Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Ben Affleck’


Mamy raptem końcówkę kwietnia, sezon blockbusterów się jeszcze nie zaczął, a już dostaliśmy film, którego w kategorii Zawód Roku raczej nic nie przebije. Produkcja, która miała nadać rozpędu całemu filmowemu uniwersum DC srodze zawodzi. Gdy film zaczął się sceną retrospekcji, w której była inna retrospekcja, a wszystko to się okazało snem z narracją Bruce’a Wayne’a, wiedziałem, że ta produkcja faktycznie jest tak zła, jak wszyscy pisali.

Być może jesteście świadomi gównoburzy, jaka przetoczyła się branżowych mediach oraz portalach społecznościowych, ale z kronikarskiego obowiązku przypominam – BvS został zmasakrowany w recenzjach (29% na Rotten Tomatoes), na co ekipa twórców wyskoczyła z hasłem, że zrobili film dla fanów, a nie dla krytyków. Wychodzi więc na to, że skoro mi się wybitnie nie spodobał, to muszę spalić wszystkie moje koszulki z Batmanem i wyrzucić zestawy LEGO, gdyż nie zasługuję na miano fana. Podsumowując ten akapit – ci ludzie mieli rację, ta produkcja niestety naprawdę jest aż tak mierna, a twórcy głupszej linii obrony wymyślić nie mogli.

W dalszej części tekstu będą SPOILERY. Czujcie się ostrzeżeni.

Batman i Superman się nie lubią

Konflikt, na którym powinna skupiać się fabuła tego filmu, nie istnieje. Superman uważa, że Batmana trzeba umieścić w więzieniu, natomiast on sądzi, że tamten stanowi zagrożenie dla ludzkości. No i niby obaj mają racjonalne powody, by się nie móc dogadać, ale fabuła nic sobie z tego nie robi i tytułowe starcie sprowadza się tak naprawdę do jednego pojedynku, w finale którego bohaterowie się dogadują, zostają najlepszymi przyjaciółmi i sojusznikami.

To brzmi bardzo źle, ale naprawdę tak było. Przez cały film nie czuć wzrastającego napięcia między Bruce’em i Clarkiem. Pamiętacie tę scenę ze zwiastuna, z przyjęcia u Luthora, w której Superman i Batman ścierają się bez peleryn? Po pierwsze – nie znają wtedy jeszcze swoich tożsamości, a po drugie – cały dialog został umieszczony w materiałach promocyjnych. Te dwie rzeczy wysysają do cna fajność tej sceny.

I mimo iż sama walka była satysfakcjonująca, odpowiednio zrealizowana i nawet mi się podobała, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że głównie dlatego, że Batman robił Supermanowi to, co ja chciałbym zrobić twórcom tego filmu za spartaczenie roboty. Ponieważ Batman – jako lepiej przygotowany – starcie wygrywa, co jest oczywiste dla każdego. W ogóle, przed potyczką wrzucony jest bezczelny montaż ćwiczącego na siłowni Bruce’a – podnoszącego ciężary, ciągnącego oponę etc. i to wygląda tak kiczowato, że w pierwszej chwili się spodziewałem melodii z Rocky’ego i przeplecenia tego ze scenami z Clarkiem, który się goli, idzie po zakupy albo wyrzuca śmieci.

***

Świat nie lubi Supermana

Superman na co dzień zajmuje się lataniem po świecie i ratowaniem Lois Lane. Reporterka już tak ma, że często wpada w jakieś tarapaty, na przykład podczas próby przeprowadzenia wywiadu z przywódcą terrorystów gdzieś w odległej Saharlandii. Na miejscu dochodzi do strzelaniny, którą rozpoczynają podstawieni Typowi Najemnicy z Filmów o Superbohaterach (przynajmniej jeden z nich należy do Hydry), no i cały świat uważa, że Superman jest za to odpowiedzialny. Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. Chyba scenarzysta stwierdził, że coś takiego przeważyłoby szalę i skłoniłoby władze do postawienia Supermana przed sądem. Czy jakoś tak.

