Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Joker’

Pierwsze dwa numery polskiej edycji Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics zawierają kompletną historię pt. Batman: Hush. Jest to dobry ruch ze strony wydawnictwa Eaglemoss, u konkurencji nieraz na dalszy ciąg czekać trzeba było kilka miesięcy.
W dniu premiery pierwszego albumu napisałem TU co nieco na temat samego wydania, dzisiaj przyszła pora na mięsko – tytułową historię nowego, tajemniczego przeciwnika Mrocznego Rycerza.

***

Niewątpliwą zaletą komiksu jest zaangażowanie w fabułę olbrzymiej liczby postaci. Przewija się tutaj niemalże komplet najważniejszych oponentów obrońcy Gotham oraz wielu jego „towarzyszy broni”. Absolutnie jednak nie wiąże się to z żadnym przesytem – każda postać ma swoje miejsce w historii, w dodatku buduje to świadomość osadzenia fabuły w olbrzymim, żyjącym świecie.

No właśnie – fabuła. Batman ściera się z Killer Crociem i stwierdza, że coś jest nie tak. Nim jednak przyjdzie mu rozwikłać tę zagadkę, doznaje poważnego urazu, musi zostać poddany operacji. Z pomocą przybywa dawny przyjaciel Bruce’a Wayne’a – Thomas Elliot – obecnie najwybitniejszy chirurg na świecie. Zabieg ma pozytywny finał, za to sprawa w Gotham coraz bardziej się komplikuje, kolejne postacie wchodzą na scenę, a sprawy nie ułatwia złożona relacja Batmana z Catwoman. Największy detektyw na świecie będzie musiał poskładać elementy owej układanki, zmierzyć się ze zgrają przeciwników i nie dać oszukać się dawno niewidzianemu przyjacielowi.

W historii umieszczone są również liczne retrospekcje przedstawiające relację Bruce’a i Tommy’ego, sceny z ich dzieciństwa, a także powód zerwania znajomości. Gdy już przeczyta się całość (albo zna się zakończenie z jakiegoś streszczenia) sceny z przeszłości nabierają pełnego znaczenia i wiele tłumaczą.

Podoba mi się sposób prowadzenia historii, nawał wszystkiego, co spada Batmanowi na głowę i zmusza go do jeszcze większego wysiłku niż zazwyczaj. Złożony plan nowego złoczyńcy sprawia, że na każdym polu bohater musi działać na najwyższych obrotach – jego tężyzna fizyczna, niezwykły intelekt, poleganie na członkach Bat-rodziny, nieufność wobec nowych sojuszników, maska zblazowanego miliardera – wszystko zostanie przetestowane w rozgrywce, której zasady ustala nieznany wróg.

Mimo iż sama historia była bardzo angażująca, czytanie dawało mnóstwo satysfakcji, to już finał nieco mnie rozczarował. Zupełnie tak, jakby cała para poszła w gwizdek – po emocjonującym wstępie i rozwinięciu w zakończeniu czegoś zabrakło.
Epilog zbiera natomiast sceny wyjaśniające czytelnikowi całą zagadkę i rozwiązuje kilka spraw pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Zdecydowanie moją ulubioną spośród tych scen jest ta ze spotkaniem Batmana i Catwoman, kiedy to na wierzch wyłazi jego trudny charakter i zdolność do analizowania wszystkiego na bieżąco. Jak się okazuje – czasem zbyt przekombinowanego analizowania.

Strona wizualna to istna rewelacja, Jim Lee oraz inker Scott Williams i kolorysta Alex Sinclair wykonali niesamowitą robotę. Nie tylko okładki, ale i pojedyncze kadry nadają się do oprawienia w ramkę i powieszenia na ścianie. Cały poczet barwnych postaci z uniwersum DC wygląda w tym komiksie dokładnie tak, jak powinien. Projekty bohaterów są wierne klasycznym wizerunkom, ale jednocześnie niezwykle szczegółowe i „nowożytne”. Dla mnie ten styl graficzny stanowi kwintesencję amerykańskiego komiksu nurtu superhero. Popularny rysunek autorstwa Jima Lee, ten z Batmanem stojącym na gargulcu i Supermanem jako lustrzanym odbiciem, zdobi ekran mojego telefonu.

