Kolejna wystawa zdążyła już zostać rozłożona, pierwsi zwiedzający mieli już okazję ją zobaczyć, a ja wciąż nie napisałem o poprzedniej. A było EKSTRA!
Stowarzyszenie Zbudujmy To, którego od lutego tego roku jestem członkiem, zapewniło jeden z punktów programu podczas tegorocznej edycji nerdowskiej imprezy Pixel Heaven. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych zaprezentowaliśmy odwiedzającym nasze modele w tym: makietę miasteczka Zbudujcowa, bitewniakową wersję futurystycznej wersji Odsieczy Wiedeńskiej (gdzie stały moje konstrukcje), tor GBC i całą masę innych modeli oraz dioram. Zainteresowanych odsyłam do filmu z wystawy nakręconego przez Sariela:
Poniżej znajdziecie coś w stylu relacji z tego wydarzenia. Z mojej perspektywy, czyli osoby, która uczestniczyła w konwencie przede wszystkim jako wystawca. Nie mam zamiaru ukrywać, że do Warszawy pojechałem głównie w celach klockowo-towarzyskich, a cała otoczka związana z oldskulowymi grami i sprzętem, mimo iż przyjemna i potrafiąca zaangażować, stała na dalszym planie.
Raport w miarę na żywo prowadziłem na moim fanpejczu, skąd część wpisów zostanie przekopiowana do tego tekstu.
***
DZIEŃ PIERWSZY – Czwartek
W zasadzie nie był to dla mnie jeszcze w pełni konwentowy dzień – do południa byłem półtora godziny na uczelni, potem przed wyjazdem zdążyłem skończyć sprawozdanie na laboratorium, ale z kronikarskiego obowiązku odnotować wypada, że z Krakowa wystartowaliśmy wieczorem i na miejsce dotarliśmy krótko po północy.
***
DZIEŃ DRUGI – Piątek
Rano pobudka, śniadanie, mycie zębów i spacerek do stacji metra, skąd mieliśmy dotrzeć bezpośrednio na teren imprezy. Po drodze do metra cyknąłem fotkę najbardziej rozpoznawalnego budynku Warszawy.
I cóż – faktycznie mają metro w Warszawie. Legendy nie kłamią.
Jak się okazuje, mają nawet półtora metrów.
Już w budynku MZA dołączyłem do rozkładania klocków. Spora część wystawy była już przygotowana, chłopaki się naprawdę postarali.
Zdjęcia makiety w jakiejś ludzkiej jakości znajdziecie w galerii Servatora – KLIK.
Galerie pozostałych współautorów wiedniowej makiety:
BH’s
Glaz
Goldsun
Jaskier (czyli ja :P)
Kris Kelvin
Zgrredek
Jak pisałem na fejsbuku, musieliśmy jechać do docelowego hotelu, zameldować się, zostawić walizki i wrócić. I tu miejsce na humorystyczną wstawkę.
Ponieważ w tym samym hotelu nocowała w tym samym czasie jakaś młodzieżowa reprezentacja klubu gimnastycznego, pan z recepcji wziął nas za jej członków. Także spoko, niechodzenie na WF najwidoczniej nie zostawiło skutków ubocznych. Gdy już wyjaśniliśmy, że jednak nie, nie jesteśmy gimnastykami, ani nawet trenerami gimnastyki i dostaliśmy klucze, to z kolei pani z recepcji strzeliła z grubej rury, mówiąc, że zakładali, że nasza rezerwacja – dla grupy – dotyczyła gości weselnych. W sumie jak to teraz piszę, to już nie wydaje się takie śmieszne, ale wtedy autentycznie skisłem.
Po powrocie na imprezę (szczęśliwie identyfikator odebrałem wcześniej, wychodząc – po 15 do rejestracji była już kolejka) poplątałem się chwilę wokół ekspozycji i o 16 zaczął się mój dyżur. Na czym polegał? No cóż, odwiedzający nie zdają sobie sprawy z tego, iż niektóre modele trzymają się na tak zwane zagęszczone powietrze, a część osób przyprowadza zawsze ciekawskie dzieci. Jeśli kiedyś będziecie na tego typu wystawie, to – proszę – pamiętajcie, że NIE wolno dotykać modeli. Nie wolno podnosić samolotów, nie wolno kręcić antenami stacji badawczej, nie wolno przestawiać figurek na makiecie. Z naszej strony nie jest to żadna nieuprzejmość czy coś. Po prostu – jeśli każdy by chciał sobie czegoś dotknąć, to po chwili znaczna część ekspozycji byłaby uszkodzona. I tak musiałem naprawiać autko, zabierać dzieciom pochwycone minifigurki i podczepiać zbudowane jakąś kosmiczną techniką koła samolotu.
