiałem się troszku, że The Maze Runner może podzielić los wymienionych wyżej tytułów lub w najlepszym wypadku być czymś kompletnie neutralnym. Gdzieś mi tam bowiem świtało, iż mam do czynienia z adaptacją powieści dla młodzieży. Współczesnej powieści dla młodzieży, gwoli ścisłości. Z jakością takowych oraz ich filmowych wersji bywa wszak różnie.

Jednak już pierwsze minuty rozwiały wszelkie wątpliwości – cierpiący na amnezję chłopak o imieniu Thomas przybywa do strefy zamieszkanej przez grupkę nastolatków. Żyją oni według ściśle ustalonych reguł. Organizacja ich osady przypomina mi nieco wyspę z Władcy much. Strefa otoczona jest niebotycznym murem, za którym znajduje się tytułowy labirynt. Żaden z chłopców nie pamięta swojego życia sprzed przybycia do enklawy. Wiedzą jedynie dwie rzeczy: zapasy przybywają co miesiąc, a wraz z nimi nowy członek społeczności; nie da się przeżyć nocy w labiryncie.
Pojawienie się Thomasa zaburza rytm życia społeczności. Wpychając nos nie tam, gdzie trzeba, sporo namiesza i sprawi, że nic już nie będzie takie samo.
Niewątpliwą zaletą produkcji są relacje między bohaterami. Wyraźnie widać obecną w grupie hierarchię – im więcej czasu spędziłeś w strefie, tym większym szacunkiem jesteś darzony. Nie bez znaczenia jest również funkcja pełniona w społeczności.

Wraz z upływem kolejnych minut dowiadujemy się, kto stoi za umieszczeniem grupy w odizolowanej strefie, zaczynamy również snuć pewne własne podejrzenia odnośnie motywacji tych ludzi. Oczywiście, do pewnego stopnia scenariusz wyjaśnia nam, co to się tam wyprawia, ale zakończenie (no i fakt istnienia następnych części cyklu) jasno sugeruje, że rozwiązanie zagadki dopiero przed nami.

Główny bohater nie jest typem pizdusia, jakich często widzimy na ekranie. Jasne, jak się popatrzy na filmwebowe zdjęcie grającego Thomasa Dylana O’Briena, można pomyśleć inaczej, ale jest naprawdę spoko.
Zakładam, że powstały jakieś fanpejcze w stylu Oddam cnotę Tomasowi z Mejz Raner, ale trzeba mieć świadomość tego, iż dziewczęta, które zakładają tego typu strony, robią to masowo i dla każdego celebryty (sam znalazłem dwadzieścia trzy fanpejcze*, na których moje fanki zarzekały się, że odbyły ze mną stosunek seksualny).

Część efektów specjalnych jest w zasadzie zbędna. Jeśli mogę tej produkcji coś zarzucić, to przede wszystkim niepasujące do ogólnego konceptu robo-potwory czyhające we wnętrzu labiryntu. Być może kolejne części jakoś lepiej wyjaśnią ich pojawienie się, ale póki co uważam, że to zwykłe efekciarstwo.

Dziwny jest również moment, gdy do strefy trafia dziewczyna (dotąd byli sami chłopcy). Jest taka niepokojąca scena, gdy wdrapuje się ona na wieżę i ewidentnie nie życzy sobie towarzystwa innych członków społeczności. Nie wiem, może to tylko ja, ale jak sądzicie, czego się tak mogła przeląc? W osadzie zamieszkanej przez kilkudziesięciu nastolatków, zahartowanych ciężką pracą i od kilku lat niemających styczności z płcią przeciwną.
Taki kompleks wioski Smerfów.

***

Cóż, film mi się naprawdę podobał, mimo drobnych potknięć wart jest tego, żeby poświęcić mu czas. Więzień labiryntu zapowiada się na interesująca serię.
No to co? Nic, tylko czekać na sequel, który w kinach ma pojawić się już w tym roku.

***

Znajdź wyjście z wnętrza labiryntu.

Jaskier

PS Czytał ktoś może te powieści?

*Tak naprawdę, to nie ma takich fanpejczy.
I takich fanek też nie ma.

