Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Luty 2014

Spokojnie, schować widły i pochodnie – chodzi tylko o grę.
Tylko albo aż.

Jak zwykle spinę mają Niemcy (kiedyś jakoś swastyki im nie przeszkadzały, teraz ich nie cierpią) i Australijczycy (tam prawo zabrania pokazywania w grach wideo pewnych treści; o ile dobrze to rozumiem, nie mają kategorii +18, toteż wszystko, co by się do niej kwalifikowało, jest wycinane). Ale to nie powinno dziwić, to w końcu kraj zamieszkany przez jadowite pająki, węże i potomków skazańców*.

Cenzurowanie South Parku, w jakiejkolwiek formie i jakikolwiek sposób, to jest jakaś paranoja i totalne mijanie się z celem, ponieważ w tej kreskówce chodzi właśnie o to, żeby wszelkich obrońców poprawności politycznej i moralności trafiał szlag.
Specyficzny rodzaj humoru może odrzucać, ale tu nie chodzi tylko o epatowanie prowokacyjnymi treściami samo w sobie. To środek służący przekazaniu morału oraz prawdy na temat ludzkiej natury: przede wszystkim nagana negatywnych cech.
Trzeba o tym pamiętać zawsze, gdy chcemy się wypowiedzieć na temat South Parku. Trzeba również pamiętać, że w czasach królowania poprawności politycznej twórcy nie boją się pokazać jej gestu Kozakiewicza i po prostu robić swoje.

South Park na propsie.

Jaskier

*Bez obrazy dla wszystkich Australijczyków. Wiedzcie, że nie jesteście złymi ludźmi i wcale nie odpowiadacie za to, co zrobili Wasi przodkowie.

Read Full Post »

Zapraszam do mojej niby-recenzji filmu z klockami LEGO w roli głównej.

KLIK

Jaskier

Read Full Post »

Gdy mowa jest o filmie o osobie chorej na raka, staje mi przed oczami Bez mojej zgody, dość pretensjonalna produkcja, którą puszczają na lekcji religii. Niestety, nie jestem pewien, czym to jest spowodowane, ale tytuł ten nie wywarł na mnie absolutnie żadnego wrażenia (być może jest to wina pani Cameron Diaz, która w kontekście nieuleczalnie chorych dzieci kojarzy mi się przede wszystkim z tym, że odmówiła seksu oralnego piętnastolatkowi umierającemu na białaczkę).

Mniej więcej w ten sposób wyobrażałem sobie wszystkie filmy poświęcone tej tematyce. Smutne historie z ludźmi, którzy płaczą, bo są smutni, bo spotkało ich nieszczęście. Wiecie, to dosyć oczywiste, że tragedia, jaką bez wątpienia jest poważna choroba kogoś bliskiego, jest czymś strasznie zjebanym.

No i obejrzałem 50/50 w reżyserii Jonathana Levine’a. Wcześniej widziałem inny film tego pana, ubiegłoroczną produkcję pt. Wiecznie żywy. O zombie. I o miłości. To bardzo dziwne uczucie, kiedy film o chorym na raka ma więcej żartów od laf story z zombiakiem w roli głównej.

Jest Adam (grany przez Josepha Gordona-Levitta). I dowiaduje się, że ma raka. Próbuje jakoś to ogarnąć, w czym zdecydowanie nie pomaga mu matka będąca histeryczką, dziewczyna, która próbuje poradzić sobie z tą sytuacją, zanurzając się w życiu towarzyskim, najlepszy kumpel, wykorzystujący jego stan zdrowia do wyrywania dziewczyn i – generalnie – będący megazboczeńcem. Na domiar złego, jego terapeutka niemalże nie ma doświadczenia w pracy z chorymi.

Film pokazuje poszczególne stadia psychicznej walki chorego – od negowania samego faktu wystąpienia nowotworu, przez stopniowe godzenie się z losem, by ostatecznie wybuchnąć w ataku paniki. I robi to bardzo dobrze, wywołując cały wachlarz emocji u widza. Jak stoi w tytule – kilkukrotnie się podczas seansu wzruszyłem. To dobrze świadczy o filmie, w końcu porusza niebłahy temat.

