Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Wrzesień 2015

Uprzedzam, że będzie SPOILERowo.
Krótkie ogłoszenie dla tych, którzy nie chcą wiedzieć, co działo się w pierwszym odcinku drugiego sezonu – nie oglądajcie na razie, może się za jakiś czas serial poprawi.

Po tym krótkim wstępie przechodzę do narzekania na to, co się podziało z tym serialem. Otóż, w finale poprzedniego sezonu doszło do ostatecznego rozwiązania kwestii rodzin mafijnych w Gotham – Pingwin został królem miasta, Jamses Gordon za swoją postawę rycerza bez skazy znów został zdegradowany (to już trzeci raz?), a mały Bruce znalazł ukrytą pod rezydencją jaskinię, zamkniętą na – co prawda jeden, ale za to elektroniczny – spust.
No i w pierwszym już odcinku sezonu Jim wraca na stanowisko. Co prawda, w tak zwanym międzyczasie zostaje mu odebrana broń i odznaka, ale scenarzyści nie widzieli żadnych przeszkód w tym, by już po kilkudziesięciu minutach przywrócić status quo. I to jest problem, gdyż takie częste i szybkie skoki w karierze przeszły tylko w naszej transformacji systemowej. Jeśli znajdzie się po kilkudziesięciu latach jakaś dziennikarska hiena, która będzie chciała wytknąć komisarzowi Gordonowi współpracę z Batmanem, jakby nie było łamiącym przepisy samozwańczym stróżem prawa, to jeśli pokopie odpowiednio długo, może się dokopać do szczegółów zwolnienia oraz szybkiego powrotu Gordona w szeregi detektywów GCPD. I wyjdzie wtedy na jaw, że wykorzystał on znajomość z Pingwinem, pomagając mu utrzymać władzę w przestępczym światku Gotham, w zamian za zastraszenie ówczesnego szefa policji.
To jest złe na tak wielu poziomach… W zagramanicy mówi się na takie fabularne zagranie, że jest ałt of karakter. Oznacza to, że dana postać nie powinna się tak zachować, bo nie i już. Gordon rzeczywiście w pierwszej chwili odmawia i już liczymy na to, że wywalczy sobie powrót w szeregi gliniarzy jakąś pasującą do niego metodą, ale po pijaku zachodzi do rezydencji Wayne’ów, gdzie młody Bruce robi mu Batmanowy monolog o tym, że czasem właściwa ścieżka zbroczona musi być krwią złych ludzi. Niby racja, wszystko się zgadza, tak właśnie robi Batman, ale nie Jim Gordon. To jest ta zasadnicza różnica między nimi – Mrocznym i Niemrocznym Rycerzem. Gordon nie powinien robić złych rzeczy. I wcale nie było tak, że postraszył kogoś bronią albo samym tylko solidnym wpierdolem – w wyniku zaistniałego starcia, broniąc się, zastrzelił gangstera. Stał się cynglem mafijnego bossa. Spójrzcie na jego decyzję z początku pierwszego sezonu – nie zabił Oswalda, choć mógł przypłacić do życiem. A teraz – w analogicznej sytuacji – był gotów wysłuchać rozkazów gangstera. Złamał się, skorumpowane miasto wpłynęło na niego, zmieniając go bezpowrotnie.

Niestety, nie jest to jedyny problem. Przewińcie stronę w górę i przeczytajcie podtytuł na grafice. Jeśli oglądaliście pierwszy sezon, to wiecie, że jego bolączką było ciągłe wciskanie młodszych wersji postaci znanych z komiksów. Jonathan Crane jest synem szalonego doktora, Pamela Isley to postawiona w kącie niczym paprotka dziewczynka etc.
Tutaj natomiast na jednego z głównych złoczyńców wyrasta Jerome, którego poznaliśmy w pierwszym sezonie, kiedy to jego przygoda z cyrkiem zakończyła się, gdy zamordował matkę. Dzień jak co dzień w Gotham. Gdy pojawił się po raz pierwszy, wraz z nim pojawiła się plotka sugerująca, że to przyszły Joker. Sezon drugi ją potwierdza.
Grający go Cameron Monaghan umie w Klauniego Księcia Zbrodni, ale istotną częścią charakterystyki tej postaci jest jej tajemnicza, skryta w mroku przeszłość. Bez tej enigmatyczności Joker dużo traci. Właściwie na tym etapie nie ma już potrzeby dorabiania mu białej skóry i zielonych włosów. Pod względem zachowania to już jest błazen znany z komiksów.