Read Full Post »

Marvel wreszcie się ulitował i po kilkudniowym szczuciu i trollowaniu opublikował pełnowymiarowy, prawie dwuminutowy zwiastun drugiego z filmów zaplanowanych na bieżący rok.
Ponieważ do tej pory w żaden sposób nie skomentowałem tutaj tej produkcji, premiera trailera jest dobrą okazją, aby to uczynić.

Co się rzuca w oczy – czy ktokolwiek z Was daje się jeszcze nabrać na te ponurackie, podniosłe hasła ze zwiastunów? Gadanie o byciu bohaterem, przeznaczeniu etc. Stawiam dolary przeciwko żołędziom, że klimat samego filmu będzie drastycznie inny. I bardzo dobrze, wszak to historia złodzieja, który potrafi się zmniejszać oraz gadać z mrówkami.
Żart na bok – nie jestem jednym z nienawidzaczy tego bohatera, od jakich roi się pod artykułami na temat tej produkcji. Prawdę powiedziawszy, Ant-Man był moim ulubionym członkiem ekipy Mścicieli z kreskówki Earth’s Mightiest Heroes, o której tekst znajdziecie po TYM linkiem. Zrównoważony, skupiony na swojej pracy, pragnący wykorzystać swoją wiedzę i intelekt do pomagania innym – prawdziwy bohater. Być może tutaj Hank Pym także taki będzie.
Miałoby to sporo sensu, zważywszy na to, jak łatwo byłoby wtedy skonfrontować go z jego następcą – Scottem Langiem – kryminalistą, który zostaje zwerbowany przez wiekowego już Pyma do jakiejś niezwykle tajnej misji.

Wiek Pyma może okazać się wielką zaletą tej produkcji. Do tej pory większość postaci była dosyć „świeża”. Niby Czarna Wdowa twierdzi, że pracowała w KGB, aczkolwiek kto ją tam wie. Bohater, który moce zyskał kilkadziesiąt lat wcześniej będzie stanowił dowód na ciągłość tego uniwersum. W dodatku zapewne jego wątek zostanie poruszony w Agent Carter. No i nie oszukujmy się – łatwiej będzie wytłumaczyć ten kiczowaty pseudonim, umieszczając jego genezę w latach ’60.

O Michaela Douglasa nie ma co się martwić, można tylko się cieszyć, że kolejny aktor tej wagi zasila MCU. Natomiast Paul Rudd to dla mnie trochę zagadka. Rozwiejcie moje wątpliwości – czy do tej pory grał głównie w niezbyt głośnych komediach romantycznych? Tak przynajmniej wygląda jego zakładka „znany z” na Filmwebie.
Z drugiej strony – ciężko mi wskazać jakąś totalnie nietrafioną castingową decyzję Marvela. Trzeba więc czekać na premierę i wtedy przekonamy się, czym aktor ten zasłużył sobie zasłużył na tę rolę.

***

Generalnie – nie sikam po nogach z ekscytacji po obejrzeniu tego zwiastuna, jednak jestem spokojny o ten film. W gruncie rzeczy najsłabszy ostatnio był Iron Man 3, a i tak można się na nim przednio bawić.

Aha – nie płakałem po Edgarze.

Jaskier

PS LATANIE NA MRÓWKACH!

Read Full Post »

No i jest – moje z dawna zapowiadane narzekanie na zwieńczenie hobbickiej trylogii Petera Jacksona.
Pozbawioną spoilerów opinię znajdziecie, klikając tam wyżej, po lewo, w tytuł poprzedniego wpisu. Tutaj będzie masa SPOILERÓW i wypunktowane wszystkie elementy, które mnie w tej produkcji drażniły, w mniejszym lub większym stopniu czyniąc ją nieznośną w oglądaniu.

1. Thranduilowe momenty WTF*
Chwaliłem postać graną przez Lee Pace’a, gdy pisałem o Pustkowiu Smauga, wciąż jest to super rola (w ogóle, dobór aktorów w tej serii jest niesamowity), np. jego starcie z Thorinem, gdy jeden sprawdza, jak duże jaja ma ten drugi – kapitalna scena. Jednak ktoś włożył w jego usta kilka dziwnych kwestii.
Po pierwsze – opierdzielanie Tauriel. Ręka w górę, kto się nie zdziwił, gdy usłyszał tekst: Co ty wiesz o miłości? Pokłosie wciśniętego na siłę romansu.
Po drugie – bezczelne i tanie nawiązanie do Władcy Pierścieni. Polecenie wydane pod koniec filmu Legolasowi brzmi tak, jakby zostało dopisane w ostatniej chwili, gdy ktoś się zorientował, że trzeba to jeszcze mocniej powiązać z LotR-em. Żenada.