Większość żartów wynika z relacji Adama i jego przyjaciela Kyle’a (Seth Rogen). To strasznie abstrakcyjna, że wchodzą do baru na „łowy”, bo zdaniem Kyle’a choroba jest specyficznym wabikiem i rzeczywiście tak jest, gdyż udaje im się poderwać dwie dziewczyny*.

Świetny film o przechodzeniu przez chorobę, a także przyjaźni i miłości.
Gordon-Levitt na propsie. Okazuje się, że ten aktor jest w stanie zagrać nie tylko spiętego Robina bez kostiumu, uzależnionego od pornografii chłopaka Scarlett Johansson, młodego Willisa, ale i osobę chorą na raka. Brawo.
Bawi i wzrusza, nie przeginając w żadną stronę. Polecam.

Jaskier

*SPOILER 
Później dowiadujemy się, że był to sposób na odreagowanie stresu związanego z chorobą kumpla i postaci granej przez Rogena naprawdę zależało na jego zdrowiu.

Read Full Post »

Zacznę od udzielenia odpowiedzi na pytania, które zadaliście. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy się pofatygowali.

Przepraszam, że nie setka.

1. Jem tylko kebaba drobiowego, ponieważ kiedyś obudziłem się i usłyszałem krzyk owiec. Obudziłem się w ciemności i gdzieś obok przeraźliwie beczały owce. Nadal budzę się czasami w środku nocy. Budzę się w kamiennej ciemności i mam w uszach krzyk owiec.
Dlatego nie jem baraniny i jagnięciny.

2. Nie mam w domu ośmiornicy. Kiedyś mieliśmy rybki, ale grzałka do wody zadziałała aż za dobrze i się ugotowały.

3. Nie przepadam za zombiakami, uważam, że są zbyt łykowate. Poza tym, nawet mocno wysmażone, wciąż nieprzyjemnie pachną.

3. Nie piję kawy. W ogóle.
Do herbaty sypię dwie lub trzy łyżeczki cukru. Czasem do tego łyżeczkę miodu.

4. Lubię dinozaury. Gdy miałem siedem lat, marzyłem o zostaniu paleontologiem. Potem szkoła zrewidowała moje aspiracje.

5. Ze smokami (również ślepymi) radzę sobie za pomocą dziewic. Zawsze noszę kilka w kieszeni na wypadek ataku. Polecam tę metodę.

6. Wolę budyń śmietankowy.

7. Kiślu nie wolę wcale.

8. Jedyną lekturą, której nie przeczytałem w całości, były Syzyfowe prace Stefana Żeromskiego.

9. Herbatę mieszam ruchem przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.

10. I nie wyciągam łyżeczki podczas picia.

11. Pięciu najważniejszych mężczyzn w moim życiu to:

  • Jezus
  • Tata
  • Indiana Jones
  • Batman
  • Bogusław Linda

12. Kiedyś umówiłem się z Ewą Farną, ale ostatecznie nie poszedłem.
W ten sposób narodziło się powiedzenie „zostawić na lodzie”- bowiem mieliśmy spędzić wieczór, jeżdżąc na łyżwach. Zrezygnowałem, bo przypomniałem sobie, że nie umiem.

13. Nie ufam lekarzom.

14. Toleruję laktozę.

15. Czytam artykuły na Wikipedii (ostatnio: Korektor, Podkład, Max Factor).

16. Nie lubię kotów.

17. Nie umiem śpiewać. Bardzo nie umiem.

18. Miałem kiedyś na sobie fioletow… ale to Was chyba nie interesuje.

19. Raz na polskim w gimnazjum nie wiedziałem, dlaczego „Morze Bałtyckie” piszemy wielkimi literami.
Od tamtej pory, nawet obudzony w środku nocy, pamiętam, że dwuczłonowe nazwy geograficzne, których drugi wyraz jest przymiotnikiem lub rzeczownikiem nie w mianowniku i nieodmieniającym się, to piszemy oba wyrazy wielkimi literami.