Barbara Kean, która do momentu wprowadzenie tego wątku rodem z Pięćdziesięciu twarzy Greya  była mdła i nijaka, tutaj jest spychana w stronę bycia Harley Quinn (sic!)… z jakiegoś powodu.

Również w przypadku młodego Wayne’a scenarzyści rzucają widzom w twarz faktem oczywistym dla każdego, kto serial ogląda, iż zmierza on ku swemu przeznaczeniu zostania Batmanem. Do tego stopnia, że po wysadzeniu drzwi do pomieszczenia ukrytego pod rezydencją, znajduje tam list od ojca, który można streścić tak: Zostań Mrocznym Rycerzem, synu! Litości, w tym nie ma ani krzty subtelności.

No i cóż – słabo, słabo, słabo.

Jaskier

Read Full Post »

11248075_834439106650089_2423175169482883213_n
W wydawnictwach komiksowych czasem bywa tak, że przychodzi gość z ciekawym pomysłem na fabułę, ale nijak ma się to do utartego wizerunku postaci lub grupy. Wtedy właśnie – zgodnie z kwantową teorią wielu światów Hugh Everetta III – powstaje kolejny wszechświat, w którym koncepcja owego gościa dyktuje warunki. Czasem dotyczy to wizji przyszłości, w której kontrolę nad Stanami Zjednoczonymi przejęli złoczyńcy, a samotny bohater musi wziąć się w garść i stawić im czoło, innym natomiast razem obrót Ziemi o dodatkowe sto osiemdziesiąt stopni sprawia, że kapsuła z niemowlakiem z Kryptonu ląduje nie w Kansas, a na Ukrainie.

Mark Millar, który trochę jest zboczeńcem i sadystą, tym razem nie kazał nikomu bić kobiet, a jedynie sprawił, że mały Kal-El wychowywał się w ukraińskim kołchozie, gdzie – w blasku świec z ołtarza towarzysza Stalina – przybrani rodzice wpoili mu komunistyczne idee. Złote jest to, że Superman* stara się zachować te ideały oraz szczerze wierzy w równość wszystkich ludzi, sam z siebie nie próbuje zyskać władzy, robić kariery politycznej – dopiero postawa ludzi z otoczenia Józefa Stalina sprawia, że po jego śmierci decyduje się go zastąpić. Ciekawe jest to, że nawet po tym nie nadużywa swojej siły, światowa rewolucja, którą zaprowadza, odbywa się na drodze pokojowej, w żadnym wypadku nie można powiedzieć, by Superman był tutaj mordercą, a przecież łatwo mógłby się nim stać.

Państwo komunistyczne rządzone przez Kryptończyka stosunkowo szybko rozlewa się na niemalże cały świat, w szczytowym momencie poza jego strefą wpływów znajdują się jedynie USA i Chile – ostatnie, upadające kapitalistyczne gospodarki. Jednakże obejmująca wszystkie kontynenty utopia jest orwellowska – wszak rządzi nią Wielki Brat, który dzięki swoim mocom dosłownie widzi i słyszy wszystko.

Nic więc dziwnego, że najdoskonalszy ludzki umysł – Lex Luthor – od samego początku, od pierwszego pojawienia się radzieckiego nadczłowieka, stara się go zwalczać. W tej wersji historii również staje się to jego obsesją, lecz za szeregiem wynalazków, robotów i broni, które miały posłużyć do zgładzenia Supermana stoją pieniądze rządu lub agencji wywiadowczych.
Konflikt na linii Superman-Luthor napędza fabułę i nadaje jej ciekawy posmak. Niby nie jest to coś, czego nie widzieliśmy dotychczas, gdyż ci dwaj na łamach komiksów zmagają się ze sobą od kilkudziesięciu lat, lecz przedstawienie Luthora jako obrońcy człowieczeństwa, a eSa w roli ciemiężcy, który niby bezkrwawo, ale jednak narzuca ludzkości swoją wolę, jest czymś świeżym i sprawdza się bardzo dobrze.

