Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Lipiec 2014

Czujcie się uroczyście zaproszeni na relację z grania w grę, na którą swego czasu miliony wydały miliony, a teraz można ją mieć za darmo ze wszystkimi dodatkami i pakietami akcesoriów, o ile dobrze zrozumiałem.

Dowiedzmy się wspólnie, czy granie w symulację życia wciąż jest fajne, chociaż mam już swoje własne, bardzo sympatyczne życie!

Podejrzewam, że nie uda się zaliczyć wszystkich atrakcji, skupimy się głównie na tworzeniu idealnej rodziny i jej idealnego domu na zalanych słońcem przedmieściach.
Później przyjdzie czas na zapoznanie się z nowościami z dodatków od Własnego biznesu wzwyż, ponieważ w kolejne nie grałem w ogóle.
Będzie fajnie. ;)

Relacja rozpocznie się jutro w godzinach popołudniowo-wieczornych i zostanie przeprowadzona na fanpejczu.
Nie jest sponsorowana.
Chyba żeby komuś zależało, to mogę przesłać dane do przelewu. Ewentualnie adres, na który można przysyłać gotówkę lub jakieś granty.

 Jaskier

*nie do końca

Read Full Post »

Najbardziej pretensjonalny materiał promocyjny, udostępniony na tegorocznym Comic-Conie, jaki miałem okazję obejrzeć.

Jeśli czytacie moje blogowanie już jakiś czas, to wiecie, że nie miałem pretensji o to, że Hobbit nie jest kolejnym Władcą Pierścieni. Pisałem o tym na początku 2013 roku, przy okazji premiery pierwszego filmu z serii – o TU. Najzwyczajniej w świecie to zupełnie odmienne historie, napisane w innym stylu i każda z nich posiada charakterystyczny dla siebie klimat. Mam na myśli – rzecz jasna – książkowe pierwowzory. Dlaczego bazujące na nich hollywoodzkie produkcje  miałyby te różnice zniwelować do zera? Moim zdaniem nie ma takiej potrzeby.

Jeżeli do tej pory miałem o coś pretensje, to głównie o dodany przez Jacksona materiał – kompióterowo wygenerowanego orka, nadobecność elfów, wątek miłosny na linii Tauriel-Kili, obsraną czapkę Radagasta i takie tam. Poszukajcie, jeśliście ciekawi, na blogu jest sporo tekstów dotyczących tych dwóch filmów.

I teraz pojawia się ten zwiastun…
Z piosenką Pippina z tego antywojennego, ociekającego banalnością fragmentu z Powrotu Króla, w którym dostawaliśmy w twarz hasłem, iż wojna jest zła, gdyż za jej sterami stoją despoci trzymający władzę, którym nie zależy na dobrze jednostek.
… Meh (?)
My to wiemy i wiemy też, że po początkowych tarciach związanych z chciwością poszczególnych władców dojdzie do zjednoczenia przeciwko wspólnemu wrogowi. Utwór wykorzystany w materiale promocyjnym nie sprawia, że mam ochotę bardziej obejrzeć ten film. Głównie przez automatycznie nasuwające się skojarzenia z wymienioną wyżej sceną. O tym będzie Bitwa Pięciu Armii? Dlatego zmieniono tytuł i rozwleczono około pięćdziesiąt stron książki (tytułowa bitwa zajmuje całe siedem stron) na trzygodzinny film? Żeby uświadomić widzów, że wojna jest zła. … Meh (?)
Absolutnie nie kupuję takiego przesłania, a na takie wskazuje zwiastun.

Co z dobrych rzeczy?

  • Thorin niezmiennie budzi respekt jako władca. Jednocześnie pojawia się u niego obłęd związany z pożądaniem skarbów.
  • Armia krasnoludów na bojowych muflonach. NA BOJOWYCH MUFLONACH! To nie może nie wyjść.
  • Sceny batalistyczne na pewno będą robić wrażenie, czy ktokolwiek ma co do tego wątpliwości?

Mam nadzieję, że moje obawy odnośnie tonu i wymowy filmu okażą się błędne, że będzie fajnie – śmieszno-przygodowo, a ten zwiastun to jedynie pomyłka działu marketingowego.

A co Wy sądzicie?