***

Zakup tych dwóch tomów był dobrą decyzją, jestem usatysfakcjonowany ich lekturą. Sądzę, że wydawnictwo dobrze zrobiło, na pierwszy ogień rzucając ciężki kaliber, jakim bez wątpienia jest Batman. W dodatku to kawał konkretnej historii detektywistycznej, wypełnionej najróżniejszymi postaciami ze świata Mrocznego Rycerza, więc ludzie zachęceni znanym tytułem na okładce nie powinni odejść niezadowoleni.

Jaskier

Read Full Post »

Na początek zdjęcie, które z prędkością fali dźwiękowej złowieszczego śmiechu obiegło wczoraj Internet.

Jared Leto ucharakteryzowany na Jokera. Tak jakby, gdyż na zdjęciach zdjęć (sic!) widać, że jego ostateczny wygląd będzie się nieco różnił od tutaj zaprezentowanego.

No i cóż – ludzie strasznie narzekają na brak całkowicie białej skóry, zdeformowania twarzy w upiornym uśmiechu oraz srebrne zęby*. Najwyraźniej zapomnieli, że kilka lat temu świat zachwycił się koślawo umalowanym Heathem Ledgerem z zieloną farbką na włosach. Przypominam, że według mnie śp. Ledger nie otrzymał Oscara za to, że umarł, ale faktycznie zasłużył, totalnie wsiąkając w rolę psychopaty, jaką mu powierzono. Na ekranie nie widziałem aktora, nie czułem, że Ledger gra Jokera. On się nim stał – w Mrocznym Rycerzu widziałem Klauniego Księcia Zbrodni, który zstąpił z kart komiksów do naszego świata.
Co prawda przed premierą filmu Nolana – i jeszcze długo po – nie miałem stałego dostępu do Internetu, ale wierzę na słowo ludziom, którzy pamiętają i przy różnych okazjach wspominają gównoburze towarzyszące decyzji obsadzenia roli kultowego nemezis Batmana chłopakiem z Zakochanej złośnicy**.

Scena pierwszej konfrontacji Jokera z mafią Gotham. <3

Mimo iż początkowo wydawało się to niemożliwe, to wciąż trwają kłótnie o to, kto był lepszy Jokerem – Ledger czy Nicholson?

No właśnie – Jack Nicholson i jego interpretacja tego złoczyńcy. Według mnie był świetny, doskonale dopełniający obraz świata przedstawionego w przerysowanej wersji Tima Burtona. Jest jednak jedno „ALE” – to Jack Nicholson w roli Jokera. Chyba nie można sobie wyobrazić kogoś lepszego na to miejsce w ówczesnych czasach, lecz jest to aktor tak bardzo ociekający zajebistością, że przesiąka ona przez zielone włosy, białą skórę i fioletowy garnitur, ujawniając, co się pod nimi kryje. Z tego też powodu w moim prywatnym rankingu filmowych Jokerów Ledger wygrywa z Nicholsonem.
Jest też tutaj jeden mały zgrzyt z tą postacią – odarcie pana J. z aury tajemniczości. W dodatku w tej wersji to on okazuje się być mordercą rodziców Bruce’a. Zbędne skomplikowanie, które może by tak nie wadziło, gdyby nie plany kontynuacji, gdyby Batman pozostał samodzielnym filmem. Wraz ze śmiercią Jokera krucjata Batmana dopełniła się. W pewnym sensie. Pozostawienie błazna przy życiu, wykorzystanie go w Powrocie… byłoby rozsądniejsze, no ale wiemy, jak się to potoczyło, a obrany przez reżysera kierunek poskutkował odebraniem mu stanowiska i przekreśleniem planów na trzecią część.