Prócz wymienionych już oponentów w Red Son pojawia się cała plejada postaci znanych z kart komiksów. Jedni na krótką chwilę lub gdzieś w tle, inni pełnią istotną dla fabuły funkcję. Galeria superludzi projektu Luthora, którymi Stany raz za razem atakują Supermana, to znane twarze – Bizarro, Metallo, Atomic Skull etc. Jak jednak napisałem, kilku bohaterów jest czymś więcej niż puszczeniem oczka do fanów.
Towarzysz Stalin pragnął zeswatać swojego podopiecznego z sukcesorką Temiskery. Ostatecznie dwoje nadludzi połączyła przyjaźń i Wonder Woman stanowiła potężne wsparcie eSa.
Tutejszy Batman zasługuje na własny komiks. Historia dzieciaka, który po śmierci rodziców z rąk bezpieki ukrywa się w kanałach Moskwy i po latach wyłania się z nich z celem rozsadzenia okrutnego systemu, musi zostać opowiedziana. To naprawdę ma niesamowity potencjał, gdyż pokazuje człowieka skrywającego się za nietoperzą maską w zupełnie nowym świetle… czy tam cieniu.
Hal Jordan w Czerwonym Synu także jest wojskowym pilotem, lecz tu, w trakcie walk z komunistami na Pacyfiku, dostał się do niewoli i jedynie niezwykła siła woli pozwoliła mu przetrwać tortury. Czaicie – siła woli. Łatwo się domyśleć, jak kończy. :P

Dlatego właśnie komiks Millara tak bardzo przypadł mi do gustu – autor scenariusza potrafił niebywale zgrabnie przełożyć oklepany motyw na stworzony przez siebie grunt. Absolutnie nie ma tutaj mowy o jakimś zupełnym odwracaniu postaci, gdyż w Supermanie, Luthorze, Batmanie i wszystkich innych czuć charakterystyczną dla nich esencję. Ja wierzę w to, że tak potoczyłyby się ich losy, gdyby kapsuła z małym Kal-Elem wylądowała na stepach Ukrainy. Mimo wszystkich perturbacji Superman jest idealistą, fundament krucjaty Batmana to tragedia z dzieciństwa, a Luthor pragnie udowodnić, że świat może i ma prawo rozwijać się bez ingerencji kosmity.

Końcowy zwrot akcji zaskoczył mnie, lecz po chwili wydał się oczywisty i – ponownie – pasował do postaci, które były w niego zamieszane. Absolutnie nie było to coś wziętego z dupy, a logiczna konsekwencja wcześniejszych wydarzeń.

Warstwa wizualna również przypadła mi do gustu. Za rysunki odpowiada grupa artystów – Dave Johnson, Andrew Robinson, Kilian Plunkett oraz Walden Wong. Ilustracje przypominają mi te z Magazynu Spider-Man, o którym raz kiedyś pisałem, a jako że periodyk ten był moim pierwszym zetknięciem z tą formą sztuki, to gdzieś tam podświadomie czuję, że tak właśnie powinny wyglądać komiksy. Styl nieco zbacza w kierunku kreskówkowości, aczkolwiek mi to w ogóle nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jest to kolejna zaleta.

***

Jestem niezwykle zadowolony z zakupu tego komiksu i gorąco go polecam.
Teraz w końcu wypadałoby przeczytać coś o Supermanie z New 52.

Komiks został wydany przez Egmont w ramach serii DC Deluxe. Ma zdejmowaną obwolutę, pod którą kryje się czarnoskóra okładka. Cena nominalna to 69,99zł, ale w księgarniach internetowych spokojnie można dostać poniżej pięciu dyszek.

Jaskier

*Dziwne jest natomiast to, że będąc obywatelem ZSSR wciąż nazywa się Superman.

PS Elseworldy na propsie.

Read Full Post »

Hej!
Za poprzedni wpis, który wrzuciłem kilka godzin temu, dostałem od WordPressa medal. Chciałbym się dowiedzieć, czy także według Was na niego zasługuję.