20. Nóż trzymam w lewej ręce, widelec w prawej, bo mi tak wygodniej.

21. Bawią mnie żarty Niekrytego o prostytutkach zabijanych w piwnicy.

22. Darzę Kirsten Dunst miłością platoniczną.

23. Dwa dni po narodzinach grałem w golfa z premierem Wielkiej Brytanii, czytałem Dostojewskiego i rozwiązywałem równania wykładnicze.

24. Wszystkie historie na mój temat zaczynające się od słów „wchodzę kiedyś do baru…” są zmyślone.

25. Przestałem słodzić herbatę.

Miłego popołudnia życzę.

Jaskier

PS Chcecie tekst o 50/50?
Jak nie chcecie, to i tak będzie. Więc lepiej dla Was, żebyście chcieli.

Read Full Post »

Na początek kilka założeń.

1. Bierzesz Janusza Gajosa i pokazujesz widzowi, że po wojnie został piłkarzem, strzelił dwie bramki Ruskim, złamał im poprzeczkę, a potem został sędzią.
2. Razem z nim grali w drużynie: Marian Opania, starszy Lubaszenko i inni – wszyscy się później wykoleili.
3. Gajos jest Ostatnim Sprawiedliwym i nie chce BRAĆ udziału w Złych Sprawach.
4. Wszyscy starają się nim manipulować, więc czasem jednak ulega.
5. Jan Englert jest elegancko-zły.
6. Obowiązkowo kilka razy pojawiają się nagie kobiety.

A potem robisz film, w którym wąsaci piłkarze biegają po boisku a widz pamięta raptem dwóch spośród nich: męża Biedrzyńskiej i młodego Lubaszenko (zanim utył), ponieważ – tak naprawdę – nie jest to historia o piłkarzach, a pokazanie kulisów łapówkarskich afer w tym środowisku.

Bardzo prawdopodobne, że równie dobrze wypada nakręcenie filmu o tenisie ziemnym i obsadzenie Kirsten Dunst w pierwszoplanowej roli. Nie widziałem jeszcze Wimbledonu, ale jeśli w Dziewczynach z drużyny to zadziałało, to pewnie tam też.

Jaskier

Read Full Post »

Wszyscy o tym zdążyli już napisać.
To pomyślałem, że również się wypowiem.

Czekam.

Po nieco ponad dwóch minutach scen, zmontowanych w całość na potrzeby zareklamowania filmu, można przypuszczać, że jest komedią science-fiction. Czegoś takiego nie było do tej pory w filmowym uniwersum Marvela, powiedzieć więc można, że twórcy wpływają na nieznane wody. Owszem, humor i różnego typu dowcipasy były czymś spotykanym w tych produkcjach na każdym kroku, aczkolwiek nie były to komedie sensu stricte.

Jak pisałem już jakiś czas temu – pomysł albo chwyci, ludzie to kupią i będzie przebój lata, albo okaże się, że Marvel/Disney się tym razem przeliczył.
Co byłoby bardzo ciekawe, gdyż żaden z ich filmów nie poniósł spektakularnej klęski. Najbardziej ryzykowna produkcja – Thor – nie okazała się superdobra, jednakże zadanie domowe zostało odrobione i kontynuacji nie można zarzucić tego samego. Pokazuje to, że uczą się na błędach.
Nie należy się spodziewać czegoś zupełnie nowego – ograne klisze i schematy zostaną po prostu wciśnięte w kosmiczne superbohaterskie trykoty. Tak działa popkultura… mniejsza z tym.

Generalnie, czekam i liczę na to, że nie wrzucili do tego zwiastuna wszystkich udanych żartów.
Ten z „maszyną” rządzi, choć jest stary jak świat.

Jaskier

Read Full Post »

Rety! rety! rety!

Jakiś czas temu* zostałem poproszony o napisanie „wspomnień” z czasów gimnazjalnych do jakiejś ulotki powstającej w związku z jakąś tam okrągłą rocznicą czegoś tam w szkole, której dumnym absolwentem jestem.
Takie tam gimnazjum na prowincji prowincji prowincjonalnego województwa, strasznie się stoczyło ostatnimi czasy.