2. Ten gość
To zastępca władcy Miasta na Jeziorze. Jest go po prostu za dużo.
To typowy chciwiec, egoista i tchórz. Ma być śmiechowy. Dwadzieścia lat temu zagrałby go Rob Schneider.
Kminicie, nie?

3. KOM-PU-TER!
Tak, nie wszystko jest wygenerowane przez komputery, racja, nie dałoby się zrobić tego filmu bez użycia CGI, ale dlaczego musi go być aż tyle? W dodatku całość jest powleczona jakimiś takimi dziwnymi filtrami, w związku z czym obraz wygląda nienaturalnie. Momentami miałem wrażenie, że w procesie postprodukcji wstawiono fragmenty jakiejś gry wideo.
Orkowie nijak się mają do swoich pobratymców z LotR-a – są tacy jacyś czyści, sterylni. To powinien być dowód na to, że ton makijażu nie da się zastąpić cyfrowymi maskami.

4. „Wsparcie” od Thorina
Jasne, morale, duperale etc. Ale tych krasnoludów przybyło jedynie trzynastu! Orkowie wciąż posiadali druzgocącą przewagę liczebną, w dodatku mieli po swojej stronie te wszystkie pokraki, o których przeczytacie niżej, więc jak dołączenie kompanii mogło zaważyć na wyniku bitwy?

5. Walka z bossem
Ponownie – tak, to jest w wielu filmach, ale można do tego podejść na różne sposoby. A Peter Jackson podszedł w najgorszy z możliwych.
Czterech krasnoludów wyrusza, by zakończyć bitwę, zabijając Azoga. Po drodze muszą rozwalić multum jego podwładnych. W jednym momencie pojawia się następny oddział i Dwalin szacuje jego liczebność (niewiarygodna przewaga liczebna stworów), a następnie widzimy, że te kilkadziesiąt goblinów zostało pokonanych, krasnoludowie nawet nie dostali w trakcie rzezi zadyszki. Co jest grane?

6. Armia Azoga – Co ja paczę?
W tym aspekcie wkład Guillermo del Toro jest najbardziej widoczny. W skład oddziałów Azoga wchodzą:

  • Robakołaki – gigantyczne dżdżownice, drążące tunele w ziemi i górskich zboczach, którymi przemieszcza się armia orków (sic!).
  • Różnej maści trolle wyposażone w protezy (sic!) rąk i nóg (sic!).
  • Trolle z kamiennym klinem zamocowanym do głowy, których zadaniem jest wbieganie w mur celem zniszczenia go; żywe tarany;

Kiedy się widzi coś tak durnego, to nóż się w kieszeni otwiera. Pamiętacie nadejście armii Sarumana z Dwóch wież? Albo grozę i respekt budzone przez siły Mordoru? Tutaj tego się kompletnie nie czuje.

7. Nieco w lewo, synu
Bard strzela i strzela, nie przebija jednak smoczych łusk. W końcu kończą mu się strzały. Syn wdrapuje się na wieżę i przynosi ojcu Czarną Strzałę. Wieża zostaje poważnie uszkodzona, w międzyczasie łamie się łuk bohatera.
Co byś zrobił w takiej sytuacji?
Bard konstruuje wielką kuszę, zaczepiając fragmenty jakiejś skóry o belki i układając pocisk na barku syna.
To jest takie durne…

8. Legolas przechodzi samego siebie
Narzekałem na to przed rokiem, ale cofam to, co wtedy napisałem. Jazda na tarczy podczas Bitwy o Rogaty Gród to pikuś. Zabicie mumakila? Nic to.
W tym filmie elficki książę: lata na wielkim nietoperzu, ujeżdża trolla wyposażonego w komplet protez, skacze po spadających kamieniach, robi salto w tył na odległość oraz wysokość kilku metrów i – wisząc nad przepaścią – rzuca mieczem, przebijając stojącego kilkanaście metrów wyżej orka.
Po co były im jakiekolwiek armie, skoro mają po swojej stronie takiego wymiatacza?
A tak poważnie – byłby to najpodlejszy z policzków, jaki wymierzył miłośnikom swojej twórczości Peter Jackson, gdyby nie następny punkt.