Ten nastrój ogólnoświatowego niepokoju związanego z wszechpotężnym kosmitą niby pasuje do motywu Bruce’a Wayne’a, który będąc naocznym świadkiem wydarzeń z Metropolis, zdaje sobie sprawę z tego, jakim zagrożeniem może być Superman, ale to tylko na papierze. W filmie to jest tak jakoś nieporadnie zgrane, dodatkowo chaotyczny montaż wcale nie pomaga.

***

Lex Luthor nie lubi Supermana

To zdecydowanie najgorszy element tego filmu. Po pierwsze interpretacja Jesse’ego Eisenberga zupełnie do mnie nie przemawia, chociaż przeważnie kreacje tego aktora przypadają mi do gustu. Już dawno nie widziałem tak poważnej pomyłki obsadowej. Po drugie plan Luthora nie ma sensu. Ponieważ – jak się dowiadujemy – ojciec go bił, Lex stwierdził, że Bóg nie może być jednocześnie wszechmocny i wszechdobry. Jako że tutaj Superman bez przerwy przedstawiany jest jako boska istota, to nic dziwnego, że znalazł się na celowniku geniusza.
Tylko że… to nie ma nic wspólnego z komiksowym Luthorem, który powinien dążyć do usunięcia Supermana z zupełnie innych pobudek. No ale dobra, komiksy swoją drogą, filmy swoją.
Zupełnie jednak nie rozumiem jego planu. Z jednej strony wskutek jego intrygi dochodzi do starcia bohaterów, chce, by Batman zabił dla niego Supermana, a jeśli mu się nie uda, to jako asa w rękawie schowanego ma Doomsdaya. Zachowuje się jak jakiś opętany wariat, przez swoją niepoczytalność bardziej przypomina Jokera niż Lexa Luthora.

***

Kobiety

Wątek Lois Lane do niczego nie prowadzi. Przez cały film dziennikarka gdzieś tam jeździ, z kimś tam rozmawia, próbując udowodnić, że Superman nie strzelał do ludzi na pustyni (sic!), że za wszystkim stoi Lex Luthor, ale nic z tego nie wynika. Równie dobrze można by ten element filmu wyciąć i nikt by nawet nie zauważył.

Wonder Woman ma nawet jeszcze mniejszą rolę. Jest tu tylko dlatego, że niebawem wychodzi jej solowy film. Pojawia się, ale równie dobrze mogłoby jej nie być. Ma dwie kwestie w dialogu z Wayne’em i później dołącza do finałowej walki.

Nie sposób tutaj nie wspomnieć o tym debilnym zakończeniu walki pomiędzy tytułowymi bohaterami. Batman już ma przebić Supermanowi głowę kryptonitową włócznią, ale ten mówi, że zabiją Marthę, więc Bruce odpuszcza, bo jego mama też tak miała na imię. I mimo iż zostało to zaznaczone na początku filmu i potem jeszcze raz w trakcie, to ponownie nam pokazują scenę śmierci Wayne’ów, lecące perły oraz szepcącego imię żony Thomasa Wayne’a.
Wiecie, żebyśmy nie mieli wątpliwości, o co chodzi.
W mgnieniu oka stają się więc najlepszymi na świecie kumplami i ta trwająca kilka sekund przemiana kompletnie nie gra.

***

Można by się jeszcze pastwić nad tym filmem, na przykład nad pierdyliardem odniesień do komiksów, które są, bo są, a same w sobie nic nie wnoszą, gnoić trzeba ten tragiczny montaż, beznadziejnie słabe „zapowiedzenie” Justice League, lecz szczerze mówiąc, nie chce mi się już, więc przejdę do podsumowania.