Pan Jack Nicholson był aż za dobry do tej roli.

Nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym panu, który w najpopularniejszego komiksowego błazna wcielał się na przestrzeni dwadziestu lat. Śmiech Marka Hamilla bez wątpienia jest niepodrabialny i śmiało można rzec, że wyraża więcej niż tysiąc słów:

Fragment z telefonem robi za mój dzwonek. Ludzie się dziwnie patrzą za każdym razem, gdy ktoś do mnie dzwoni, a ja mam niewyciszone dźwięki.

Potwierdzeniem uwielbienia dla pracy strun głosowych tego aktora niech będzie rejwach w internetach rozpoczęty po ogłoszeniu, że zakończył przygodę z Jokerem, nie udzieli mu głosu w Arkham Origins.

***

Podsumowanie jest takie, że nie ma sensu skreślać tej wersji Jokera już na starcie. To w ogóle zabawne, że po okresie euforii i „omujboszeletodarade”, jedno zdjęcie potrafiło wszystko przekreślić. Mówienie, że ta wersja nie dorówna poprzednim jest już kompletną paranoją. Tym bardziej, że to samo powtarzano przed premierą TDK. O wiele bardziej mnie martwi to, że do Suicide Squad pakują tyle postaci i obiecują, że każda odegra znaczącą rolę. Może wyjść z tego niestrawny miszmasz, ale nawet jeśli tak będzie, to coś mi mówi, że akurat Leto da radę.
Chociaż to może dla tego, że aż za bardzo lubię filmowych psychopatów.

Jaskier

*Ale muszę przyznać, że niektóre memy śmieszne. Zwłaszcza ten z wytatuowanym Bruce’em. :D

**Prywatnie nic mi to nie mówi, gdyż prócz TDK z tym aktorem widziałem jedynie Nieustraszonych braci Grimm oraz Tajemnicę Brokeback Mountain.

Read Full Post »

Pierwsze moje spotkanie z grupą o jakże uroczym kryptonimie Suicide Squad miało miejsce dzięki drugiemu sezonowi serialu Arrow. Wywnioskowałem wtedy, że ktoś kiedyś wpadł na świetny pomysł, żeby zebrać kilku drugoplanowych łotrów ze stajni DC w jeden zespół i w ten sposób powstał tytułowy oddział.

Mniej więcej w ten sposób to wygląda – rządowi tajniacy łapią najemników/zamachowców/zabójców, wszczepiają im w kręgosłup bombę, by zapewnić sobie posłuszeństwo i wysyłają na misje, których nie podjąłby się nikt inny. Takie funkcjonowanie zapewnia możliwość różnorakiego dobierania składu zespołu, co jest istotne, gdyż pozwala wprowadzić dowolne z całego zastępu postaci, stawiając je w zupełnie nowych sytuacjach. Różnorodność jest zawsze w cenie.

Nie inaczej jest w przypadku tej animacji – rząd musi posprzątać bałagan, gromadzi więc grupkę przymusowych ochotników i wysyła do tytułowego ośrodka dla przestępców chorych psychicznie. Jako że jest to rewir Batmana (zostało to idealnie pokazane), to misja jest podwójnie niebezpieczna. Dosyć szybko (i dosłownie) szóstka zostaje wrzucona w wir akcji. Dzięki pomocy lokalnego łotra przenikają do Arkham, gdzie sprawy się komplikują, ponieważ wychodzi na jaw, iż zlecająca zadanie Amanda Waller nie była do końca szczera. W starciu ze strażnikami, Batmanem oraz jego topowymi przeciwnikami, Suicide Squad musi wytężać wszystkie siły i do maksimum wykorzystać swoje zdolności.