9. A na koniec wszystkich ratują orły
Jackson wie, że magiczne pojawianie się tych wielkich ptaków jest notorycznie wyliczane przez wszystkich, którzy poruszają temat wad jego filmów. Albo samych powieści Tolkiena.
Więc specjalnie, niezwykle chamsko wprowadził je jako obrzydliwy, podręcznikowy przykład deus ex machina. Pojawia się druga armia orków, co ma przeważyć szalę na korzyść sił zła – BACH! – przylatują orły i dosłownie zmiatają posiłki z powierzchni ziemi. To jest takie głupie.
Potem Bilbo mówi umierającemu od ran Thorinowi, że wydobrzeje, bo przyleciały orły.
Jackson próbuje nam wmówić, że stroi sobie żarty z tym schematem? No żarty sobie stroi, ale raczej z widzów.

***

To takie smutne, że ostatnia część Hobbita tak bardzo nie wyszła. Oglądanie sprawia frajdę, ale jeśli tylko zaczniesz myśleć o rzeczach, które wyliczyłem powyżej, to znika Ci uśmiech z twarzy, bo mogło i powinno być o wiele lepiej.

Może ludzie, którzy twierdzili, że Jackson ma już dość Śródziemia, mieli rację? Mnie po seansie Bitwy Pięciu Armii wydaje się, że coś w tym jest.
Pewnie jeszcze wrócimy do filmowej wersji świata wykreowanego przez Tolkiena, lecz może lepiej będzie, jeśli zabierze nas tam ktoś inny.

***

Ustosunkujcie się.

Jaskier

*Chałupnicze tłumaczenie. Jakaś lepsza propozycja?

Read Full Post »

Finał nowej trylogii Petera Jacksona budzi u mnie podobne odczucia, co Pustkowie Smauga. Jakbyście zapomnieli lub – broń Boże – nie mieli okazji przeczytać, napisałem, że był to najbardziej nierówny film roku.
I z Bitwą Pięciu Armii jest podobnie – bowiem fragmenty zrealizowane rewelacyjnie przeplatają się z tymi ocierającymi się o parodiowanie tej serii. Aż mnie to zdziwiło, jak mocno finalny efekt różni się od tego, co zapowiadał zwiastun. TEN zwiastun.

Najmocniejszym punktem produkcji jest moim zdaniem rola Richarda Armitage’a. Postępujący obłęd Thorina, chciwość oraz żądza posiadania złota, nieufność względem wszystkich wokół, cenienie skarbów nad honor swojej kompanii i własny, a następnie otrząśnięcie się z tego w onirycznej scenie wizji tonięcia w płynnym złocie – wielkie brawa, na coś takiego czekałem. Istny powrót króla.

Skoro jesteśmy przy krasnoludzkich władcach.
To będzie trochę fanowskie narzekanie, ale zupełnie inaczej wyobrażałem sobie Daina Żelazną Stopę. Po części dlatego, że napatrzyłem się na tę postać w grze Bitwa o Śródziemie II i taki właśnie, niesamowicie dostojny krasnolud, zakotwiczył się w mojej pamięci.
Dlatego wizerunek inspirowany Gotrkiem Gurnissonem – gbura dosiadającego bojowego odyńca, nie przemawia do mnie. Wiadomo, kilkadziesiąt lat królowania zmieni go, więc w trakcie Wojny o Pierścień nie będzie już tym samym zawadiaką, ale i tak wolałbym, żeby był bardziej opanowaną postacią.

Zajmijmy się jednak samym filmem.
Zaczyna się od ataku Smauga na Esgaroth. Miasto staje w płomieniach, mieszkańcy próbują się ewakuować, władca usilnie stara się cichaczem odpłynąć, zabierając zawartość skarbca ze sobą. Naprzeciw besti staje jedynie Bard.
Jak łatwo się domyśleć, w końcu udaje mu się ukatrupić gada, w dziwacznej scenie, w której migiem konstruuje i wykorzystuje broń, jaką zadziwiłby McGyvera.
I to jest trochę smutne, że najlepiej z całej tej sekwencji zapamiętujemy dziwaczność jednej ze scen. No bo wiecie – atak smoka, znakomitość efektów specjalnych, dbałość o detale miasta przed jego zniszczeniem, to wszytko niknie, gdy uświadomimy sobie, jak głupkowate rozwiązanie zostało zastosowane.