Pół tysiąca tekstów to całkiem sporo i gdy niespełna trzy lata temu, w listopadzie 2012 roku, wrzucałem tu pierwszy, nie podejrzewałem, że tak szybko to zleci. Miło, że jest tam po drugiej stronie kabla kilka osób, którym chce się to czytać.

Będzie mi jeszcze milej, jeśli napiszecie w komentarzu, który z przeczytanych tutaj wpisów jest Waszym ulubionym i czym sobie zasłużył na to miano.
Jeden taki, który utkwił Wam w pamięci.
Mam nadzieję, że każdy, kto zagląda tu regularnie, ma chociaż jeden, o którym może tak powiedzieć – że jest jego ulubionym.

Jaskier

Read Full Post »

Jesień za pasem, powrót do szkoły za nami, ani się obejrzymy, a zbliży się Boże Narodzenie i trzeba będzie walczyć o karpia w markecie.
Nim jednak to nastąpi, przyjrzyjmy się kilku premierom zaplanowanym w naszym kraju na ostatnie cztery miesiące 2015 roku.

***

Więzień labiryntu: Próby ognia

To takie moje prywatne Igrzyska śmierci. Jak być może wiecie (a jeśli nie, zachęcam do poszukiwań, dzięki którym się dowiecie), nie przepadam za serią filmów o Katniss Everdeen. Ta trylogia YA, która zapewne jakoś tam się nazywa, ale i tak wszyscy mówią na to Więzień labiryntu, bo… Zmierzch tak zrobił pierwszy(?). Albo – jak się okazało po szybkim googlowaniu – sam autor uprościł sprawę i zatytułował swoją serię tak samo jak pierwszy tom. To naprawdę leniwe. No i właśnie ta trylogia YA również rzuca grupę nastolatków w nieprzyjazne środowisko i każe im być niezwykłymi i specjalnymi etc.
W pierwszej części, z której wrażenia zapisałem TUTAJ, grupa chłopców zamieszkuje wnętrze olbrzymiego labiryntu. Jak to w takich historiach bywa, przybywa nasz protagonista i w dwa dni rozwiązuje problem, z którym mieszkańcy osady borykali się przez kilka lat. Wydostają się z labiryntu.
I tutaj dopiero zabawa się zaczyna. Niby zdajemy sobie sprawę z tego, że to rząd jest zły i jest tam jakiś gruby przekręt, co sugeruje zakończenie oraz zwiastuny tegorocznego filmu, ale może, może jest tam jakieś trzecie dno, na koniec dnia opadnie kurtyna i okaże się, że to wszystko było mocno powalonym talentszołem.

Tu jest zwiastun:

***

The Final Girls

W temacie slasherów powiedziano już wiele, jeśli nie wszystko. Świętej pamięci Wes Craven wypunktował wszystkie ich wady i zalety w Krzyku, niemalże dwadzieścia lat temu. Jak to więc jest, że oni wciąż robią takie filmy, a mi wciąż chce się je oglądać, na dodatek polecam je Wam? A pamiętajmy, że z klasyki to ja lubię w zasadzie tylko Freddy’ego.
Otóż co jakiś czas filmowcy są w stanie wykrzesać z tego gatunku coś innego, coś nowego. Jak miało to miejsce chociażby w przypadku Domu w głębi lasu, moje zachwyty nad tym filmem znajdziecie na blogu. Tym razem ugryźli temat z innej strony – grupka nastolatków przedostaje się do świata kiczowatego, sztampowego horroru sprzed kilku dekad, w którym jedną z głównych ról grała matka Max, naszej protagonistki.
Szykuje się komedia wyśmiewająca zgrane motywy i kicz, jakim czasem dosłownie ociekały slashery w latach ’80. Bonusowym smaczkiem są oczywiście oczywiste nawiązania do serii Piątek trzynastego i aż żal, że bohaterowie nie trafiają konkretnie do tego świata. No bo wiecie, jeśli Jason dotarł swego czasu w kosmos, to dlaczego nie mogłoby się teraz w takim komediowym spin-offie okazać, że to wszystko było filmem, do którego po latach trafiła grupka fanów? Na pewno byłoby w takim posunięciu właścicieli praw autorskich więcej logiki, niż w kręceniu kolejnej odsłony cyklu, czy tam jakiegoś serialu osadzonego w wykreowanym świecie.
W każdym razie, ja zamierzam obejrzeć, choć nie jestem jednym z tych fanów, którzy umarliby twardo za Jasona.