Finał to bitwa pomiędzy siłami policji i oswobodzonymi z cel pensjonariuszami, za kulisami której Batman musi ocalić Gotham przed zagładą. Jeśli wydaje się Wam, że brakuje gdzieś tutaj głównych bohaterów, to jesteście w błędzie, gdyż to za sprawą ich działań do wspomnianej walki dochodzi.

No właśnie – Suicide Squad gra tu pierwsze skrzypce. Batman pojawia się przede wszystkim z racji tego, że ktoś rozrabia na jego terenie. Kiedy już jednak wchodzi na scenę, to bezsprzecznie rządzi, między innymi za sprawą użyczającego mu głosu Kevinowi Conroyowi.
Część zespołu dotrzymuje mu kroku pod względem bycia superkozakiem – Deadshot oraz Harley Quinn to świetne postacie. Black Spider to cichy ninja-profesjonalista. Nie do końca rozumiem koncept Shark Kinga, po co DC był drugi Killer Croc? natomiast Killer Frost oraz Captain Boomerang to echa minionej epoki, które jednak zostały nieźle przystosowane do dzisiejszych standardów. Występujący tu również Joker jak zwykle robi robotę.
Reasumując – postacie to duży plus tej produkcji.

Polecam wszystkim miłośnikom tego uniwersum i klimatów superbohaterskich. Fabuła, postacie oraz animacja prezentują wyśmienity poziom. Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, w której zupełnie nowi dla mnie bohaterowie okazali się tak łatwi do polubienia.

_____________________________________________________________

Fanserwis!!!

Jaskier

Read Full Post »

W lipcu na półki* księgarń trafił dodruk albumu autorstwa Alana Moore’a i Briana Bollanda. Ten fakt cieszy niezmiernie, ponieważ pokazuje, że baza czytelników komiksów w Polsce się rozrasta, a wydawca wychodzi naprzeciw, starając się zaspokoić rosnący w związku z tym popyt. Dzięki temu być może z serwisów aukcyjnych znikną oferty o zawyżonej cenie (czasem nawet o 200%).

Jest to trzeci w mojej – póki co – skromnej kolekcji komiks, którego scenariusz napisał Alan Moore (ale to się zmieni, gdyż w listopadzie wychodzi drugi tom Ligi Niezwykłych Dżentelmenów :D) i jedynie utrwalił mnie w przekonaniu, że po to, co wyszło spod jego pióra, można sięgać w ciemno.
Dlaczego?

Przede wszystkim mamy do czynienia z Jokerem, co już na początku w mojej ocenie daje temu albumowi punkty, gdyż według mnie szaleńcy są niezwykle interesujący, a noszący się na fioletowo klaun to najbardziej zwariowany spośród oponentów Batmana. Ba! to jeden z czołowych świrów popkultury. Motyw jego szaleństwa stanowi motor napędowy tej historii. Co więcej – błazen otwarcie sugeruje, iż Mroczy Rycerz jest równie szalony. Wierzy również w to, że każdego można doprowadzić do takiego stanu, wystarczy się odpowiednio przyłożyć. I wierzcie mi, wkłada wiele wysiłku, by zmysły postradał bodaj najrozsądniejszy z mieszkańców Gotham – komisarz Gordon.
By dodatkowo podkręcić atmosferę miasta wypełnionego poprzebieranymi psychopatami, Moore wcale jednoznacznie nie zaprzecza, że Batman nie jest jednym z nich. Właściwie jest wręcz przeciwnie – ostatnie kadry albumu wskazują zgoła odwrotnie i scenarzysta zostawia nas z pytaniem – czy tym razem Batman nie powinien trafić do Arkham wraz ze swoim przeciwnikiem?
Wysoko cenię stawianie pytań tego typu, przez co moja ocena tego komiksu jedynie wzrasta.

