Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Alan Moore’


Informacja o animowanej adaptacji jednej z bardziej poważanych obrazkowych historii nie była chyba dla nikogo zaskoczeniem. DC od lat masowo wręcz ożywia swoje komiksy w takiej właśnie postaci. Potem okazało się, że do swoich ikonicznych ról powrócą Mark Hamill oraz Kevin Conroy, zostanie rozwinięty wątek Batgirl, a film otrzyma kategorię wiekową R. Dodatkowo, Killing Joke, w przeciwieństwie do wielu innych tytułów, został również wyemitowany w kinach.

Obejrzałem i… cóż – nie bardzo rozumiem, co w tym jest takiego, że trzeba było puścić to do kin. Jasne, kreska (ale nie animacja) jest lepsza od tego, co ostatnio jest serwowane spod znaku DC, czyli adaptacji historii z New 52, ale – tak ogólnie – to przeniesienie komiksu na ekran. Zupełnie tak, jakby to Snyder reżyserował*.

Przejdźmy do konkretów.

Prolog z wątkiem Batgirl/Barbary Gordon został dodany, by dało się z tej historii zrobić pełnometrażowy film, Zabójczy żart jest naprawdę króciutki, liczy zaledwie czterdzieści sześć stron. I niby można mówić, że zawarty w nim** materiał rozszerza rolę Batgirl i sprawia, że późniejsze jej okaleczenie wywołuje większe emocje, ale to trochę gówno prawda.
Barbara w prologu przedstawiona jest jak jakaś smarkula, która chce udowodnić swojemu nauczycielowi, że stać ją na więcej. Na domiar złego podkochuje się w tym nauczycielu. Bo wiecie, Barbara Gordon ma tutaj ochotę na Bruce’a Wayne’a. Albo Batmana, ciężko stwierdzić, biorąc pod uwagę to, że bierze się to znikąd i nijak nie zostaje wytłumaczone. To jest dziwne i – jak to mówią zagramanicą – creepy, kiedy dobiera się do niego na dachu, a on nie protestuje i mają seks.

Tym sposobem płynnie przechodzimy do drugiego balastowego elementu animacji – eRki. Dlaczego? Komiks też ma z tyłu okładki znaczek „tylko dla dorosłych”, ale film niezbyt subtelnie brnie głębiej. O ile możliwe jest brnięcie głębiej w kategorię plus osiemnaście z materiałem, jaki wymyślił Alan Moore. Mam takie wrażenie, że z tymi „dorosłymi tematami” przedobrzyli. Na przykład – jest ta koszmarna scena seksu, którą zresztą Warner chwalił się jeszcze przed premierą filmu. Niby nic nie jest pokazane, „kamera” subtelnie niczym w piątkowych wieczornych filmach z TV4 wędruje w inne miejsce, ale wciąż, coś tu jest nie halo. Są też małe rzeczy, rozbawiła mnie szczególnie jedna zmiana w dialogu. Barbara podaje ojcu kakao (zupełnie jak w komiksie), a ten mówi, że chętnie wypiłby dziś coś mocniejszego (zupełnie nie jak w komiksie). To tak, jakby ktoś chciał na siłę zapracować na kategorię R, no bo Jim Gordon ma ochotę na szklankę whisky, więc jesteśmy tacy dorośli, bo sugerujemy, że komisarz będzie pił alkohol.

Nie jest jednak tak, że nie ma tu żadnych plusów. Możliwość ponownego usłyszenia Marka Hamilla (m.in. wykonującego piosenkę, w której Joker zachęca komisarza Gordona do postradania zmysłów <3) oraz Kevina Conroya, odejście od paskudnego stylu graficznego, w jakim ostatnio były rysowane wszystkie animacje, gdzie każda postać wygląda tak samo, no i historia, która jest interesująca, a jej pointa daje wiele do myślenia.

Ale – po co oglądać adaptację, skoro można przeczytać komiks?

I tyczy się to w zasadzie każdej animacji od DC z ostatnich lat, branie materiału źródłowego – jakim jest komiks – i kopiowanie go co do joty na taśmę filmową mija się z celem. Ból dupy ludzi, którzy zarzucają ekranizacjom niezgodność z komiksami lub książkami, jest bezsensowny. Można – a w zasadzie trzeba – zastanawiać się, gdzie przedstawiona historia wypadła lepiej.
I w przypadku Zabójczego żartu oryginał wygrywa z palcem w nosie.