Po trzech godzinach bicia po łapach skończyłem dyżur i mogłem połazić po terenie imprezy. Niestety, jeszcze nie wiedziałem, że na poustawianych pod ścianami flipperach można pograć za friko, więc po prostu łaziłem, rozglądając się po różnych stoiskach. Zaszedłem na komiksy i podłubałem trochę w kartonach, ale okazało się, że nie było pierwszego numeru Moon Knighta z Marvel NOW!, więc koniec końców nic nie wziąłem.
Figurki przy stanowisku tej firmy przykuły moją uwagę, więc przystanąłem, żeby zapytać, jak je robią. No i się okazało, że wykonują projekty modeli w komputerze, potem drukują na drukarkach 3D. Usłyszawszy ceny, stwierdziłem, że dorabianie elementów do klocków mija się z celem, ale pan ze stanowiska propsował moje figurki z LEGO, więc niech mają reklamę.
Czekałem na pierwszy z punktów programu i w zasadzie jedyny, na którym mi tak naprawdę zależało – o 20 na Main Stage’u miał się odbyć pokaz tajwańskiego filmu klasy Z, Lady Terminator, z prowadzonym na żywo, improwizowanym dubbingiem. Emisja w ramach VHS Hell, którego istnienie obiło mi się już kiedyś o uszy, i którego byłem bardzo ciekaw. O dziwo, faktycznie pewne sceny w filmie przywodzą na myśl Terminatora, ale całość ma jakieś absurdalne, mistyczno-seksualne podłoże. Morduje na ekranie nie robot z przyszłości, ale opętana przez chutliwego ducha młoda pani archeolog… albo antropolog. Jeszcze bardziej o dziwo, improwizowane dialogi potrafił w niektórych momentach rzeczywiście rozbawić. Nie pamiętam, jak nazywał się pan, który „miał w ręku piwo zamiast listy dialogowej”, ale odwalił kawał dobrej roboty.
Mimo iż było już grubo po 21, to dzień się jeszcze nie skończył, na wieczór mieliśmy zaplanowaną integrację w jadłodajni Blue Cactus.
Jak widać na załączonym obrazku, w drodze do restauracji w pewnym momencie poszedłem na skrzyżowaniu niewłaściwą ulicą i zaszedłem aż za Belweder.
Jedzenie było spoko, Cola dawno mi tak nie smakowała i nie wiem, czy to kwestia cytrusa nadzianego na szklankę, czy tego, że cały dzień był intensywny.
Aha – ponieważ siedzieliśmy niemalże do zamknięcia, to mogliśmy zaobserwować klasyczny obrazek – barman polerował szklanki, rozmawiając z kokietującą go samotną, siedzącą przy barze dziewczyną. Nie powiem, trzymałem za niego kciuki.
***
DZIEŃ TRZECI – Sobota
Pobudka o podobnej porze – 8 – naprawdę syte śniadanie w hotelu i jazda na konwent. Od 10 dyżur, dotarliśmy chwilę wcześniej, ale flippery były jeszcze pogaszone – smutnazabaface.
Za to stoisko z koszulkami i innymi duperelami było otwarte. Jak tylko zobaczyłem ten nadruk, stwierdziłem, że muszę ją mieć. Niestety, nie pamiętam, jak się nazywał sklep, w którym ją kupiłem, a na terenie imprezy były ze trzy. W każdym razie – był to ten koło stoiska z komiksami.
Poniżej seria zdjęć modeli, które szczególnie zwróciły moją uwagę.
Na makiecie miasteczka umieszczone były liczne scenki z postaciami z popkultury – dwie szczególnie mnie urzekły. Obie autorstwa Tyborta.
Druga rozwaliła mnie jeszcze bardziej. Mimo iż postacie nie są oddane w stu procentach, a dałoby się je wykonać lepiej, to jednak bez problemów rozpoznałem bohaterów animowanego serialu Wodogrzmoty Małe.
Mario mój i Thietmaiera. Nieskromnie się pochwalę, że w zorganizowanym konkursie moja figurka zajęła trzecie miejsce. Jako nagrodę otrzymam Bellę.
Miecz Geralta kolegów i koleżanki z Politechniki Rzeszowskiej.
Tutaj klockowa wersja Pac-Mana. Zapamiętajcie.
Fragment makiety Fallout. Szyld zrobił na mnie naprawdę wielkie wrażenie.