Śmierć Smauga rodzi niewiarygodną wręcz liczbę komplikacji. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że wieści o jego pokonaniu szybko się rozejdą, toteż gorączkowo zabiegają o to, by położyć łapy na skarbie zgromadzonym pod Samotną Górą. Tym sposobem u wrót Ereboru stają trzy armie – ludzi, elfów oraz krasnoludów – i każdy domaga się swojej części smoczego złota.

Nim jednak ziemia nasiąkła krwią, zostaliśmy przerzuceni do Dol Guldur, gdzie Biała Rada przychodzi z odsieczą Gandalfowi. I dopiero na widok Elronda, Sarumana oraz Galadrieli nakurwiających khosty* miałem ciary na plecach. Bardzo ciekawy wątek, bodaj najistotniejszy spośród dodanych do materiału z książki.

Armia orków może poszczycić się niewiarygodnym wyczuciem czasu. Pojawia się bowiem w dolinie przed Samotną Górą w odpowiednim momencie, by zapobiec walce elfów króla Thranduila i krasnoludów Daina.
O tym, jak bardzo oddziały Azoga są przesadzone i przekombinowane będziecie mieli okazję przeczytać już niebawem w tekście o roboczym tytule x rzeczy, które są nie tak z Bitwą Pięciu Armii.

Gdy już zaczyna się starcie, to rzecz jasna ponownie są ciary na plecach, ale szybko przeradza się ono w teledysk i popisywanie się (Legolas na ten przykład przechodzi samego siebie). Wiadomo, oglądanie sprawia kupę frajdy, bo gdzie indziej ujrzymy elfickiego króla dosiadającego Megaloceros giganteus, ale stosunkowo często tej „fajności” jest nadmiar, przez co – jak już wspomniałem – film ociera się o bycie parodią. A to już fajne nie jest.
Zastanawia też, dlaczego dołączenie kompanii Thorina do oddziałów krasnoludów ma aż taki wpływ na przebieg bitwy. Jasne, morale etc., ale wspomnicie moje słowa, gdy na kanale HISHE któryś z orków zauważy, że liczba przeciwników zwiększyła się jedynie o trzynastu.

Za to całkiem dobrze wypada „polityczna” część filmu. Każdy chce czegoś konkretnego – Thranduil marzy o klejnotach ze smoczego skarbca, Bard domaga się zadośćuczynienia, dzięki któremu Miasto na Jeziorze zostanie odbudowane, orkowie mają za zadanie zabezpieczyć fortecę dla Saurona, co umożliwi odtworzenie potęgi sił zła na skutej lodem północy, Thorin jest opętany żądzą posiadania bogactw, Dain natomiast nie życzy sobie, by ktokolwiek wtrącał się w sprawy jego krewniaka.

Wciąż nie mam bladego pojęcia, co robi tutaj ten wątek Tauriel-Kili, żywcem wyjęty z jakiegoś hitu dla gimbazy, w którym ładna dziewczyna i ładny chłopak dużo mówią o miłości. Poważnie, ekranizacja prozy Tolkiena to ostatnie miejsce, w którym spodziewałem się zobaczyć scenę, w której młoda osoba słyszy od kogoś o wiele starszego, że nic nie wie o miłości (sic!).

Ostateczna potyczka, gdy Thorin w towarzystwie kilku wojowników rusza, by zatłuc Azoga, również jest mocno przekombinowana – takie zmierzanie do bossa na końcu poziomu. I wiem, że tak to najczęściej wygląda w filmach, ale tutaj taka konwencja jest naprawdę chamsko widoczna.
Gdy w końcu ostrza dwóch wodzów krzyżują się jest na co patrzeć i aż żal serce ściska, że tyle tam komputera. Naprawdę szkoda, że zdecydowano się Azoga zrobić cyfrowo.

