Uprzedzam, że będzie SPOILERowo.
Krótkie ogłoszenie dla tych, którzy nie chcą wiedzieć, co działo się w pierwszym odcinku drugiego sezonu – nie oglądajcie na razie, może się za jakiś czas serial poprawi.
Po tym krótkim wstępie przechodzę do narzekania na to, co się podziało z tym serialem. Otóż, w finale poprzedniego sezonu doszło do ostatecznego rozwiązania kwestii rodzin mafijnych w Gotham – Pingwin został królem miasta, Jamses Gordon za swoją postawę rycerza bez skazy znów został zdegradowany (to już trzeci raz?), a mały Bruce znalazł ukrytą pod rezydencją jaskinię, zamkniętą na – co prawda jeden, ale za to elektroniczny – spust.
No i w pierwszym już odcinku sezonu Jim wraca na stanowisko. Co prawda, w tak zwanym międzyczasie zostaje mu odebrana broń i odznaka, ale scenarzyści nie widzieli żadnych przeszkód w tym, by już po kilkudziesięciu minutach przywrócić status quo. I to jest problem, gdyż takie częste i szybkie skoki w karierze przeszły tylko w naszej transformacji systemowej. Jeśli znajdzie się po kilkudziesięciu latach jakaś dziennikarska hiena, która będzie chciała wytknąć komisarzowi Gordonowi współpracę z Batmanem, jakby nie było łamiącym przepisy samozwańczym stróżem prawa, to jeśli pokopie odpowiednio długo, może się dokopać do szczegółów zwolnienia oraz szybkiego powrotu Gordona w szeregi detektywów GCPD. I wyjdzie wtedy na jaw, że wykorzystał on znajomość z Pingwinem, pomagając mu utrzymać władzę w przestępczym światku Gotham, w zamian za zastraszenie ówczesnego szefa policji.
To jest złe na tak wielu poziomach… W zagramanicy mówi się na takie fabularne zagranie, że jest ałt of karakter. Oznacza to, że dana postać nie powinna się tak zachować, bo nie i już. Gordon rzeczywiście w pierwszej chwili odmawia i już liczymy na to, że wywalczy sobie powrót w szeregi gliniarzy jakąś pasującą do niego metodą, ale po pijaku zachodzi do rezydencji Wayne’ów, gdzie młody Bruce robi mu Batmanowy monolog o tym, że czasem właściwa ścieżka zbroczona musi być krwią złych ludzi. Niby racja, wszystko się zgadza, tak właśnie robi Batman, ale nie Jim Gordon. To jest ta zasadnicza różnica między nimi – Mrocznym i Niemrocznym Rycerzem. Gordon nie powinien robić złych rzeczy. I wcale nie było tak, że postraszył kogoś bronią albo samym tylko solidnym wpierdolem – w wyniku zaistniałego starcia, broniąc się, zastrzelił gangstera. Stał się cynglem mafijnego bossa. Spójrzcie na jego decyzję z początku pierwszego sezonu – nie zabił Oswalda, choć mógł przypłacić do życiem. A teraz – w analogicznej sytuacji – był gotów wysłuchać rozkazów gangstera. Złamał się, skorumpowane miasto wpłynęło na niego, zmieniając go bezpowrotnie.
Niestety, nie jest to jedyny problem. Przewińcie stronę w górę i przeczytajcie podtytuł na grafice. Jeśli oglądaliście pierwszy sezon, to wiecie, że jego bolączką było ciągłe wciskanie młodszych wersji postaci znanych z komiksów. Jonathan Crane jest synem szalonego doktora, Pamela Isley to postawiona w kącie niczym paprotka dziewczynka etc.
Tutaj natomiast na jednego z głównych złoczyńców wyrasta Jerome, którego poznaliśmy w pierwszym sezonie, kiedy to jego przygoda z cyrkiem zakończyła się, gdy zamordował matkę. Dzień jak co dzień w Gotham. Gdy pojawił się po raz pierwszy, wraz z nim pojawiła się plotka sugerująca, że to przyszły Joker. Sezon drugi ją potwierdza.
Grający go Cameron Monaghan umie w Klauniego Księcia Zbrodni, ale istotną częścią charakterystyki tej postaci jest jej tajemnicza, skryta w mroku przeszłość. Bez tej enigmatyczności Joker dużo traci. Właściwie na tym etapie nie ma już potrzeby dorabiania mu białej skóry i zielonych włosów. Pod względem zachowania to już jest błazen znany z komiksów.
Barbara Kean, która do momentu wprowadzenie tego wątku rodem z Pięćdziesięciu twarzy Greya była mdła i nijaka, tutaj jest spychana w stronę bycia Harley Quinn (sic!)… z jakiegoś powodu.
Również w przypadku młodego Wayne’a scenarzyści rzucają widzom w twarz faktem oczywistym dla każdego, kto serial ogląda, iż zmierza on ku swemu przeznaczeniu zostania Batmanem. Do tego stopnia, że po wysadzeniu drzwi do pomieszczenia ukrytego pod rezydencją, znajduje tam list od ojca, który można streścić tak: Zostań Mrocznym Rycerzem, synu! Litości, w tym nie ma ani krzty subtelności.
No i cóż – słabo, słabo, słabo.
Jaskier