Po obleceniu naszej wystawy ruszyłem na podbój konwentu. Udało mi się sporo pograć na flipperze. Straciłem poczucie czasu, bo kiedy już się do jednego dopchałem, to prztykałem jakieś czterdzieści minut. Przez dłuższą chwilę na sąsiednim (Judge Dredd) grał Kris Kelvin. Także spotkanie z celebrytą przy okazji wizyty w Warszawie mam zaliczone. :D
Flippery to było jednak małe piwo w porównaniu do stojących w sąsiednim pomieszczeniu starych telewizorów z podpiętymi konsolami, na których można było popykać w kultowe gry. Do Mario nie udało mi się dopchać, za to w Pac-Mana całkiem sporo pograłem. Jak na pierwszy raz trzymania w ręku joysticka od Atari, to uważam, że poszło mi całkiem nieźle. Zwłaszcza za drugim razem.
Nie udało mi się załapać na testowanie VR-u w tej grze, w której wszystko jest białe, poza przeciwnikami, którzy są pomarańczowoczerwonożółci. Mieli stoisko obok naszej wystawy. Za to założyłem gogle przy innym stoisku, gdzie odbywała się prezentacja gry w strzelanie. Chodziło się po jakichś dokach/magazynie i strzelało z karabinu. Strasznie dziwne uczucie, gdy obraz się porusza, jakbyśmy rzeczywiście szli, za co odpowiada gałka analogowa, a jednocześnie czujemy, że nogi się nam nie ruszają. Po kilku minutach spędzonych w wirtualnej rzeczywistości zaczęło mi się kręcić w głowie.
Tak się skończył trzeci dzień konwentowania. Na zdjęciu powyżej widać większą część mojego dziennego posiłku. Poza tym zjadłem jeszcze paczkę ciastek i rano śniadanie w hotelowej restauracji. Jakoś się nie skusiłem na ofertę food trucków, które parkowały przed budynkiem.
***
DZIEŃ CZWARTY – Niedziela
Ponownie – pobudka z rana, bo plan dnia napięty niczym leginsy na dupie grubej dziewczyny. Zaplanowaną mieliśmy wizytę w LEGO Store w Galerii Mokotów.
Jak widać, byliśmy na miejscu przed czasem i musieliśmy czekać kwadrans. 12:50 musieliśmy już być na Dworcu, więc trzeba się było sprężać. Na szczęście poszło gładko, kubek ładowało się szybko, a i wybór figurek się zbytnio nie rozwlekł.
Jeśli ktoś nie wie – w oficjalnych sklepach LEGO klocki można kupować na kubki, wybierając z dostępnego asortymentu elementów. Jest jedna zasada – kubek musi się zamknąć. Ten, który widzicie na zdjęciu, kosztuje 89,99zł, zmieściłem w nim przeszło 500 bricków 2×1 i jeszcze ponad 200 innych elementów. Średnio 0,11zł za klocek. O aktualny stan ścianki można pytać na fanpejczu sklepu.
Minifigi z kolei kosztują 44,99zł i działa to tak, że z puli elementów wybiera się po trzy: nogi, torsy, główki, włosy/czapki, akcesoria i w ten sposób składa trzy figurki. Tutaj pod względem ceny już nie jest tak różowo, aczkolwiek dużo zależy od klocków, jakie uda się znaleźć – czasem trafiają się prawdziwe perełki.
Już bez dalszych przygód wróciliśmy, wymeldowaliśmy się z hotelu, dotarliśmy na Dworzec i załadowaliśmy się do pociągu. Sama podróż przebiegła naprawdę klawo – z Warszawy do Krakowa pociąg jechał nieco ponad dwie godziny. I dali pół litra wody w cenie biletu, także więc bajka.
***
Cóż, tak to właśnie wyglądało. Ja się zakochałem w tym klimacie, na pewno wybiorę się na kolejne wystawy naszego Stowarzyszenia. Jedna obecnie trwa, również odbywa się w Warszawie, ja niestety muszę się uczyć, ale Was zapraszam. Jeśli tylko macie możliwość, to wybierzcie się na Warsaw Comic Con – my tam jesteśmy. ;)
Chciałbym podziękować kolegom ze Stowarzyszenia – Toltomei, który był tym drugim, kiedy pisałem w tym wpisie „my” oraz Innosowi za ogarnianie na miejscu, przewóz mnie i moich fantów. Podziękowania należą się również niezrzeszonym kolegom – Jahoo i gmkkk, również za transport samochodowy mnie lub klocków oraz za możliwość pogadania z kimś o wspólnej pasji.
Dziękuję współautorom naszej makiety bitewnej, których wymieniłem już wcześniej oraz wszystkim innym uczestnikom wystawy, zwłaszcza jetboyowi za trzymanie pieczy nad wszystkim.
Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się Was poznać inaczej niż przez forum, Wy LEGO-we świry,
Jaskier, też LEGO-wy świr.
PS Załączam zdjęcie figurek, które kupiłem w LEGO Store.