Plusy tego filmu?
– Ben Affleck jako Bruce Wayne/Batman;
– Lois Lane wie, że Clark Kent i Superman to ta sama osoba;
– finałowa scena walki i w ogóle wszystko wygląda ładnie, Zack Snyder to istny wizualny fetyszysta;

Minusy?
– Zack Snyder kazał Cavillowi ściskać dupę, ile wlezie;
– rola Lois Lane jest do pominięcia;
– Batman zabija, ale nie mamy pojęcia, co go złamało, nie dostajemy żadnej informacji o jego przeszłości;
– scena pościgu Batmobilem to istna wizytówka montażysty tego „dzieła”;
– Wonder Woman nic nie wnosi do fabuły;
– Lex Luthor to jakaś pomyłka i kpina;
– montaż sprawia, że film ogląda się niczym długaśny, dwuipółgodzinny zwiastun;
– kompletnie zawodzi tytułowy konflikt;
– Gotham i Metropolis leżą nad jedną rzeką;
– Zack Snyder jako reżyser;
– Luthor zgromadził informacje o innych nadludziach i każdy filmik opatrzył stosownym logo;
– siedemnaście razy wojskowi zaznaczają, że finałowa walka z Doomsdayem ma miejsce na niezamieszkanym terenie;

Mówić krótko – słabizna i jest mi niebywale przykro z tego powodu.

Jaskier

Read Full Post »

Tak naprawdę, to nie siedemnaście, no ale skoro już się daliście nabić w butelkę, kliknęliście w ten jakże zachęcający tytuł, to zapraszam do przeczytania całości. Mam nadzieję, że nie pożałujecie.

Zacznijmy więc od tego, kim jest pan, o którym mowa w tytule? Otóż Zack Snyder* jest reżyserem. Bywa także scenarzystą filmowym, ale na tym polu jego dokonania są o wiele skromniejsze. Wygląda tak:

Robi bardzo fajne filmy. I celowo użyłem tutaj słowa fajne, gdyż co do ich jakości można by się długo spierać. No ale grunt, że mnie się większość podoba, w końcu to mój tekst, na moim blogu. Określiłbym go jako Michaela Baya, którego filmy da się oglądać i nawet sprawia to przyjemność. Tylko że… no właśnie, nie jest to jakiś wybitny tytuł albo hasło, które można by rozdawać na naklejkach i twórcy nosiliby je z dumą, przypięte do kurtek niczym odznaki dzielnego pacjenta. Ale cóż ja mam począć, skoro tak właśnie odbieram twórczość pana Snydera?

IMDb podaje siedem jego pełnometrażowych filmów, które już doczekały się premiery:
Świt żywych trupów
300
Watchmen: Strażnicy
Legendy sowiego królestwa
Sucker Punch
Człowiek ze Stali
Batman v Superman
Z tej grupy nie widziałem tylko tej animacji o sowach i BvS, na który się wybieram jutro, toteż pomijając te dwa tytuły, prześledźmy dokonania pana Snydera.

Świt żywych trupów pamiętam najsłabiej, gdyż widziałem go tylko raz kilka lat temu w telewizorni. Jest to film – co za szok – o apokalipsie zombie, będący remake’iem tytułu z 1978, w którym grupa ocalałych barykaduje się w centrum handlowym. Wizualnie jest paskudny, czyli bardzo dobrze, w końcu to film o żywych trupach. Wzorem innych z gatunku nie kończy się dobrze.

300 lubię, nawet bardzo, chociaż doskonale świadom jestem jego wad i to nie tylko tych w kwestiach historycznych, na których to temat wysłuchałem raz w gimnazjum wykładu pana od historii. Podoba mi się to, z jaką pompatycznością, a jednocześnie bardzo kiczowato nakręcona została adaptacja komiksu o Spartanach spod Termopil. Warto też dodać, że te dziesięć lat temu poleganie na komputerze i nasranie filtrami były dla mnie czymś nowym.
Trzeba także pamiętać, że kolejne podejście producentów 300 do tematyki, powiedzmy, antycznej Grecji, tym razem już bez Snydera na pokładzie, okazało się totalną porażką. Immortals to śmierdząca kupa i pozostaje zapytać – czy zabrakło trzymającego nad wszystkim pieczy Snydera, czy solidnego materiału źródłowego?
A, łapcie to – w Immortals Superman walczy z Hyperionem. :P