***

Cóż, obejrzałem, bo nie mogłoby być inaczej – od filmowego Śródziemia zaczęła się moja miłość do fantasy. Nieco się rozczarowałem. Wad, przeważnie drobnych głupotek, jest łącznie naprawdę sporo. Nie rujnują one filmu, ale z pewnością skutecznie unieprzyjemniają jego odbiór.
Jednakże, jeśli jesteście w stanie przymknąć oko na błahostki, to warto zanurzyć się w filmowym Śródziemiu po raz ostatni**. Osobiście z przyjemnością urządzę sobie na wakacjach hobbitowy maratonik. ;)

***

Spoilerowy tekst z narzekaniem na najbardziej kłujące wady filmu w najbliższym czasie.

 Jaskier

*Autentyk, miałem w podstawówce kolegę, który mówił, że w Mu chodzi na „khosty”.
**Taaa, jaaaasne.

Read Full Post »

Zaliczyliśmy wizytę w kinie. Nim jednak dowiecie się, co było nie tak z filmem, który obejrzeliśmy, tradycyjnie już garść komentarzy do zwiastunów, które wyemitowano przed seansem. A jako że trwały ponad kwadrans i nie było żadnych reklam kremu Nivea lub Citroena, to jest z czego wybierać.

***

Nowy przebój twórców Matrixa.
Premierę przesunięto o kilka miesięcy, bo o ile mnie pamięć nie myli, film ten miał powalczyć o pieniądze widzów już w trakcie minionych wakacji. Czy wydłużenie czasu trwania postprodukcji wpłynie pozytywnie na finalny efekt? Oby tak.

Ja sobie chyba jednak odpuszczę i zamiast tego nadrobię Atlas chmur. Nie jestem fanem Tatuma (na samo wspomnienie Dear John wciąż chce mi się śmiać i płakać na zmianę), Mila Kunis natomiast nas ostatnio rozczarowała swoją rolą w To tylko seks. Bracia Rodzeństwo Wachowskich również nie jest gwarantem dobrej produkcji (patrz: Speed Racer). Same efekty specjalne nie wystarczą. Nawet jeśli prezentują się tak zacnie jak tutaj.
Jeśli jednak będą mieć w tym filmie seks bez zobowiązań, to nie zapomnijcie dać cynku. Się sprawdzi.

***

Zastanawiam się, czy to ja zaczynam dorastać, czy to po prostu nie jest śmieszne. Slapstickowe żarty związane z tym, że miś nie jest przyzwyczajony do cywilizacji nie przemawiają do mnie. Gdy sięgnął po szczoteczki zamknąłem oczy. Moje Słońce zwlekało z tym i potem musiałem dzielnie zmierzyć się z następującymi po sobie przeeeeeeeeśmiesznymi gagami, czekając, aż będę mógł twierdząco odpowiedzieć na pytanie, czy zwiastun się już skończył i można patrzeć na ekran?

Być może cała produkcja będzie utrzymana w innym tonie, ale zwiastun pozostawił niesmak.

***

Ten film zapewne narobi szumu. Nie ma to jak nakręcić produkcję, w której pojawiają się oskarżani o rytualne mordy Żydzi.

Tematyka ciekawa, jedna z niewielu, jakie w tym kraju udaje się dobrze przedstawić w filmach. Jeśli ktoś zostaje zabity/popełnia samobójstwo, to taka produkcja ma szansę osiągnąć sukces. Albo przynajmniej pobyć na ustach wszystkich. I to nie dlatego, że jest tragicznie zła.
W dodatku obsada zapowiada się interesująco – Robert Więckiewicz, Magdalena Walach, Arkadiusz Jakubik i inni*.

Beka by była, jakby zrobili jakieś nawiązanie do Ojca Mateusza. Byłoby filmowe uniwersum niemalże niczym to Marvela.

***

No, wystarczy. Kopciuszek może dostanie osobny tekst. Kiedyś.

Teksty dotyczące Bitwy Pięciu Armii powinny pojawić się przed szóstym stycznia. Może potem dzisiaj i w niedzielę. Się zobaczy. Jeśli chcecie oba (pozbawioną spoilerów opinię oraz naszpikowaną spoilerami listę głupot) dostać szybko, to mnie motywujcie w komentarzach. A jak nie, to nie.

Jaskier

*Czytał Tomasz Knapik.

Read Full Post »

Older Posts »