Jaskier

*Ale tak nie jest – za reżyserię odpowiada Sam Liu, scenariusz natomiast napisał Brian Azzarello, znany m.in. jako twórca komiksu pt. Joker.

**W prologu.

Read Full Post »

W lipcu na półki* księgarń trafił dodruk albumu autorstwa Alana Moore’a i Briana Bollanda. Ten fakt cieszy niezmiernie, ponieważ pokazuje, że baza czytelników komiksów w Polsce się rozrasta, a wydawca wychodzi naprzeciw, starając się zaspokoić rosnący w związku z tym popyt. Dzięki temu być może z serwisów aukcyjnych znikną oferty o zawyżonej cenie (czasem nawet o 200%).

Jest to trzeci w mojej – póki co – skromnej kolekcji komiks, którego scenariusz napisał Alan Moore (ale to się zmieni, gdyż w listopadzie wychodzi drugi tom Ligi Niezwykłych Dżentelmenów :D) i jedynie utrwalił mnie w przekonaniu, że po to, co wyszło spod jego pióra, można sięgać w ciemno.
Dlaczego?

Przede wszystkim mamy do czynienia z Jokerem, co już na początku w mojej ocenie daje temu albumowi punkty, gdyż według mnie szaleńcy są niezwykle interesujący, a noszący się na fioletowo klaun to najbardziej zwariowany spośród oponentów Batmana. Ba! to jeden z czołowych świrów popkultury. Motyw jego szaleństwa stanowi motor napędowy tej historii. Co więcej – błazen otwarcie sugeruje, iż Mroczy Rycerz jest równie szalony. Wierzy również w to, że każdego można doprowadzić do takiego stanu, wystarczy się odpowiednio przyłożyć. I wierzcie mi, wkłada wiele wysiłku, by zmysły postradał bodaj najrozsądniejszy z mieszkańców Gotham – komisarz Gordon.
By dodatkowo podkręcić atmosferę miasta wypełnionego poprzebieranymi psychopatami, Moore wcale jednoznacznie nie zaprzecza, że Batman nie jest jednym z nich. Właściwie jest wręcz przeciwnie – ostatnie kadry albumu wskazują zgoła odwrotnie i scenarzysta zostawia nas z pytaniem – czy tym razem Batman nie powinien trafić do Arkham wraz ze swoim przeciwnikiem?
Wysoko cenię stawianie pytań tego typu, przez co moja ocena tego komiksu jedynie wzrasta.

Niestety, znalazło się tu również coś, co mi nie do końca pasuje: część kadrów to retrospekcje, w których poznajemy losy Jokera, nim przeszedł metamorfozę – przeistoczył się w szalonego klauna. To zbędne. O wiele ciekawiej by było, gdyby każdy fragment wspomnień przedstawiał inną wersję historii, w której jedynie pojedyncze elementy się zgadzają. Po prostu nie potrzebujemy genezy Jokera podanej na tacy. Przynajmniej moim zdaniem.

Podobnie uważa autor rysunków – Brian Bolland – pisząc o tym w posłowiu.  Momentami jego ilustracje same muszą opowiadać historię, gdyż niektóre strony zupełnie pozbawione są tekstu. Świetnie się w tej roli spisują, stanowiąc dowód na to, że komiks to symbioza obrazu i tekstu.

Zabójczy żart jest bez wątpienia jednym z ważniejszych komiksów o Mrocznym Rycerzu. Jego wpływ na to uniwersum jest nieoceniony (podobno Tim Burton wbiegł do biura wytwórni, wymachując tym albumem i krzycząc, że konieczne muszą go zekranizować; ślady można odnaleźć również w Mrocznym Rycerzu Nolana). Polecam każdemu, kogo interesuje postać Jokera lub Batmana, relacje między nimi, wszystkim, którzy lubią szaleńców w popkulturze oraz miłośnikom surrealizmu i groteski.

____________________________________________________________

W ramach dodatków dostajemy wstęp Tima Sale’a, wspomniane wcześniej posłowie Bollanda, ośmiostronicową historię jego autorstwa pt. Niewinny człowiek oraz garść jego szkiców.
Cena detaliczna to 45 złotych.

Jaskier

*Czy aby na pewno? Widzieliście ten komiks w jakimś sklepie na regale?