Watchmen to chyba najlepszy z dotychczas wyreżyserowanych przez Zacka Snydera filmów. Równocześnie jest to bardzo mocny kandydat do miana najlepszej produkcji o superbohaterach. Poczytajcie internety, pełno jest tam takich opinii, nawet sam byłem podobnego zdania. Czemu byłem? Gdzie jest haczyk?
Czytaliście Watchmen?
Nie?
To przeczytajcie. Warto.
Zack Snyder przeczytał, zachwycił się i stwierdził, że musi zrobić z tego film. Niestety, jak to u niego bywa, przekopiował kadry bezpośrednio z komiksu na klatki filmowe, a część materiału musiał wyciąć, by zmieścić się w i tak długaśnym czasie seansu.
No i jest, taka laurka dla dzieła Moore’a. Wielka, świecąca strzałka informująca, żeby przeczytać komiks. Ma naprawdę mocne elementy – napisy początkowe, które nosem wciągają te ciągnące się w nieskończoność sieci ze Spider-Mana Raimiego albo tę dziwaczną sekwencję z X-Men Singera. Osobiście uwielbiam również postać Rorschacha.
Także w sumie jest to najlepszy film wyreżyserowany przez Snydera, ale głównie dzięki temu, że jak długo jest w stanie, trzyma się pierwowzoru.

Ten film byłby ekstra, gdyby nie to, że jest mocno powalony. No bo ponoć było tak, że ankieta wykazała, co się męskim młodzieżom podoba najbardziej i co by takie młodzieże chciały oglądać. Nie licząc golizny, no bo wiadomo – #PG13.
I w tym filmie jest wszystko – robo-samuraje, pruscy zombie, mechy, orkowie, smok, walki na miecze, strzelanie oraz miłe dla oka dziewczęta.
Tylko że ubrane jest to wszystko w incepcjopodobny gównobełkot o wizji w wizji, żeby uciec od prawdziwego świata, w którym przez splot nieszczęśliwych wypadków główna bohaterka ma zostać poddana zabiegowi lobotomii. Przez Poe Damerona obdarzonego alfonskim wąsikiem.
Dlatego wyobraża sobie, że zamiast w szpitalu psychiatrycznym, jest w dziwnym burdelu… w którym tańczy dla klientów… hipnotyzuje ich tym tańcem, a sama wyobraża sobie, że w tym samym czasie przeżywa te wszystkie przygody, o których była mowa akapit wyżej.
Na tym etapie doskonale widać, jaki jest problem pana Zacka Snydera – no umie kręcić różnorodne sceny akcji i najwyraźniej sam ma z tego sporą frajdę, ale jest potrzeba, by ktoś go pilnował. Jak dziecko, które może podczas zabawy popsuć którąś z zabawek albo nabałaganić i nie posprzątać po sobie.

Niby po premierze nie zmieszałem tego filmu z błotem, ale jako start dla filmowego uniwersum nie bardzo się nadaje. Bo dzisiaj – kilka lat po premierze – naprawdę niewiele pamiętam. Przydługawy wstęp, dziwaczną postawę Costnera, Russela Crowe’a z kołkiem w dupie, przerysowanego Zoda, jego dziwaczny plan. I masę rozwałki. I wciąż uważam, że była wykonana porządnie, choć było jej zdecydowanie zbyt dużo. Bardzo spoko była ta końcowa scena ze strąceniem szpiegowskiego satelity, ale ona nijak się miała do tonu całego filmu.
Przykre, że nie udało się już wtedy zbudować potężnej marki, wszak Superman naprawdę zasługuje na porządny film.

***

Podsumowując to do kupy, ciężko nazwać Zacka Snydera wizjonerem. Na pewno jest zdolny i ma potencjał, ale jego zapał do rozwalania rzeczy na ekranie trzeba ostudzać. I wytłumaczyć mu, że czasem warto używać kolorów. Naprawdę lubię jego filmy, te sprzed Man of Steel, ale poza Watchmen, to bardziej w kategoriach guilty pleasure, mając świadomość tego, że są tylko fajne.

