Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Mel Gibson’

Hej, jak może wiecie z mojego fanpejcza, byłem wczoraj w nocy w kinie, bawiłem się bardzo dobrze, wróciłem nad ranem, nikt nawet nie wpuścił spierdolu w drodze powrotnej, toteż pełen sukces. Podejrzewam, że jakiś tekst dotyczący najnowszego filmu – Fury Road – pojawi się w niedalekiej przyszłości, jutro na ten przykład, dzisiaj natomiast chciałbym spisać swoje wnioski dotyczące dwóch pierwszych części oraz samej idei nocnego maratonu filmowego.

Seria Mad Max była mi dotychczas obca, toteż wykorzystałem okazję do nadrobienia dwóch pierwszych części, jaką był zawarty w ofercie Multikina maraton. Miałem jedynie jakieś mgliste pojęcie o tym, o co się rozchodzi w tych filmach – że jest przyszłość, że apokalipsa, że wojny o paliwo.

No i z tego powodu nieco się zdziwiłem, oglądając część pierwszą, bo przedstawiony w niej świat niewiele różni się od naszego. Nie czuć tego, że doświadczył apokalipsy, nie ma tam też mowy o deficycie paliw. To w gruncie rzeczy historia gliniarza, który ściera się z gangiem motocyklowym.
Na fanpejczu zaraz po projekcji pisałem, że ten Max jest zabójczo skuteczny – gdy zbiry potężnie już nadepnęły mu na odcisk, zaorał cały gang w ciągu kwadransa. Dzisiaj, właściwie już od dobrego czasu, historie o zemście pisze się zupełnie inaczej – biedny bohater przez półtora godziny nieporadnie zmagać się musi ze swoimi gnębicielami, których pokonać może – oczywiście – dopiero w finale.
Dzięki ponadgodzinnej podbudowie, pokazaniu relacji Maxa z rodziną etc., jesteśmy o wiele mocniej zaangażowani w konflikt, w który się uwikłał i chcemy, żeby dorwał tych gości, a kiedy ich z zimną krwią zabija, czujemy ulgę oraz swego rodzaju poczucie zadośćuczynienia sprawiedliwości.
Właściwie jedyną rzeczą, która jest… może nie tyle słaba, co po prostu dziwaczna – wszechobecne gwałty. Poważnie, oni tam cały czas chcą kogoś zgwałcić. Cały gang jest niczym jakaś sekta złożona z biseksualistów.

Wojownik szos jest filmem diametralnie innym od swojego poprzednika. W zasadzie mam wrażenie, że równie dobrze mógłby być osobnym filmem, ponieważ wspólną mają jedynie postać tytułowego bohatera. Jakbyśmy mieli do czynienia z różnymi wersjami mitu/legendy dotyczącej Maxa Rockatansky’ego.
To jakiś taki trend był, żeby robić sequele mocno różniące się od poprzednich części – Obcy, Terminator oraz Martwe zło z filmu na film także przechodziły podobnej natury transformacje. Być może była to kwestia zdobycia funduszy dzięki sukcesowi pierwszych części, co pozwoliło twórcom w pełni realizować ich wizje.
W każdym razie – tu mamy postapokaliptyczny klimat pełną gębą. Max przemierza pustynię, starając się przede wszystkim przetrwać – zdobyć nieco paliwa i wody, nie stracić swojego wspaniałego V8, takie tam codzienne codzienności.
W Wojowniku szos obserwujemy jeden epizod z jego – jak mniemam – rozlicznych przygód i to jest bardzo dobre. Nie ma mowy o jakimkolwiek ratowaniu świata, Max zostaje wplątany w konflikt między mieszkańcami rafinerii i Jasonem Voorheesem, który po apokalipsie najwyraźniej zaczął odwiedzać sklepy z gadżetami do sesji BDSM i został przywódcą gangu. W skrócie – taki Wodny świat, z tą różnica że fajny i na pustyni.
To tutaj pierwszy raz pojawiają się modyfikowane w szalony sposób pojazdy, które mi już zawsze kojarzyć się będą z tą właśnie serią.

Max Mela Gibsona ewoluuje w trakcie filmów – z oddanego pracy, czującego powołanie gliniarza przeistoczył się w walczącego o własne przetrwanie wojownika, przemierzającego wyjałowione tereny. Miło było pooglądać naczelnego antysemitę Hollywood w głównej roli, powinien je także teraz dostawać częściej. Mam nadzieję, że Downey Jr. mu coś załatwi.