Jaskier

 

Read Full Post »

Po dogłębnym, przebiegającym w dwóch ratach, zapoznaniu się z serialową wersją produkcji Hoffmana, stwierdzam, co następuje:
Ogniem i mieczem cierpi na podobną przypadłość, co odcinkowy Wiedźmin – niby wszystko elegancko, niby Misiek Żebrowski i Zbigniew Zamachowski się spisują, niby plenery piękne, ale brakuje rozmachu. Na szczęście powieść Sienkiewicza została potraktowana z większym szacunkiem niż zbiory opowiadań Andrzeja Sapkowskiego i oglądanie jej jest całkiem przyjemne.

O co mi chodzi z tym rozmachem?
Scenom batalistycznym oraz wszelkiej maści pojedynkom brakuje pierdolnięcia. Widać, że ci ludzie jedynie udają umartych, a stawanie do szabli jest strasznie pocięte i kręcone – że tak to ujmę – nie po amerykańsku; wolałbym popatrzeć na nie z boku. Ja wiem, że to kwestia mojego przyzwyczajenia do ahistoryzmów z kina amerykańskiego, ale nie oszukujmy się, Sienkiewicz również traktował fakty historyczne wybiórczo i na pewno nie obraziłby się, gdyby filmowy pan Wołodyjowski władał szablą aż nazbyt efektownie.

No bo w końcu o cóż innego naszemu nobliście chodziło, jeśli nie o pokazanie tego, jak bardzo Polska i jej mieszkańcy ociekali drzewiej niesamowitością?
Skąd ja to znam?

W ogóle, jestem miłośnikiem pierwowzoru, a właściwie całej Sienkiewiczowskiej Trylogii, gdyby była kapelą, kupowałbym jej płyty*. Zdaję sobie sprawę z tego, co to – gatunkowo – jest i miałbym niezłą bekę z  „interpretowania” takiego fantazjowania pisarza w szkole, gdyby nie to, że byłem akurat wtedy chory, przez co opuściłem tydzień i mnie to ominęło.

Poza wymienioną wyżej ubogością niektórych scen, ponarzekam sobie jeszcze na wprowadzenie dubbingu. Dlaczego ten Rosjanin, którego plakaty wisiały swego czasu na ścianach Twoich koleżanek, mówi głosem Geralta?

Chciałbym też wiedzieć, w którym miejscu Izabella Scorupco wygląda niczym cygańska księżniczka, jak o jej bohaterce pisał Sienkiewicz. Jeśli chodzi o inne decyzje związane z obsadzaniem ról, to pana Zagłobę wyobrażałem sobie zupełnie inaczej, Zamachowski w roli Wołodyjowskiego również wygląda jakoś dziwnie. Przynajmniej dla mnie, nie czuję w nim bohatera, po którego śmierci płakałem. Reszta, na czele z Malajkatem w roli Rzędziana, nie wywołuje u mnie żadnych obiekcji.

Spotkałem się również z kwestią antypolskości tej produkcji – że Wiśniowiecki jest srogi i okrutny, a Chmielnicki to jedynie skrzywdzony człowiek żądający zadośćuczynienia za doznane winy.
Nie widzę tego w ten sposób. Dla mnie to przede wszystkim historia miłości (dość tandetna, nie oszukujmy się, ile oni się znali?) rozgrywająca się na tle wojny domowej w Rzeczypospolitej. Sienkiewicz, a za nim Hoffman, wielokrotnie potępia warcholską postawę, na piedestale stawiając grupkę bohaterów wiernie i z poświęceniem służących ojczyźnie. I to zawsze jest eksponowane, zarówno w książkach, jak i w filmach, toteż nie rozumiem tych zarzutów.

Fajnie się to paczyło, jestem więc niezmiernie wdzięczny osobie, która mnie namówiła na seans, że mogłem raz jeszcze wybrać się na wschodnie kresy XVII-wiecznej Rzeczpospolitej.

Jaskier

*Żart tak dobry, że wręcz oczywiste, że nie mój. Tylko, kurde, nie pamiętam, skąd go ukradłem.

Read Full Post »

Bardzo nierówny jako całość, ale przyjemniejszy w odbiorze od Polowania.
Dlaczego?
Przeczytajcie ten tekst, to się dowiecie.