***

Jeszcze jedno, ale tym razem odnośnie aktorów:
Warner, ogarnij się i nie wkładaj tym ludziom kołka do dupy. Wystarczy, że Christian Bale wypadł, jak wypadł w roli Wayne/Batmana. To świetny aktor, a u Nolana zagrał tak mdło i beznamiętnie, jak Stephen Amell w Arrow. W CW główne role dostają modele bielizny męskiej, więc ciężko się czepiać, ale od flagowych produkcji studia przecież można czegoś wymagać.
A teraz to samo dzieje się z Cavillem. Zrobił taką niesamowitą robotę w Kryptonim U.N.C.L.E., że czapki z głów, a tu mu każą zaciskać zęby i robić groźne miny przez dwie i pół godziny. Zupełnie jakby aktor przed wejściem na plan tych filmów musiał zostawić część swojego talentu w garderobie.

***

Na film idę jutro do Bonarki w Krakowie, seans o 17:00. Jeśli któraś z Was zechce, będę się podpisywał na piersiach.
Oby jednak nie było to takie gówno, jak wszyscy mówią.

***

*Nie mylić ze Scottem Snyderem, utalentowanym scenarzystą komiksowym, ostatnio autorem serii Batman, wcześniej Amerykańskiego wampira.

Jaskier

PS Konia z rzędem temu, kto będzie wiedział, dlaczego Snyder został przedstawiony jako Człowiek-Mikser.

Read Full Post »

Mnóstwo czasu upłynęło od ostatniego wpisu z tej serii, co bynajmniej nie oznacza, że ludzkość zmądrzała, stała się mniej niewyżyta seksualnie i nie szuka już równie często dziwnych stron w internetach. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się zajrzeć w zakładkę „frazy wyszukiwarek” na stronie statystyk. No ale skoro już się to dokonało, to zapraszam do przejrzenia listy dziwnych tekstów, dzięki którym ludzie tutaj trafiali. ;)

Pisownia oryginalna.

operacja argo spoiler jak się kończy?
I ten moment, gdy chcesz zacząć pisać, jak się kończy spoiler – bezcenne.
No jak się może kończyć film o amerykańskich służbach specjalnych? No tylko szczęśliwie – wszyscy zostają uratowani, żodyn fizycznie poważnie nie ucierpiał. Wszak z opresji wyciągał ich sam Batman.

jak narysować thora
Ja bym spróbował czegoś w tym stylu.

robert downey jr, gra o tron
Ciężko uwierzyć, że są ludzie, którzy są w stanie pomylić dwie obecnie tak silnie marki, jakimi są GoT i MCU. Zrobię to jednak dla nich i napiszę, że w tym przypadku zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa. Tony Stark jeszcze długo nie umrze, nie martwcie się. ;)

carteles de peliculas de terrorwill smith spadek
Aha
Tłumacz wypluwa mi – „terrorwill filmy plakaty”. Ktoś? coś?

will smith spadek
Trzeba ostrzec Jadena. Ktoś interesuje się spadkiem po jego ojcu. Chyba że Smith senior zagrał w polskim Spadku z 2005 roku. Obok Czesi z Klanu. 0_o

mity greckiew oryginale
Podziwiam. Mi zawsze wystarczała wersja Parandowskiego. Daj znać, gdy znajdziesz jakiegoś aojdę.

czy istnieje wieczny student 4
Nie, nie istnieje. Nie ma znaczenia, co powiedział Ci Twój kolega-śmieszek z ławki. Wieczny student skończył się na Kill Em All* pierwszej części, którą warto było obejrzeć głównie dla Ryana Reynoldsa. Bez niego… to po prostu kolejna głupkowata produkcja o perypetiach amerykańskiej młodzieży, która myśli za pomocą narządów rozrodczych. Z nim to niby też kolejna głupkowata produkcja o amerykańskiej młodzieży, ale Z Ryanem Reynoldsem, a ja po prostu lubię tego gościa.
Tekst o Wiecznym studencie.