***

Sama idea maratonu filmowego jest bardzo ciekawa. Co prawda obawiałem się nieco, że nie wytrzymam do końca, bo miałem za sobą cały dzień na nogach (laborki z chemii na 8 <3), ale dałem radę, Fury Road puszczone na końcu mnie skutecznie rozbudziło. Nie bywam specjalnie często w Multikinie, więc zapytam – oni tam zawsze przetrzepują ludziom torby i plecaki przed wejściem, jakby obawiali się ataku terrorystycznego? Zawsze bierzcie ze sobą legitymacje, jeśli kupowaliście ulgowy bilet. Byłem ze znajomymi niedawno w Cinema City i tam nam dziewczyny na wejściu nie sprawdzały, a tutaj pan sobie zażyczył.
Jeśli się nadarzy jakiś ciekawy maraton (a nie w kółko horrory), to z pewnością się jeszcze wybiorę, gdyż było to ciekawe doświadczenie. Seans zaczął się o 22, ostatni film skończył się przed 4. Pomiędzy były chyba piętnastominutowe przerwy na siku, rozprostowanie nóg i wizytę w barze. Kosztowała mnie ta przyjemność 30zł plus 1zł opłaty za kupowanie przez Internet, co jest nieco dziwne. Wcześniej wydawało mi się, że kupując bilet w ten sposób, zapłacę mniej, ale w Cinema City jest to samo, więc najwyraźniej tak sobie te sieci działają.

Generalnie – #warto.
Jakby ktoś kiedyś szukał kompana na tego typu wypad w Krakowie, to może mi dać znać.

Następne wyjście do kina już wkrótce – Jurassic World ma premierę 12 czerwca, potem posypią się następne produkcje. Znaczy się sezon w pełni.

:D

Jaskier

PS A co, jeżeli akcja Mad Maxa, Dredda i Robocopa rozgrywa się w tym samym postapokaliptycznym świecie?

Read Full Post »

Są pewne oczywiste oczywistości w tym roku (jak Age of Ultron, na które bilet mam już na telefonie), ale tym razem nie o nich. W ogóle, umówmy się, że nie będzie tutaj mowy o superbohaterach, że tym razem wypowiem się na temat innych produkcji, które pojawią się w polskich kinach w przeciągu kilku najbliższych miesięcy.

Po pierwsze – Saga Wikingów. Nie miałem pojęcia o istnieniu tego filmu, dopóki nie spostrzegłem plakatu na stronie którejś z sieci kin. Obejrzałem dwa zwiastuny, stwierdzam, że to może być coś przyjemnego. Jasne, nie należy się spodziewać epickości na miarę Władcy Pierścieni lub Bravehearta, ale prostą łupanką także nie pogardzę. Zacząłem kiedyś oglądać Trzynastego wojownika, ale nie podołałem. Może tym razem film o ludziach, którzy tak naprawdę nie nosili rogatych hełmów, gdyż były niepraktyczne, przypadnie mi do gustu?

Plusem może się okazać również nieamerykańskość tego filmu.

W ogóle – szkoda, że Melowi Gibsonowi nie udało się nakręcić tego planowanego widowiska o wikingach. A skoro o naczelnym antysemicie Hollywood mowa…

***

Mad_Max
Chciałbym nadrobić starsze filmy obdarzone tym tytułem.

Mad Max AD 2015 zapowiada się miodnie, choć z tego co się orientuję, stylistycznie niewiele wspólnego będzie miał z filmami z Gibsonem. Jeśli się mylę, to mnie poprawcie.

Rozpierdol czyniony w postapokaliptycznym świecie, wojny gangów, niesamowite projekty pojazdów, Charlize Theron z ogoloną głową oraz Tom Hardy w głównej roli – to wszystko przemawia ZA filmem, sprawiając, że aż nie mogę się doczekać, co też z niegowyjdzie.

Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek tam dopuścił do powtórzenia się sytuacji Wodnego świata. Coś mi mówi, że Mad Max podoła i nie zawiedzie tych, którzy na niego czekają.

***

Wskrzeszanie marek sprzed kilku dekad nie jest niczym nowym w Hollywood, rokrocznie powstaje co najmniej kilka rimejków, ributów i cośtam-queli, lecz w tym roku mamy do czynienia z istną plagą. Być może wrażenie potęgowane jest przez to, jakich gigantów wzięto na warsztat.