Jak łatwo się domyślić, znając tytuł tej historii, pewien nadgorliwy policmajster wydaje list gończy, który czyni Białego Orła wrogiem publicznym. Standardowa sytuacja dla superherosa – konieczność zmierzenia się z atestowanymi stróżami prawa.
W tym zeszycie przyglądamy się konferencji, na której informacja ta zostaje ogłoszona, poznajemy tam – oczywiście – Jedynych Dwóch Rozsądnych Gliniarzy – którym nie w smak jest ściganie kogoś odwalającego za nich robotę. Na finał przyjdzie nam poczekać do premiery drugiego zeszytu, która zaplanowana jest zapewne gdzieś na jesień. Ciekaw jestem, co będzie dalej z tym fantem, mam nadzieję, że rozkaz schwytania Orła nie zostanie zbyt szybko anulowany. Zawsze to dodatkowa możliwość poprowadzenia fabuły.

Zważywszy na to, że Biały Orzeł na co dzień patroluje miasto oraz dostaje łomot od stereotypowych nasterydowanych dresów, nie powinniśmy się dziwić, że nie ma czasu na oglądanie wiadomości i ww. informacja omija go. Wciąż próbuje również ustalić, co się podziało z jego firmą pod rządami jego Złego Przyjaciela. W tym zeszycie jest to jednak tylko zaakcentowane, ale w bardzo sympatyczny i sensowny sposób, więc nie mam zamiaru się czepiać. Powiem więcej – dobrze wiedzieć, że bohater rozpracowuje sprawę, ale gdy tylko dostaje sygnał o zagrożeniu, natychmiastowo rusza na ratunek.

Takim sygnałem jest na przykład alarm ze szpitala, w którym leczeniu było poddawanych kilka osób z podejrzeniem zatrucia pokarmem z baru szybkiej obsługi. W ten sposób narodzili się Bazarowi Baronowie.
Pisałem wczoraj o Kronice.
Napisałem: „Jego [głównego bohatera] historia to dobrze napisana historia generycznego przeciwnika superbohatera[…]”
Bazarowi Baronowie należą do tej drugiej grupy. Źle napisanej. Czworo sfrustrowanych mężczyzn zyskuje nadludzkie zdolności i zaczyna siać chaos. Dodajmy, że mogliby zapełnić podium w rankingu na najgłupsze/najdziwniejsze moce. Rozumiem, że taki był zamysł – otrzeć się o parodię, ale absolutnie tego nie kupuję. Tym bardziej, że w kontekście wydania listu gończego wydają się zbędni. Na ostateczny werdykt trzeba jednak czekać do wydania zakończenia tej historii. Może wtedy zmienię zdanie, bo na razie ta grupa wydaje się jedynie zajmować cenne miejsce w kadrach.

Nie dostrzegam natomiast żadnych braków w warstwie wizualnej, ale z tym nie było problemów od Wielkiej Draki w Stolicy, toteż zdziwienia nie ma. Jest jedynie konsumenckie zadowolenie faktem. Ciekawą ciekawostką jest to, że na kilku stronach kolory kładli inni artyści. Fajnie, że projekt urósł na tyle, by można było angażować innych ludziów. Nawet jeśli na razie to tylko kilka stron.

Cóż, czekam na następny zeszyt, z zakończeniem historii pt. Żywy lub Martwy. Ma w nim powrócić Obywatel, czyli facet, który w strugach deszczu okłada bandziorów łomem.
Czyli będzie fajnie.

Jaskier

Read Full Post »

Tekst zawiera ujawnienie legendarnego zwrotu akcji z filmu Szósty zmysł.


Film reżysera nowej produkcji o Fantastycznej Czwórce* jest o tym, jak Harry Osborn jest Peterem Parkerem, a potem zmienia się w Dark Phoenix.

Czy to jest spoiler? Raczej nie, widz zdaje sobie sprawę z tego, jak potoczy się historia, więc nie czuję się winny zepsucia Wam seansu. To w końcu nie jest powiedzenie, że Bruce Willis jest w Szóstym zmyśle duchem. Ups… albo i nie, przecież ostrzegałem.

Kronika stanowi relację z życia trzech nastolatków od momentu zyskania przez nich zdolności telekinezy. W miarę wiarygodną, gdyż nie szyją sobie kolorowych strojów ze spandexu i nie latają w nich po mieście. Jak łatwo odgadnąć, swoje nowe zdolności wykorzystują do wygłupów i zabawy – któż z nas by tego nie robił?

