Po dogłębnym, przebiegającym w dwóch ratach, zapoznaniu się z serialową wersją produkcji Hoffmana, stwierdzam, co następuje:
Ogniem i mieczem cierpi na podobną przypadłość, co odcinkowy Wiedźmin – niby wszystko elegancko, niby Misiek Żebrowski i Zbigniew Zamachowski się spisują, niby plenery piękne, ale brakuje rozmachu. Na szczęście powieść Sienkiewicza została potraktowana z większym szacunkiem niż zbiory opowiadań Andrzeja Sapkowskiego i oglądanie jej jest całkiem przyjemne.
O co mi chodzi z tym rozmachem?
Scenom batalistycznym oraz wszelkiej maści pojedynkom brakuje pierdolnięcia. Widać, że ci ludzie jedynie udają umartych, a stawanie do szabli jest strasznie pocięte i kręcone – że tak to ujmę – nie po amerykańsku; wolałbym popatrzeć na nie z boku. Ja wiem, że to kwestia mojego przyzwyczajenia do ahistoryzmów z kina amerykańskiego, ale nie oszukujmy się, Sienkiewicz również traktował fakty historyczne wybiórczo i na pewno nie obraziłby się, gdyby filmowy pan Wołodyjowski władał szablą aż nazbyt efektownie.
No bo w końcu o cóż innego naszemu nobliście chodziło, jeśli nie o pokazanie tego, jak bardzo Polska i jej mieszkańcy ociekali drzewiej niesamowitością?
Skąd ja to znam?
W ogóle, jestem miłośnikiem pierwowzoru, a właściwie całej Sienkiewiczowskiej Trylogii, gdyby była kapelą, kupowałbym jej płyty*. Zdaję sobie sprawę z tego, co to – gatunkowo – jest i miałbym niezłą bekę z „interpretowania” takiego fantazjowania pisarza w szkole, gdyby nie to, że byłem akurat wtedy chory, przez co opuściłem tydzień i mnie to ominęło.
Poza wymienioną wyżej ubogością niektórych scen, ponarzekam sobie jeszcze na wprowadzenie dubbingu. Dlaczego ten Rosjanin, którego plakaty wisiały swego czasu na ścianach Twoich koleżanek, mówi głosem Geralta?
Chciałbym też wiedzieć, w którym miejscu Izabella Scorupco wygląda niczym cygańska księżniczka, jak o jej bohaterce pisał Sienkiewicz. Jeśli chodzi o inne decyzje związane z obsadzaniem ról, to pana Zagłobę wyobrażałem sobie zupełnie inaczej, Zamachowski w roli Wołodyjowskiego również wygląda jakoś dziwnie. Przynajmniej dla mnie, nie czuję w nim bohatera, po którego śmierci płakałem. Reszta, na czele z Malajkatem w roli Rzędziana, nie wywołuje u mnie żadnych obiekcji.
Spotkałem się również z kwestią antypolskości tej produkcji – że Wiśniowiecki jest srogi i okrutny, a Chmielnicki to jedynie skrzywdzony człowiek żądający zadośćuczynienia za doznane winy.
Nie widzę tego w ten sposób. Dla mnie to przede wszystkim historia miłości (dość tandetna, nie oszukujmy się, ile oni się znali?) rozgrywająca się na tle wojny domowej w Rzeczypospolitej. Sienkiewicz, a za nim Hoffman, wielokrotnie potępia warcholską postawę, na piedestale stawiając grupkę bohaterów wiernie i z poświęceniem służących ojczyźnie. I to zawsze jest eksponowane, zarówno w książkach, jak i w filmach, toteż nie rozumiem tych zarzutów.
Fajnie się to paczyło, jestem więc niezmiernie wdzięczny osobie, która mnie namówiła na seans, że mogłem raz jeszcze wybrać się na wschodnie kresy XVII-wiecznej Rzeczpospolitej.
Jaskier
*Żart tak dobry, że wręcz oczywiste, że nie mój. Tylko, kurde, nie pamiętam, skąd go ukradłem.
Read Full Post »