A jednym z nich z pewnością jest Terminator. Film, który pierwotnie miał być czymś prostym, wykorzystującym atletyczną sylwetkę Arnolda Schwarzeneggera i jego dziwaczny akcent, rozrósł się do uniwersum niebotycznych rozmiarów i pokrył warstwą kultu.

Widziałem jedynie część pierwszą oraz Dzień sądu, zatem nie w pełni pojmuję, co się wyprawia w tym świecie, ani skąd w ogóle wzięły się następne filmy, ale taki już urok serii opartych o koncept podróży w czasie.

Być może Genisys okaże się klapą, próbą wyłudzenia jeszcze jednej porcji pieniędzy od miłośników tej serii, jednak jestem ciekaw, w jaki sposób film będzie próbował obronić się przed tym oczywistym zarzutem, który siłą rzeczy się pojawi i czy mu się to chociaż w małym stopniu uda.

***

Pisałem już o tym filmie na blogu kilka razy, ale darzę oryginał tak wielką sympatią, że nie mogę się oprzeć i nie wykorzystać okazji, by napisać jeszcze raz – początkowo byłem nastawiony sceptycznie, ale wraz z rozwojem kampanii marketingowej, pojawianiem się kolejnych informacji etc. zmieniłem zdanie.

Dinozaury i Chris Pratt** – szczerze wierzę w sukces tej produkcji i mam nadzieję, że mnie ona nie rozczaruje.

***

Jestem chyba jednym z niewielu ludzi, którzy nie oglądają regularnie Gry o tron, jednocześnie nie mają dość Sandlera. I chciałbym obejrzeć Piksele.

Tym bardziej, że obok Sandlera pojawią się Michelle Monaghan oraz Peter Dinklage, którzy pokazali, że potrafią grać. Występ w tej komedii świadczy o tym, że nie dość, iż są utalentowani, to mają dystans do tego, co robią. A to się zawsze ceni.

Nigdy nie wiadomo, co wyjdzie z filmu Sandlera, sam nie dałem rady obejrzeć każdego, ale akurat w tym przypadku tuszę, że będzie inaczej i będę się dobrze bawił. No bo wiecie – gdy postacie z gier atakują Ziemię i ktoś staje im naprzeciw – to czy taki film może nie wyjść?

***

To by było na tyle odnośnie premier z najbliższych kilku miesięcy, przy czym pamiętajcie, że pominąłem filmy o superbohaterach, gdyż przewijają się na blogu bez przerwy i warto od nich nieco odpocząć.

Jak Wy widzicie nadchodzące kinowe lato?

Jaskier

PS Jak już poruszamy temat rimejków – chcielibyście jakieś zestawienie tych, które moim zdaniem wyszły?

*Tak naprawdę wiosnę też.

**Wypromowany na gwiazdę rolą w produkcji Marvela i mówcie, co chcecie, ale swego czasu dopiero SW otworzyły Harrisonowi Fordowi drogę do gigantycznej kariery, więc coś jest w mówieniu, że Pratt jest Fordem naszych czasów.

Read Full Post »

Przyszła kolej na najciekawsze kreacje aktorskie, które mogliśmy obserwować na ekranach kin w ubiegłym roku. Ponownie przypominam, że jest to tylko moje zdanie i wymieniam aktorów z filmów, które nie mają szans nawet na nominację do jakichś poważnych nagród filmowych. Poza jednym wyjątkiem.

Kolejność wg polskiej premiery.

Leonardo DiCaprio za rolę Calvina Candy’ego w filmie Django
Ciężko było wybrać, który z aktorów grających w tym filmie powinien zostać wyróżniony. I wtedy mnie olśniło.
Każdy z aktorów w produkcji Quentina Tarantino odwalił kawał niezwykłej roboty. Ale – jak możemy przeczytać na podlinkowanej wyżej grafice – większość z nich została już w jakiś sposób doceniona (Samuel L. Jackson był nominowany do Oscara, ale przegrał z kapitalnym Martinem Landau, więc nie powinno mu być smutno).
Nieposiadanie Oscara przez DiCaprio stało się wręcz legendarne, więc w ramach pocieszenia, to właśnie na jego rolę w Django chciałbym zwrócić uwagę. Bodaj pierwszy raz w karierze aktor ten wcielił się w postać bydlaka i sukinsyna i zrobił to fenomenalnie.