Oto i zwiastun:

***

Steve Jobs

Nie jestem fanem urządzeń Apple, mój pierwszy kontakt z ich odtwarzaczem był istną katorgą, ale bardzo lubię filmy o nierozumianych przez otoczenie geniuszach. W dodatku owego wizjonera gra Michael Fassbender, który jest świetny i w ogóle. No i Fassbender >> Kutcher, ale nawet abstrahując od tego, ten film ma być właśnie  biografią. Produkcją wartą uwagi, przy której pracował Aaron Sorkin (autor scenariuszy do The Social Network, Ludzie honoru, a także podobającego mi się The American President), w tym przypadku adaptujący książkę W. Isaacsona, będącą efektem wielu rozmów przeprowadzonych z tytułowym magnatem rynku elektronicznych gadżetów oraz osobami z jego otoczenia. Trzymający ster tego statku – reżyser Danny Boyle (Slumdog. Milioner z ulicy, 28 dni później) – tylko utwierdza w przekonaniu, że warto wybrać się do kina.
Doborowa obsada będzie tylko dodatekiem do wyśmienitego popisu Fassbendera. Przynajmniej tak sądzę.

Oto zwiastun:

***

Makbet

Mimo iż wyniki box office tego nie potwierdzą, to coś tak czuję, że listopad tego roku będzie należał do wspomnianego akapit wyżej Michaela Fassbendera. On i Marion Cotillard zagrają bohaterów Szekspirowskiego dramatu – Makbeta i Lady Makbet. Co ciekawe, razem wystąpią również w planowanej na przyszły rok adaptacji serii gier Assassin’s Creed, w dodatku pod przewodnictwem tego samego reżysera – Justina Kurzela. Można więc zakładać, że z tej racji Makbet w jakimś stopniu będzie podobny do nadchodzącego, potencjalnego hitu i obejrzenie go pozwoli wyrobić sobie wstępną opinię na temat zdolności reżysera oraz zgraności pary aktorów. Nim jednak nastanie 2016 rok i asasyni zagoszczą na ekranach, warto moim zdaniem skupić uwagę na tej produkcji.
Ciekaw jestem, czy zorganizowane zostaną seanse dla szkół. Chyba że Szekspir wypadł już z kanonu lektur, bo za gruby dla dzisiejszej młodzieży.
Mimo że za sympatyka dzieł tego autora mnie brać nie można, to chętnie zobaczę, co udało się z tego materiału wyciągnąć. Szkoda tylko, że nasi filmowcy nie są tak chętni, by sięgać po utwory rodzimych popularnych pisarzy.

Tu macie zwiastun:

***

Victor Frankenstein
Grudzień natomiast zacznie się dla mnie w kinie dopiero z premierą najnowszej adaptacji powieści Mary Shelley. I tym razem dowiemy się, jak Igor poznał doktora Frankensteina, jak doszło do tego, że zostali przyjaciółmi i jakim cudem udało im się przeprowadzić eksperyment stworzenia życia z martwej tkanki. Niby oglądaliśmy już to kilkadziesiąt razy, ale chyba nigdy nie były to produkcje, które zakwalifikować można by jako „horror retro s-f”, a tak bym po zwiastunie zakwalifikował ten film. Lubię takie klimaty, a nie przypominam sobie, bym ostatnio miał okazję obejrzeć coś takiego, toteż cieszę się podwójnie.
No i hej! gorzej od tego filmidła z Eckhartem być nie może.

Oto i zwiastun:

***

***

Na co Wy czekacie tej jesieni?
Coś przeoczyłem? Mylę się odnośnie któregoś z filmów?
Dajcie znać w komentarzach. ;)

Jaskier

PS 500 wpisów!

Read Full Post »