sherlock i john ich miłość
Tego typu teksty nie mogą obyć się bez pytań o orientację aktorów/postaci z seriali. Do tej pory prym wiedli Dean (Ackles) i Castiel (Collins) z Supernatural. Tym razem padło na Sherlocka. To znaczy tak sądzę, że chodzi o serię BBC, nie filmy Guya Ritchie’ego.
Nie mam pojęcia, czy Holmes i Watson coś ze sobą kręcą – widziałem jedynie dwa pierwsze sezony – mam nadzieję, że nie. Bardzo mam nadzieję że nie. Podejrzewam, że jakaś fanka nietypowej przystojności Benedicta Cumberbatcha szukała fanfika, w którym postacie jego i Freemana łączy coś więcej niż dziwaczna przyjaźń. Na szczęście tutaj tego nie znalazła. I nigdy nie znajdzie. NIGDY**.

antman pochodzenie nazwiska
Ant-Man = Człowiek Mrówka
Nie ma za co.

ciepłe ciała a wiecznie żywy czym sie różnia?
Ciepłe ciała
to nieco obleśna powieść o sile prawdziwej miłości, natomiast Wiecznie żywy to całkiem przyjemny film o sile prawdziwej miłości, będący adaptacją tejże książki – akcja rozgrywa się w świecie opanowanym przez zombie, jeżeli Was to zaintrygowało, to poszukajcie na blogu, jest tekst zarówno o filmie, jak i powieści.

***

To by było na tyle w tej porcji dziwnych fraz. Nie ma szału, ale i tak jest stosunkowo dziwnie.

Nie bójcie żaby, chyba wkrótce napiszę coś o My Little Pony: Przyjaźń to magia, więc poziom dziwności na blogu będzie w normie. ;)

Jaskier

* Nie da się na Worpdressie zrobić (albo ja nie umiem) przekreślonego apostrofu – robi się przeciek: .

**Co innego historia trudnej miłości Natashy Romanoff (Johansson), Gwen Stacy (Stone), Marii Hill (Smulders) oraz Betty Ross (Tyler) – czterech zwyczajnych kobiet w świecie nadludzi – zakończona happy endem w postaci kilkugodzinnej sceny czteroosobowego. lesbijskiego seksu. Już negocjuję sprzedaż praw, by Axel Braun mógł to zekranizować.

Read Full Post »


Argo, czyli oscarowy film wyreżyserowany przez Bena Afflecka, który nie dostał nawet nominacji za reżyserię, przez co pewnie było mu smutno… Affleckowi.
Gra też tutaj superszpiega będącego latynosem. I ma brodę.

Z pewnością Argo spodobałby mi się bardziej, gdyby nie to, że wcześniej wiedziałem, o co w nim chodzi, bo to, co wymyślili Amerykanie, jest naprawdę szalenie zaskakujące, prawdę powiedziawszy, aż dziw bierze, że to wypaliło.
Szlag, spoiler.
Ale to nie ma znaczenia i tak od początku wiadomo, jak film się zakończy.

Zaskakująco, jest mi mało. Odczuwam niedosyt zdarzeń z Hollywood i niedosyt samej akcji w Teheranie. Hollywood, bo John Goodman i Alan Arkin mają świetne rólki i chciałbym ich dłużej widzieć na ekranie. Natomiast Teheran, ponieważ nie potrafię uwierzyć, że Irańczycy to kupili. Naprawdę nie było tam ani jednego łebskiego wypasacza wielbłądów, który potrafiłby skojarzyć kilka znanych faktów?

Zakończenie również lekko zawodzi, bo filmowcy sięgnęli po oklepane schematy i usiłują nam wmówić, że stanie się coś innego niż to, co wiemy, że się stanie. Strasznie prymitywnie są zmotane te sceny, w sensie, jest to niejako kompilacja wszystkich możliwych klisz pościgowo-ucieczkowych, które zostały kiedykolwiek wykorzystane w jakimkolwiek filmie.

Jednak film sam w sobie nie jest zły, jest średnio dobry i zdecydowanie nie jest do porzygu amerykański, co mu się często zarzuca. Nie doszło do gloryfikacji Stanów, widzimy i słyszymy, że też są za co nieco odpowiedzialne.
Reasumując, jeśli macie okazję i wolne popołudnie, względnie nie chce się Wam uczyć na niemiecki, to sięgnijcie po Argo.
Albo nie, jak tam chcecie.

Jaskier

Read Full Post »