Nicholas Hoult za rolę R w filmie Wiecznie żywy
Filmowi brakowało nieco pazura (być może efekt wrzucenia najlepszych tekstów do zwiastuna), ale Nicolasowi Houltowi nie można nic zarzucić. Nietypowa rola amanta zombie groziła pewnym zaszufladkowaniem, generalnie na cały film można było patrzeć przez pryzmat Zmierzchu. Być może twórcom nawet na tym zależało, niby jak inaczej wytłumaczyć tego typu grafiki promujące tę produkcję?
Jednakże udało się nie popaść w żałosność i tandetę, do czego przyłożyli się oboje aktorzy pierwszoplanowi. Hoult wybija się na pierwsze miejsce, gdyż był zombie. Ciężko zagrać, oddać emocje, mając ograniczoną ekspresję. Większość czasu musiało mu wystarczyć pomrukiwanie i nieporadne gesty.
A jakoś jednak podołał temu wyzwaniu. Za co brawa dla niego.
Trochę więcej o tym filmie.

Sam Rockwell – za rolę Owena w Najlepszych najgorszych wakacjach
Sam Rockwell w roli zakręconego niczym słoik dżemu na zimę króla aquaparku oraz mentora nieśmiałego chłopaka. To zabrzmiało dość niefortunnie, nie dajcie się jednak zwieść – film o pedofilii nie uszedłby Waszej uwadze. Ani uwadze mediów. Relację między bohaterami najlepiej oddaje słowo: kumple.
O tej produkcji zacząłem myśleć ciepło, gdy tylko obejrzałem pierwszy zwiastun. Niewiarygodnie wielką rolę w tym, że film przypadł mi do gustu odegrał Sam Rockwell. Entuzjazm i radość z życia, które od niego biją udzielają się głównemu bohaterowi, jak również widzom. No i nie oszukujmy się – każdy chciałby poznać podczas wakacji gościa tak równego jak Owen.
Trochę więcej o tym filmie.

Mel Gibson – za rolę Luthera Voza w filmie Maczeta zabija
Kapitalny czarny charakter, choć posiada zbyt wielkie możliwości i zbyt wiele mu wychodzi. Ale aktorsko – rewelacja!
Gibson pokazał wszystkim Żydom z Hollywood, że wciąż potrafi grać. Ciekaw jestem, co wyniknie z obietnic Downey’a, który próbuje wkręcić go do filmowego uniwersum Marvela*. Po tym filmie aż nabrałem ochoty na obejrzenie trzeciej części Niezniszczalnych, gdzie również ma zagrać szwarccharakter. Bardzo prawdopodobne, że tamten scenariusz nie będzie tak szalony jak filmu Rodrigueza i uda się stworzyć jeszcze lepszą postać.
Ogólnie rzecz ujmując, Mel Gibson to jeden z jaśniejszych punktów kontynuacji Maczety.
Trochę więcej o tym filmie.

Richard Armitage – za rolę Thorina Dębowej Tarczy w filmie Hobbit: Pustkowie Smauga

Nigdy nie rozumiałem chorej fascynacji zagramanicznymi aktorami, przejawianej przez żeńską część społeczeństwa, choć muszę przyznać, że ostatnie tendencje mają one coraz więcej sensu (nie obraź się, Davidzie Hasselhoff, ale nie masz startu do Downey’a lub Cumberbatcha).
Albo jestem idiotą, albo p. Armitage jest w świecie filmu kimś nowym (bo kogo on wcześniej zagrał – pilota z Naboo?) i rola Thorina dopiero mu otworzyła serca tych wszystkich pragnących miłości kobiet. Mnie nie podnieca w żaden sposób, ale potrafię docenić talent, którym popisuje się w adaptacjach prozy Tolkiena.
Thorin w jego interpretacji jest twardym, nieugiętym władcą, gotowym poświęcić wszystko, byleby dopiąć swego. To chyba właściwe podejście do tej postaci. Wciąż czekamy na finalną część i jestem ciekaw, jak bardzo tragiczny będzie los tego bohatera. SPOILER W książce ginie SPOILER.
Niemniej jednak na wyróżnienie zasługuje już teraz, zdania wypowiadane przez niego, w których wyrażał dumę (a nawet pychę) były kapitalne.
Trochę więcej o tym filmie.

