Informacja o animowanej adaptacji jednej z bardziej poważanych obrazkowych historii nie była chyba dla nikogo zaskoczeniem. DC od lat masowo wręcz ożywia swoje komiksy w takiej właśnie postaci. Potem okazało się, że do swoich ikonicznych ról powrócą Mark Hamill oraz Kevin Conroy, zostanie rozwinięty wątek Batgirl, a film otrzyma kategorię wiekową R. Dodatkowo, Killing Joke, w przeciwieństwie do wielu innych tytułów, został również wyemitowany w kinach.
Obejrzałem i… cóż – nie bardzo rozumiem, co w tym jest takiego, że trzeba było puścić to do kin. Jasne, kreska (ale nie animacja) jest lepsza od tego, co ostatnio jest serwowane spod znaku DC, czyli adaptacji historii z New 52, ale – tak ogólnie – to przeniesienie komiksu na ekran. Zupełnie tak, jakby to Snyder reżyserował*.
Przejdźmy do konkretów.
Prolog z wątkiem Batgirl/Barbary Gordon został dodany, by dało się z tej historii zrobić pełnometrażowy film, Zabójczy żart jest naprawdę króciutki, liczy zaledwie czterdzieści sześć stron. I niby można mówić, że zawarty w nim** materiał rozszerza rolę Batgirl i sprawia, że późniejsze jej okaleczenie wywołuje większe emocje, ale to trochę gówno prawda.
Barbara w prologu przedstawiona jest jak jakaś smarkula, która chce udowodnić swojemu nauczycielowi, że stać ją na więcej. Na domiar złego podkochuje się w tym nauczycielu. Bo wiecie, Barbara Gordon ma tutaj ochotę na Bruce’a Wayne’a. Albo Batmana, ciężko stwierdzić, biorąc pod uwagę to, że bierze się to znikąd i nijak nie zostaje wytłumaczone. To jest dziwne i – jak to mówią zagramanicą – creepy, kiedy dobiera się do niego na dachu, a on nie protestuje i mają seks.
Tym sposobem płynnie przechodzimy do drugiego balastowego elementu animacji – eRki. Dlaczego? Komiks też ma z tyłu okładki znaczek „tylko dla dorosłych”, ale film niezbyt subtelnie brnie głębiej. O ile możliwe jest brnięcie głębiej w kategorię plus osiemnaście z materiałem, jaki wymyślił Alan Moore. Mam takie wrażenie, że z tymi „dorosłymi tematami” przedobrzyli. Na przykład – jest ta koszmarna scena seksu, którą zresztą Warner chwalił się jeszcze przed premierą filmu. Niby nic nie jest pokazane, „kamera” subtelnie niczym w piątkowych wieczornych filmach z TV4 wędruje w inne miejsce, ale wciąż, coś tu jest nie halo. Są też małe rzeczy, rozbawiła mnie szczególnie jedna zmiana w dialogu. Barbara podaje ojcu kakao (zupełnie jak w komiksie), a ten mówi, że chętnie wypiłby dziś coś mocniejszego (zupełnie nie jak w komiksie). To tak, jakby ktoś chciał na siłę zapracować na kategorię R, no bo Jim Gordon ma ochotę na szklankę whisky, więc jesteśmy tacy dorośli, bo sugerujemy, że komisarz będzie pił alkohol.
Nie jest jednak tak, że nie ma tu żadnych plusów. Możliwość ponownego usłyszenia Marka Hamilla (m.in. wykonującego piosenkę, w której Joker zachęca komisarza Gordona do postradania zmysłów <3) oraz Kevina Conroya, odejście od paskudnego stylu graficznego, w jakim ostatnio były rysowane wszystkie animacje, gdzie każda postać wygląda tak samo, no i historia, która jest interesująca, a jej pointa daje wiele do myślenia.
Ale – po co oglądać adaptację, skoro można przeczytać komiks?
I tyczy się to w zasadzie każdej animacji od DC z ostatnich lat, branie materiału źródłowego – jakim jest komiks – i kopiowanie go co do joty na taśmę filmową mija się z celem. Ból dupy ludzi, którzy zarzucają ekranizacjom niezgodność z komiksami lub książkami, jest bezsensowny. Można – a w zasadzie trzeba – zastanawiać się, gdzie przedstawiona historia wypadła lepiej.
I w przypadku Zabójczego żartu oryginał wygrywa z palcem w nosie.
Jaskier
*Ale tak nie jest – za reżyserię odpowiada Sam Liu, scenariusz natomiast napisał Brian Azzarello, znany m.in. jako twórca komiksu pt. Joker.
**W prologu.