Read Full Post »

Tak, są tak świetne, że dostają własną notkę.
O samym komiksie, który jest rewelacyjny, pisałem TUTAJ. Możecie nadrobić. Albo przeczytać jeszcze raz, jeśli z jakiegoś powodu lubicie czytać moje quasi-geekowskie teksty. A chyba musicie lubić, skoro czytacie notkę, w której opisuję zawartość dodatkową komiksu.
Jesteście popaprani.
Serio.

Jeśli Cię to nie interesuje, to zjedź do PODSUMOWANIA
W tekście znajdują się SPOILERY.

Dobra, dlaczego o materiałach dodatkowych z tego albumu piszę w osobnym tekście? Między innymi dlatego, że w trakcie czytania komiksu pomijałem te kilka stron między rozdziałami, żeby nie rozpraszać się i nie gubić wątku. Wolałem wpierw wchłonąć samą historię, co chyba nie było najmądrzejszym posunięciem, bo teksty te stanowią jej uzupełnienie.

Po pierwsze dostajemy pięć rozdziałów (w trzech porcjach) autobiografii Holisa Masona, pierwszego Nocnego Puchacza. W nich właśnie czytelnik poznaje genezę superbohaterstwa, dowiaduje się, skąd się wzięli ludzie w kolorowych trykotach biegający po ulicach.
Oprócz wyjaśniania części motywów bohaterów, te kilka stron prozy opisuje sytuację naszego świata, gdyby pod koniec lat ’30 TEN numer Action Comics naprawdę zainspirował pewne jednostki do zwalczania przestępczości w masce na twarzy. Hollis Mason jednocześnie dostrzega to, że taka forma poprawiania świata świadczy o jakimś zwichrowania osobowości.
Fikcyjna książka nosi tytuł W kapturze.

Następnie jest coś na kształt artykułu, w którym jakiś profesor tłumaczy, jak na świat wpłynie pojawienie się Dr. Manhattana. Wszystko oczywiście w kontekście bezpieczeństwa nuklearnego, trwającej Zimnej Wojny, etc.
I to też jest bardzo istotny fragment. Bo widzicie, Manhattan nie rozumuje i nie pojmuje świata w ten sam sposób, w jaki robią to ludzie. Z biegiem czasu oddala się od nas, zaczyna patrzeć z boku na dosłownie wszystko. Autor tego artykułu to przewidział i dlatego uważa, że sam fakt istnienia takiej istoty nie gwarantuje pokoju na świecie.
To jest ważne w kontekście analizowania postaci pokroju Supermana.
Chociaż też nie do końca, bo on jest z założenia spełnieniem amerykańskiego snu. No ale wiecie, o co mi chodzi.

Kolejny fragment to artykuł prasowy dotyczący komiksu, czytanego przez jednego z bohaterów. Akcja wtedy przenosiła się w okolice stoiska z gazetami, pozwalało nam to obserwować reakcje zwykłych ludzi na wydarzenia opisane wcześniej z perspektywy herosów.
Nie wspomniałem o tym w poprzednim tekście, a powinienem, ponieważ momentami narracja Strażników jest prowadzona z perspektywy tego właśnie komiksu, co jest bardzo ciekawym zabiegiem i umożliwia scenarzyście dokonywanie interesujących posunięć.
Potem coś moim zdaniem bardzo przyjemnego, gdyż jako podsumowanie rozdziału z Rorschachiem w głównej roli otrzymujemy fragmenty akt prowadzonych przez jego terapeutę.
Wgląd w psychikę socjopaty taki jeszcze dokładniejszy!

Jako że w następnym rozdziale mamy okazję bliżej się przyjrzeć Puchaczowi, to rolę materiału dodatkowego pełni artykuł, który Dreiberg napisał do pisma ornitologicznego. Jeśli w trakcie czytania komiksu nie załapaliście, że jest swego rodzaju maniakiem, bo interesowanie się ptakami i aeronautyką w realiach świata przedstawionego nie mogło być uznane za normalne zajęcie, to ten krótki tekst powinien Wam to uświadomić. Przeczytanie go pogłębia wrażenie, że Nocny Puchacz jest, jak ja bym to nazwał, Batmanem bez tragedii.