Rywalizacja była zacięta, wyselekcjonowana piątka wcale nie zamyka dobrych kreacji, jakie dane nam było oglądać w ubiegłym roku. Na szczęście było z czego wybierać. Zdecydowałem, że nie ma sensu pisać o oczywistych oczywistościach, m.in. by nie doszło do tego, że jakiś aktor pojawia się w tego typu zestawieniu rokrocznie.
Staram się również nie pisać o powtarzających się rolach, by uniknąć monotonii (na tej zasadzie, że Stark i Bilbo wciąż są świetni, ale wałkowanie ich tematu nie ma większego sensu).

Jaskier

*Pewnie nic, ale pomarzyć zawsze można.

Read Full Post »

Patrzę sobie na uśmiechającego się* do mnie z okładki Maczety Danny’ego Trejo i zastanawiam się, jak można było popsuć taki wyśmienity koncept. Serio, film Rodrigueza z 2010 był dopięty na ostatni guzik, niczego mu nie brakowało, pożerał drętwych Niezniszczalnych na śniadanie. Natomiast kontynuacja jest zdecydowanie przedobrzona.
Ja rozumiem, taki był najwidoczniej zamysł twórców, jednak Maczeta zabija zbyt często wykracza poza ramy sensowności, bym mógł ocenić ten film pozytywnie. To nie mój poziom absurdu.

Weźmy na przykład takie efekty specjalne – poziom produkcji, w których wielkie dwugłowe latające krokodyle walczą ze zmutowanymi robo-chomikami. Stokroć bardziej wolałbym zobaczyć więcej odcinanych sztucznych kończyn, a mniej gównianie zrobionych wybuchów.

Zbyt kiczowata jest również fabuła. Maczeta zostaje wynajęty przez prezydenta USA do zlikwidowania szefa kartelu.  To zapewniłoby odpowiednią ilość atrakcji na dwugodzinny seans, jednak scenarzysta postanowił zagmatwać, wrzucając w cały ten bałagan handlarza bronią z kompleksem Boga. Jego szalony plan częściowo się powodzi, co chyba poskutkuje trzecią częścią. Absolutnie nie jestem nią zainteresowany.

Po prostu coś się podziało i po pierwszej części, która była prostą i głupawą historyjką (i przy okazji najlepszą produkcją ze Stevenem Seagalem od lat), seria zaczyna się staczać w stronę zlepka szalonych i niekontrolowanych wizji. Owszem, może się to komuś podobać, lecz ja podziękuję. Odpadam.

Żeby nie było, że wyłącznie narzekam – podoba mi się obsada. Co prawda, nie rozumiem celu wprowadzenia do filmu Lady GaGi, ale co ja tam wiem.
Przede wszystkim brylują dwaj panowie będący obecnie w Hollywood spaleni – Charlie Sheen i Mel Gibson. Niezmiernie się cieszę, że Rodriguez zdecydował się podjąć z nimi współpracę. Sam pomysł, by Sheen zagrał prezydenta USA (!) jest w zabawny sposób absurdalny. Szkoda, że cały film nie bazuje na czymś takim. Z kolei naczelny antysemita Hollywood – Mel Gibson – wciela się tutaj w postać w pewnym stopniu obłąkanego bogacza, który ma zamiar odnowić cywilizację na Ziemi. Z tym właśnie przegięli. Nie mam żadnych zarzutów do gry Wallace’a, ale realizacja tak popieprzonego planu nie powinna się powieść.
Danny Trejo powtarza rolę – ponownie wciela się w Maczetę, czyli Meksykanina, z którym wolałbyś nie zadzierać. Bardzo wolałbyś nie zadzierać. Mam wrażenie, że ta rola została napisana specjalnie dla niego, więc to było raczej oczywiste, że się w niej sprawdzi.

Zawiodłem się na tym filmie. Oczekiwałem więcej tego, co reżyser  zaserwował w Maczecie… i no niby dostałem, ale nie w takiej formie, w jakiej bym sobie życzył. Pozostaje mi jedynie zapomnieć o tej produkcji i za jakiś czas odświeżyć sobie część pierwszą. Która była lepsza.
Tak tylko podkreślam, gdyby ktoś nie załapał.

Jaskier

*To znaczy chyba uśmiechającego. Wiecie, jak wygląda Danny Trejo, ciężko stwierdzić, czy jest zadowolony, czy chciałby wbić Ci nóż między żebra.

Read Full Post »