Głównym bohaterem jest Andrew (widoczny na tym nie do końca pasującym plakacie). Jego historia to dobrze napisana historia generycznego przeciwnika superbohatera, który zdobył supermoce i wykorzystuje je do poprawiania własnej samooceny oraz zemszczenia się na prześladujących go łobuzach. Dlaczego dobrze napisana? Ponieważ Andrew początkowo wypada na tego najbardziej rozgarniętego z trójki chłopaków, najszybciej uczy się kontrolować niezwykłe zdolności i nie używa ich do rzucania ludźmi po ścianach, co na jego miejscu czyni wielu łotrów o komiksowej proweniencji. W pewnym sensie gniew i frustracja, które odczuwa, są zrozumiałe. Znajduje się w trudnej sytuacji – widzimy, że nie ma lekko. Próba zdobycia popularności w szkole kończy się fiaskiem i kolejną porcją żartów ze strony rówieśników. Szurnięty ojciec oraz umierająca matka nie są w stanie zapewnić mu wsparcia, chłopak po prostu psychicznie pęka.
W kontekście tych wszystkich bohaterów, którzy momentalnie zdają sobie sprawę z tego, że z wielką siłą idzie wielka odpowiedzialność, to bardzo ciekawe i świeże.

Jako zaletę poczytuję również to, że film kręcony jest z ręki. Zwykle na takie coś narzekam, ale tutaj to pasuje, ponieważ produkcja nabiera ciekawego charakteru, kiedy uświadomimy sobie, że większość ujęć pochodzi z kamery głównego bohatera. Wyjaśnia to również tytuł – Kronika to istotnie kronika, zawierająca pewien okres życia Andrew oraz jego dwóch przyjaciół.

Każdy marzy o byciu superbohaterem, ale czy każdy potrafiłby nim być, gdyby zyskał supermoce? Ten film jest próbą odpowiedzi na to pytanie.
Dosyć smutną i pouczającą próbą.

No i układają w nim klocki LEGO siłą umysłu.

 

Jaskier

*Bo niby jak inaczej się o nim dowiedziałem?

Read Full Post »


Nieomal zakrztusiłem się ze śmiechu podczas czytania podpisów stylizowanych na te znane z paradokumentów lub programu p. Drzyzgi. Niestety, potem było już gorzej.
Przyjrzyjmy się nowemu singlowi Letniego, Chamskiego Podrywu.

Zaczyna się od refrenu, który jest taki jakiś… no mnie nie rusza. Raczej odrzuca od tej piosenki. Z tego powodu przez moment po odpaleniu jutubowego odtwarzacza zastanawiałem się, czy go nie wyłączyć. Tolerowany przeze mnie poziom prostackości został w tym fragmencie najzwyczajniej w świecie przekroczony.

Następnie wchodzi Canton ze swoją zwrotką, która jest – moim zdaniem, rzecz jasna – największą zaletą tego kawałka. Po prostu to w niej najmocniej czuję owo dziwaczne coś, do którego w sumie nie powinienem się publicznie przyznawać, co spowodowało, że lubię od czasu do czasu posłuchać głupot nagrywanych przez tych dwóch chłopaków.
Zwrotka Antona kwalifikuje się tylko do rubryki „daje radę”, ale jego partie wokalne zawsze mniej przypadały mi do gustu.

Wnioski teledyskowe:

  • Lepiej wychodzi im parodiowanie popularniejszych utworów;
  • Raczej zdecydowanie nie wrócę do tej piosenki;
  • Lepszy utwór o aucie tej marki nagrał Funky Polak;
  • Możliwe, że Letni, Chamski Podryw się kończy, ale nie stawiam jeszcze na nich krzyżyka;

_____________________________________________

Wnioski okołoteledystkowe:

  • Beka z wojenki w komentarzach prowadzonej przez zwolenników aut różnych marek;
  • O co chodzi z trollface’em?*

Jaskier

 *Najlepsze odpowiedzi zostaną w jakiś spektakularny sposób nagrodzone. ;)

Read Full Post »

W niedzielę o dziewiątej wieczorem będzie mecz. Finał.
Czujcie się zaproszeni na niezwykłe wydarzenie, jakim będzie relacja na żywo przeprowadzona na fanpejczu.