Następnie mamy okazję przeczytać dwa artykuły z prawicowego czasopisma istniejącego w uniwersum komiksu. Jeden z nich jest  o potrzebie istnienia zamaskowanych stróżów prawa i należnym im szacunku w obliczu zagrożenia, którego źródłem jest ZSRR i jego poplecznicy. Z nagłówkami w stylu „Zaćpane komunistyczne tchórze” i szkalowaniem lewackiej prasy w tekście. Piękności.
Mówię oczywiście o wypaczaniu poglądów do takiego stopnia, że nabierają ironicznego wydźwięku. Nie o samych poglądach.

W kolejnej partii materiałów znajdują się fragmenty albumu, w którym Sally Jupiter (pierwsza Jedwabna Zjawa) trzyma różne dziwne rzeczy upamiętniające jej superbohaterską działalność – artykuły prasowe, korespondencję, wywiad, recenzję filmu, w którym zagrała samą siebie i takie tam.
Tutaj dowiadujemy się, że motywem założenia maski mogą być pieniądze. Dowiadujemy się również, że konsekwencje nie są zbyt ciekawe. Bo kończysz samotny, pozbawiony przyjaciół, z córką, która obwinia Cię o złe pokierowanie jej życiem. I jedyne, co Ci pozostaje, to rozpamiętywanie przeszłości i próba wmówienia sobie, że wtedy było o wiele lepiej.
Ostatnie dwa zestawy dotyczą Ozymandiasza – to komplet materiałów bezpośrednio związanych z jego korporacją, korespondencja z pracownikami, próbki reklam nowych produktów etc. oraz kilkustronicowy wywiad. Bo Veidt jest jest tak jakby medialną dziwką (chyba nawet pada dokładnie takie określenie) – wykorzystał swoją działalność zamaskowanego stróża prawa do zbudowania potęgi firmy.

PODSUMOWANIE
Mówiąc krótko, kawał porządnej lektury świetnie dopasowanej do samego komiksu.
KONIEC PODSUMOWANIA

Ten tekst jest tak bardzo obrzydliwie bezcelowy. :/

W ogóle, możecie się spodziewać w przyszłości serii charakterystyk mojego autorstwa postaci z tego komiksu. Nie żebym myślał, że coś takiego jest komuś potrzebne, ale będzie to forma kucia do matury ustnej z polskiego, a skoro już będzie jakiś materiał, to wrzucę tutaj.
W maju zapewne zostaną opublikowane quasi-felietony dotyczące:

  • etosu bohatera na przestrzeni dziejów;
  • tezy mówiącej, że komiks superbohaterski stanowi reinterpretację mitu heroicznego;
  • pewnie coś jeszcze wpadnie mi do głowy

Jaskier

PS Tak, to są kadry z komiksu, nie chce mi się szukać ilustracji z materiałów dodatkowych.

Read Full Post »

Rewelacyjny!

Nieszablonowy!

11,5*/10*

Jak policzek wymierzony infantylnym historyjkom o facetach w rajtuzach. Tak.
Superbohaterowie w Strażnikach to banda niezrównoważonych psychicznie postaci. Właściwie jedynie Nocny Puchacz nie jest psychopatą. Ale za to jest przebranym w gumowy kostium chłopcem, dla którego walka z przestępczością była czymś w rodzaju przygody. No i ma ten cały prześmieszny arsenał, którego tak jakby się wstydzi, ale nie potrafi go wyrzucić, bo wiąże się z nim zbyt wiele wspomnień.

Komiks robi wszystko bardziej od filmu, więc, jeśli adaptacja Ci się spodobała, musisz sięgnąć po pierwowzór. Jest tutaj więcej Rorschacha, jego chorej psychiki i szukania sprawiedliwości na ten jego charakterystyczny sposób, więcej Doktora Manhattana, jego filozoficzno-metafizycznych rozmyślań oraz wniosków na temat świata, życia i Boga, więcej Ozymandiasza i jego chłodnej logiki oraz więcej Komedianta i jego sposobu patrzenia na świat. Banda świrów.