Niestety, znalazło się tu również coś, co mi nie do końca pasuje: część kadrów to retrospekcje, w których poznajemy losy Jokera, nim przeszedł metamorfozę – przeistoczył się w szalonego klauna. To zbędne. O wiele ciekawiej by było, gdyby każdy fragment wspomnień przedstawiał inną wersję historii, w której jedynie pojedyncze elementy się zgadzają. Po prostu nie potrzebujemy genezy Jokera podanej na tacy. Przynajmniej moim zdaniem.

Podobnie uważa autor rysunków – Brian Bolland – pisząc o tym w posłowiu.  Momentami jego ilustracje same muszą opowiadać historię, gdyż niektóre strony zupełnie pozbawione są tekstu. Świetnie się w tej roli spisują, stanowiąc dowód na to, że komiks to symbioza obrazu i tekstu.

Zabójczy żart jest bez wątpienia jednym z ważniejszych komiksów o Mrocznym Rycerzu. Jego wpływ na to uniwersum jest nieoceniony (podobno Tim Burton wbiegł do biura wytwórni, wymachując tym albumem i krzycząc, że konieczne muszą go zekranizować; ślady można odnaleźć również w Mrocznym Rycerzu Nolana). Polecam każdemu, kogo interesuje postać Jokera lub Batmana, relacje między nimi, wszystkim, którzy lubią szaleńców w popkulturze oraz miłośnikom surrealizmu i groteski.

____________________________________________________________

W ramach dodatków dostajemy wstęp Tima Sale’a, wspomniane wcześniej posłowie Bollanda, ośmiostronicową historię jego autorstwa pt. Niewinny człowiek oraz garść jego szkiców.
Cena detaliczna to 45 złotych.

Jaskier

*Czy aby na pewno? Widzieliście ten komiks w jakimś sklepie na regale?

Read Full Post »

W odpowiedzi na wpis na blogu GRAM OD RANA, zamieszczam moją ociekająca subiektywizmem listę pięciu postaci z gier. Zostały wybrane ze względu na charakter, aktorów dubbingujących je i ogólnie pojętą „fajność” płynącą z oglądania tych postaci.

Miejsce 5. – Gorgutz Wyrwiczerep z serii gier Warhammer 40.000: Dawn of War
Gorgutz dołączył do świata gry w pierwszym oficjalnym rozszerzeniu zatytułowanym Winter Assault, gdzie jego klan zawiązał niestabilny sojusz z siłami Chaosu, stając do walki z wysłanymi na skuty lodem księżyc Lorn V oddziałami Gwardii Imperialnej. Najwyraźniej jego prostacki styl i brutalność spodobały się graczom i samym twórcom do tego stopnia, że został umieszczony również w kolejnych dwóch rozszerzeniach i dowodził swoimi chopakami również podczas kampanii na Kronusie i w systemie Kaurava.
Nie ma się czemu dziwić – Gorgutz jest najsympatyczniejszym ze wszystkich dowódców, których poznajemy i najbardziej zapada w pamięć, w czym z pewnością pomaga mu sam projekt postaci wywodzący się prosto z kanonicznego wzorca orkowego wodza w tym uniwersum. Jest największy, najgłośniejszy, ma najpotężniejszą spluffę ze wszystkich chopakuf i nie waha się z prezentowaniem swojej siły. W dodatku nie jest tępy jak większość jego podwładnych, wykazuje się sprytem, a nawet w obliczu porażki całego Waaagh! wychodzi cało, uciekając w ostatniej chwili.
No i dzięki niemu mogę rzucić tym zdjęciem.