Trochę typowo męskiej rozrywki mi nie zaszkodzi.

A jeśli będzie nudno, to będę rzucał sucharami. ;)

Jaskier

*nie do końca

Read Full Post »

Hej! jak obiecałem, tak robię – tekst o drugim z tych nowych Star Treków.

Między obejrzeniem tego filmu i rozpoczęciem pisania niniejszej niby-recenzji nadrobiłem oryginalnego Star Treka, toteż tytułem wstępu pozwolę sobie naprostować to, co napisałem w poprzednim tekście na temat pierwszego filmu Abramsa: nowe Star Treki są przede wszystkim nowe. Bardzo nowe.
Mój młodszy brat trafnie skwitował film z ’79 roku słowami:
Dużo gadają i mało akcji.
Nie można jednak różnicy między oryginalnymi filmami i tymi z dwudziestego pierwszego wieku traktować jako wady. Po prostu środek ciężkości został przesunięty i dzisiejszy widz zwraca uwagę na inne aspekty. Jasne, do dzisiaj powstają produkcje science fiction, które potrafią operować klimatem, zaskoczyć widza i zdobyć uznanie krytyków, jednak Star Trek jest raczej o przygodach kosmicznych marynarzy… w  kosmosie. Takie futurystyczne Przygody Sindbada żeglarza. No bo wiecie.
Powolny przelot Enterprise ze statycznym tłem za nim, obecny w oryginale, robi dzisiaj wrażenie jedynie swoją majestatycznością. To normalne, że filmowcy wykorzystują możliwości, jakie daje im obecna technologia.

Mimo szybkiego tempa i dużej ilości scen akcji wciąż jest tu miejsce na słowne utarczki Kirka i Spocka albo sceny na mostku, kiedy kapitan przekazuje dowództwo, by samodzielnie podjąć się jakiejś misji.

Nie mam pojęcia, jak wiele W ciemność zrzyna z Gniewu Khana – ponoć sporo – w każdym razie seans mnie usatysfakcjonował. Zgodnie z moimi oczekiwaniami oraz wszelkimi możliwymi przewidywaniami otrzymujemy więcej tego samego – więcej akcji, więcej bohaterów, którym chce się kibicować, i większe zagrożenie ze strony oponenta.

Głównym przeciwnikiem dzielnych załogantów USS Enterprise jest w tej części Khan, grany przez Benedicta Cumberbatcha. Ponieważ jest to aktor, który zagra świetnie nawet komputerowo wygenerowanego smoka, to o jego występ w tej produkcji byłem spokojny. Khan to jeden z tych szwarccharakterów, który nie musi opluwać protagonisty podczas wrzeszczenia i śmiania mu się w twarz, woli spojrzeć na niego obojętnie i dać mu do zrozumienia, że nie da się go pokonać. Jeśli jednak trzeba już komuś dokopać, to to też potrafi.

Wcale nie jest też tak, że ten film to tylko fajerwerki (bardzo dobrze wykonane, swoją drogą). Poruszono w nim bowiem problem nadużywania władzy przez jednostki z przerostem ambicji, którym się wydaje, że wiedzą lepiej, co jest dobre dla społeczeństwa. Kapitan Kirk, z tą swoją porywczością podsycaną chęcią zemsty, idealnie się nadaje do wykonania brudnej roboty.

O tym, które Star Treki wolę i dlaczego, już niebawem, przy okazji wpisu dotyczącego filmu z ’79 roku. Chyba wyjdzie nam tu jakiś miesiąc z tą serią. ;)

Jaskier

Read Full Post »

W ten piękny, w połowie wgniatający w ziemię słońcem, w połowie ulewnym deszczem dzień stwierdziłem, że warto przed rozpoczęciem nowego okresu życia zdobyć sprawność w smażeniu naleśników.

A że same naleśniki to tak trochę licho, postanowiłem zawinąć w nie parówki. Ponieważ tak mama robi i jest to fajne, i mi smakuje.

Toteż od teraz umiem już zrobić sam. Co widać po powyższym zdjęciu.