Jest intryga, są ciekawe postacie, brutalny świat, wizja alternatywnej historii, nawet trójkąt miłosny oraz przede wszystkim rozliczenie się z mitologią nagromadzoną przez lata w amerykańskich komiksach o superbohaterach.
Po przeczytaniu tego komiksu zdajemy sobie sprawę z tego, że w naszym świecie nie ma miejsca na niepokonanego Supermana, bo albo by nas wybił, żeby zakończyć wszystkie wojny, albo dałby sobie siana po kilku próbach zaprowadzenia pokoju i odleciałby do jakiejś Odległej Galaktyki zwalczać Sithów czy coś w ten deseń.
Batmana zaczynamy postrzegać przez pryzmat Nocnego Puchacza, czyli dziwaka ze smykałką do technologii i Rorschacha, będącego psychopatą niezważającym na koszta, dosłownie dążącym po trupach do celu. W dodatku obaj mają mniejsze bądź większe problemy w kontaktach z innymi ludźmi. Stanowią dwie zhiperbolizowane strony medalu, jakim jest Mroczny Rycerz.

Najpoważniejszą zmianą w adaptacji jest finalna faza wielkiego planu. Muszę jednak powiedzieć, że obie wersje trzymają się kupy… w pewnym sensie. Gdybym po prostu opisał tę różnicę, to by na to nie wyglądało, ale uwierzcie, tak jest.

SPOILER ZAKOŃCZENIA KOMIKSU

Wielka kosmiczna ośmiornica teleportowana do Nowego Jorku.

SPOILER ZAKOŃCZENIA KOMIKSU

Najlepsze w Strażnikach jest to, iż pokazują, że może to nie do końca tak niefajnie, że superbohaterów nie ma. Alan Moore bierze nas za rękę i pokazuje skrywany dotychczas za kotarą świat, w którym superherosi wcale nie są wszelkim remedium na zło. Momentami wręcz przeciwnie.
No i cholernie podobał mi się rozdział czwarty, w którym Doktor Manhattan przebywa samotnie na Marsie i jednocześnie podróżuje w czasie i przestrzeni. Kapitalne podejście (mam na myśli zarówno formę jak i treść) do istoty teleportacji i podróży w czasie, dla ludzi zainteresowanych podejściem science-fiction do tego tematu zapoznanie się z tym fragmentem jest obowiązkowe.

Przede mną jeszcze lektura dodatków, ominąłem je, żeby skupić się na fabule. Rzuciłem na nie jednak okiem i zapowiadają się całkiem smakowicie.

Aha, rysunki też pierwsza klasa.

Jaskier

Read Full Post »

Genialnie poprowadzona fabuła, świetne rysunki, odpowiednio skonstruowani bohaterowie oraz subtelne odwołania do dziewiętnastowiecznej literatury. Idźcie i kupcie, jeśli jeszcze nie czytaliście.

Mówię poważnie, nie żałuję ani jednej złotówki wydanej na ten komiks. Odnośnie różnic między nim i późniejszą adaptacją wypowiem się jeszcze kiedyś, więc czekajcie w napięciu. Dzisiaj będzie tylko o pierwowzorze.

Historia zaczyna się w tradycyjny dla przygód superbohaterów sposób (postacie występujące w tym komiksie śmiało można nazwać dziewiętnastowiecznymi superbohaterami) – rząd ma problem i sobie nie radzi, trzeba więc zebrać ekipę ludzi o niezwykłych umiejętnościach, żeby ustabilizowali sytuację. W ten sposób formuje się tytułowa Liga, w skład której wchodzą: Mina Murray, kapitan Nemo, Allan Quatermain, doktor Henry Jekyll oraz Hawley Griffin.
Co ważne, żadna z tych postaci nie jest wciśnięta w tę przygodę na siłę, czego można się było obawiać, kto mógł bowiem pomyśleć kiedyś, że bohaterowie Haggarda, Verne’a i Stokera staną kiedyś ramię w ramię, by walczyć o losy Imperium Brytyjskiego? Moore zręcznie wyciągnął pojedyncze klocki z kultowych powieści i nowel, a następnie poskładał je w zgrabną całość, wielkie brawa za ten wyczyn.