Miejsce 4. – Jolee Bindo z gry Star Wars: Knights of the Old Republic
Każdy towarzysz z KotOR-a i związana z nim historia zapada w pamięć (no, może poza T3-M4). Jolee byłby typowym dziadkiem opowiadającym niestworzone historie ze swojej przeszłości, gdyby nie fakt, że jest Jedi. W dodatku takim, który wystąpił z Zakonu i nie przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, co jest całkiem niezłym wyczynem. Bije od niego mądrość i dostojność, choć jest na ten specyficzny dziadkowy sposób wredny. Niby zgrywa neutralnego, zarzuca wiele Mistrzom Jedi, ale w gruncie rzeczy jest poczciwy i służy Jasnej Stronie Mocy.
Opowieści dotyczące jego młodości, o której mówi dosyć niechętnie, to świetne historie. Zapamiętałem szczególnie jedną kwestię, którą wypowiada podczas rozmowy z kierowaną przez nas postacią. Mówi, że ludziom egoistycznie wydaje się, że czasy, w których żyją są najważniejsze, że wojna, którą toczą zmieni losy całej Galaktyki, a to wcale nie jest prawda. I ma rację!
Jednocześnie to potężny Jedi, który stoczył wiele potyczek ze sługami Ciemnej Strony i przez kilkadziesiąt lat mieszkał w Krainach Cienia na Kashyyyk, gdzie żaden z żyjących tam drapieżników nie był w stanie mu zagrozić. Świetny bohater, zresztą jak większość z tej gry.
Tutaj, zapewne wiernie, jakiś gwiezdowojenny nerd opisał tę postać.

Miejsce 3. – Thrall z Warcrafta III
Kolejny Ork na tej liście, ale jednocześnie postać zupełnie inna. Thrall to wódz pełną gębą, dosłownie uratował swój lud od niewoli, postępującej degeneracji i wyniszczenia – prawdziwy bohater, walić to, że jest zielony i brzydki. Pragnie jedynie dobra swoich podwładnych i jest gotowy zawrzeć pokój z ludźmi, którzy w przeszłości mocno zaleźli mu za skórę. To również prawdziwy i twardy wojownik, choć może w samej grze tego aż tak nie widać, ale przypieprzyć też potrafi.
Jest jednym z niewielu naprawdę pozytywnych bohaterów w grze, a poprzez to, że zaciera barbarzyński i dziki obraz Orka, jest również całkiem świeży (nie ukrywajmy, gdyby Thrall był człowiekiem, granie nim nie byłoby aż tak przyjemne).
Lubię tę postać na tyle, że nawet kupiłem Władcę klanów, czym niestety zraziłem się do wszystkich książek sygnowanych logiem Blizzarda i książek opartych na grach w ogóle, smutne.
Genialnego arta ukradłem stąd.

Miejsce 2. – Geralt z Rivii z Wiedźmina

Tego kozaka nie mogło zabraknąć na takiej liście. Wywodzący się z prozy Sapkowskiego bohater to czysta kwintesencja quasi-średniowiecznego zabijaki – wirtuozowsko walczy mieczem, łamie niewieście serca, nie ma litości dla napotykanych skurwieli i jednocześnie potrafi być wiernym druhem i towarzyszem podróży. Geralt jest po prostu zajebisty.
Wiedźmin był wreszcie godną adaptacją zasługującej przecież na nią serii książek. Choć nie obyło się bez drobnych zgrzytów, to sama rozgrywka była przyjemna, co w dużej mierze zawdzięczamy głównemu bohaterowi, dodatkowo, moim zdaniem, świetnie zdubbingowanemu przez p. Jacka Rozenka.

Miejsce 1. – Joker z Batman: Arkham Asylum
Tak, pomimo mojego zachwytu nad rodzimym bohaterem, to właśnie Joker zgarnia palmę pierwszeństwa. Dlaczego? Bo wariaci są świetni, a Joker to prawdziwy pasjonat szaleństwa. Jeśli dodać do tego legendarnego już w tej roli Marka Hamilla, to mamy zwycięzcę rankingu – genialnego szaleńca, Błazeńskiego Księcia Zbrodni.

Przy okazji, nie wierzcie swoim profesorkom od WOKu, które twierdzą, że Harrison Ford grał główną rolę w Gwiezdnych wojnach. To był Mark Hamill.

Jaskier

Read Full Post »