Cały myk polega na sprytnym obsmażaniu, żeby parówka nie była zbyt surowa, a bułka tarta na wierzchu zbyt spalona. Po przypaleniu pierwszych dwóch (choć wciąż nadawały się do jedzenia) wygląda na to, że się naumiałem.
Jestem z siebie niezwykle dumny.

W tak przygotowanych naleśnikach dobre jest to, że można ich narobić rano albo na dniu i potem będą na obiad, kolację i może nawet na śniadanie, jeżeli Ci się ktoś nie dorwie do nich w nocy, kiedy będą spokojnie czekały w lodówce, żeby podzielić los tych już zjedzonych.

Nawet za bardzo nie nabałaganiłem – w każdym razie mama nie zgłaszała żadnych obiekcji – a bułka lubi się rozsypać po całej kuchni, toteż mam kolejny powód do dumy.

Już niebawem zapiekane makaronowe muszle nadziewane farszem ze szpinaku i sera feta.
Czyli podnosimy poprzeczkę.

Jaskier

Read Full Post »

 

Odświeżony Star Trek prezentuje się całkiem zacnie. ;)

Zanim zacznę, chcę się przyznać do tego, że wcześniej widziałem jedynie Star Trek: Nemesis, a i to tak jakoś ukradkiem. No ale teraz się to zmieni, ponieważ po obejrzeniu pierwszego z filmów Abramsa stwierdzam, że chcę lepiej poznać to uniwersum.

W gruncie rzeczy produkcja ta miała na celu przede wszystkim odświeżenie serii oraz otworzenie furtki do kontynuacji, co też zrobiła (ubiegłoroczny W ciemność stanowi potwierdzenie). Mamy tu do czynienia ze stworzeniem alternatywnej linii czasowej, by twórcy mogli jeszcze raz wykorzystać kultowe postacie. Pewne zdarzenie z przyszłości w pierwotnej rzeczywistości wpływa na jej przeszłość, co doprowadza do nastania nowej teraźniejszości. Może brzmieć  to nieco skomplikowanie, ale w praktyce się sprawdza i jest zrozumiałe dla widza. Chodziło po prostu o napisanie historii tych samych ludzi od nowa. Dodatkowo, dało to pretekst do napisania roli dla jednego z ikonicznych dla serii aktorów.

W skrócie:
Przychodzi człowiek z wytwórni do Abramsa i mówi, że chcą, by zrobił im dobrze nowego Star Treka, ale żeby był taki sam, bo trekkies zrobią im z dupy garaż. Abrams nie ma więc innego wyjścia – robi ten sam film, ale na współczesną modłę, aby zadowolić również takich ludzi, którzy są zbyt młodzi, żeby znać oryginalną serię (na przykład Jaskra, czyli mnie).

Tak to mniej więcej wygląda – załoga USS Enterprise wyrusza na niebezpieczną misję. Naturalnie, pojawiają się wrogo nastawieni kosmici, technobełkot,  zamieszanie związane z podróżami w czasie – czyli wszystko, czego obecności spodziewał się nawet ktoś niezaznajomiony niemalże wcale z tym cyklem.

Doceniam zaangażowanie Simona Pegga, który był idealnym znerdziałym geniuszem (dodajmy, że pokolenia prawdziwych znerdziałych geniuszy wychowały się na tej serii). Widać było, że świetnie się bawił na planie. Nie chce mi się kopać, ale zakładam, że jest miłośnikiem tej serii i możliwość stania się jej częścią była dla niego sama w sobie czymś niezwykłym.

Postacie są sympatyczne, chce się im kibicować. Widziałem gdzieś nieprzychylne opinie, których autorzy zarzucali aktorom wcielanie się w starszych kolegów grających swoje postacie. Na tej samej zasadzie, na jakiej Brandon Routh grał Christophera Reeve’a grającego Supermana. Ja bym się tego nie czepiał, wszak ich zadanie polegało na zagraniu młodszych wersji kapitana Kirka, Spocka i całej reszty.
Zastanawiam się raczej, skąd wziął się romans Spocka i tej ksenolingwistki. Mam wrażenie, że znikąd. Jeśli się mylę, to mnie poprawcie.

Widowiskowa space opera, która zachęci Cię do przyjrzenia się zakurzonym klasykom. Tak bym to ujął w jednym zdaniu.

Jaskier

Read Full Post »

Older Posts »