Również wszelkie inne nawiązania do bardziej hipsterskich książek z tamtego okresu (umówmy się, 20.000 mil podmorskiej żeglugi zna każdy, Robura Zdobywcę niekoniecznie) nie są nachalne i nie ma się odczucia, że ktoś nam nimi chamsko rzuca w twarz (tak to się robi, panie Pilipiuk). Na pewno nie wyłapałem każdego odniesienia, chociażby dlatego, że nie przeczytałem wszystkich książek dotyczących głównych bohaterów, o pojawiających się w tle na kilka chwil twarzach już nie wspominając. Znam nowelę Doktor Jekyll i pan Hyde, którą niegdyś zachachmęciłem ze szkolnej biblioteki podczas remanentu, oczywiście czytałem 20.000 mil podmorskiej żeglugi, choć nigdy nie udało mi się zmusić do zapoznania się z kontynuacją, czyli Tajemniczą wyspą, próbowałem też kiedyś czytać coś Haggarda, ale poległem, chyba wyrosłem z tego typu książek, choć dawniej czytałem je maniakalnie.
W każdym razie, ten aspekt oceniam bardzo pozytywnie.

Bohaterowie są świetni – Mina Murray ukrywa jakąś tajemnicę i to jest niepokojące, Quatermain jest starym narkomanem, będącym jedynie cieniem bohatera, którym był niegdyś, Nemo to nieufny dziwak i odludek, Griffin to cham, prostak i świnia, a Jekyll to dosłownie tykająca bomba. Cała piątka tworzy niezwykle przyjemny w odbiorze miks, podoba mi się sposób, w jaki wchodzą między sobą w interakcję. Dialogi są inteligentnie napisane, a występujący momentami humor naprawdę potrafi ubawić.

Fabuła trzyma w napięciu od samego początku, gdy błyskają nam bielą skał zęby pod Dover, przez śmierdzący tanim sosem do kebaba Kair i paryską dzielnicę prostytutek, aż po epickie zakończenie nad londyńskim East Endem.
Odpowiedni klimat w równej mierze zapewniają elegancko i z niezwykłą dbałością o detale wykonane rysunki. Na przykład w jednym kadrze widzimy Ligę obradującą w jednym z pomieszczeń na Nautilusie. Rolę lamp pełnią wypełnione wodą klosze, w których pływają świecące rybki – genialne. Być może to pomysł Verne’a, nie jestem sobie w stanie przypomnieć, w każdym razie jest kapitalny. Takich smaczków jest pełno w całym komiksie, polecam czasem zatrzymać się na którejś stronie lub po prostu otworzyć go na dowolnej i podziwiać wszystkie zawarte na ilustracjach szczegóły.

Wspomnę jeszcze o tym, że jeśli Moore chciał coś pokazać, to pokazał – sporo jest tu krwi i brutalności, dlatego też na okładce wydawca umieścił informację „tylko dla dorosłych”. Oczywiście o dowód nikt nie pytał.

Reasumując, chcę więcej. Podejrzewam, że do końca tego roku postaram się skompletować Stulecie, kupię Czarne Dossier i schowam, czekając na wznowienie drugiego tomu.

No i co? I zacznie się fanbojowanie Moore’a.

Tutaj macie wszelkiej maści dane techniczne. W ramach dodatków otrzymujemy opowiadanie Allan i rozdarta zasłona autorstwa Moore’a, którego jeszcze nie przeczytałem, galerię okładek, portrety bohaterów, streszczenie całego komiksu w formie sześciu obrazków z podpisami (co ciekawe, nieprzełożone), kolorowankę portretu Doriana Graya, potem sam portret, kilka humorystycznych notatek o wynalazkach i labirynt (też tego nie łapię), w którym możemy pomóc Quatermainowi znaleźć opium. Wszystko utrzymane raczej w ironicznym stylu i oczywiście nie mam zamiaru bazgrać kredkami po tak ładnie wydanym komiksie.

Jaskier

Read Full Post »

Teoretycznie od dzisiaj można kupić w księgarniach, Empikach i innych pełnych książek miejscach wznowienie Ligi Niewzykłych Dżentelmenów. Egmont oczywiście liczy sobie jak za zboże, cena jest trzy razy wyższa niż pierwszego wydania, choć trzeba pamiętać, że wzrosła jakość  (wydanie II ma twardą okładkę i kredowy papier), komiks ma być też pojemniejszy o całe pięćdziesiąt stron, choć moje pytanie o to, co zostało zawarte na tych dodanych stronach zostało zbyte milczeniem. Oj, nieładnie, pani z BOK-u. No i moim zdaniem nowa okładka jest lepsza.

Z racji tego, że mieszkam w miejscu, w którym wrony zawracają, to możliwość zakupu będę miał dopiero w przyszłym tygodniu. Szkoda.

Stare
Nowe

Jaskier

Read Full Post »