Miło z ich strony, choć podejrzewam, że decyzja ta spowodowana była brakiem kogoś lepszego do tego zadania. No i ja wciąż jestem pod ręką.

Co prawda, nic jeszcze nie napisałem i nie bardzo wiem, co to w ogóle ma być, więc wyjdzie hm… na pewno ciekawie. Pewnie wrzucę skany… albo sam tekst.

Mogliby chociaż w zamian dać jakieś zaproszenie na okolicznościowy bankiet albo bon do Stonki.

Jakie są Wasze wspomnienia związane z tym dziwnym okresem w Waszym życiu, moi drodzy czytelnicy?

Jaskier

*Rozumiem przez to okres około dwóch miesięcy.

Read Full Post »

Licznik klików na blogu zbliża się do okrągłej liczby 24 957. Jak łatwo zgadnąć, niedługo po tym stuknie dwieście pięćdziesiąt setek.

Z racji tego niesamowitego iventu, na który z całą pewnością czekacie z takim samym podekscytowaniem jak ja, łaskawie podam Wam kilka informacji o sobie. Powstania taka lista – 100 faktów prawie autentycznych na temat Jaskra*.

Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, to śmiało, piszcie tutaj.
Albo na fejsiku.

Albo na maila.

Albo wyślijcie gołębia lub list w butelce.

Albo i nie, jeśli moje życie Was gówno obchodzi. Szanuję to.

***

Uprzedzając – nie, nie dłubię w nosie.
Od wczoraj.

Jaskier

*Tytuł roboczy.

Read Full Post »

Dziś czternasty lutego, wielkie konsumpcjonistyczne święto zakochanych par, ustanowione, by sklepy nie splajtowały w okresie posuchy między Bożym Narodzeniem i Wielkanocą.
Jak inaczej uczcić ten wspaniały dzień, jeśli nie omówieniem serii wybitnych filmów traktujących o miłości?
Tak właśnie.
Zmierzch, oglądany dzisiaj, ze świadomością tego, co stanie się w następnych częściach, ma zaskakująco wiele sensu. Oczywiście, na podstawowym poziomie fabuły to niemożliwie wręcz durny film o dwojgu nastolatków z różnych grup, którzy się w sobie zakochują. Widzieliśmy dziesiątki takich produkcji – Step Up, obie części Dirty DancingGrease, High School Musical i każda animacja Disneya, w której była księżniczka, od Małej Syrenki do Pocahontas.
Mam na myśli to, że ten film posiada w miarę sensowną strukturę opowiadanej historii – Edward i Bella poznają się, zakochują się w sobie i jest szczęśliwe zakończenie, nie licząc incydentu z wrogo nastawionymi wampirami.

Ma to wszystko minimum sensu i gdyby nie natłok kontynuacji i tych wszystkich fabularnych głupot, które późniejsze filmy przyniosły, to ludzkość nie zostałaby zepchnięta w przepaść agonii i rozpaczy. Podejrzewam, że początkowo nikt nie planował robić z tego serii, to znaczy SAGI! I prawidłowo. To nie jest materiał na coś więcej.

Zważywszy na dłużyzny, które pojawiają się w Zmierzchu, kiedy absolutnie nic się na ekranie nie dzieje, więc nie można nawet pośmiać się z głupoty postaci lub braku umiejętności albo chęci u aktorów, zakładam, że fabułę wszystkich pięciu filmów można by zmieścić w czterech godzinach(?) albo i mniej.

Najlepszym aktorem jest facet grający ojca Belli, miejscowego komendanta policji. Można odebrać wrażenie, że tylko on w porę załapał, w co się wpakował, postanowił zacisnąć zęby i wytrzymać do końca tego cyrku. Jego nieporadność w stosunkach z córką jest wręcz urocza. Uwielbiam też scenę, kiedy Bella mówi ojcu, że chce mu przedstawić Edwarda, a ten nabija strzelbę i odpowiada, by go przyprowadziła. Jeden człowiek nie jest jednak w stanie uratować tej porażki. No, może i dałby radę, gdyby miał dla fabuły jakieś istotne znaczenie.
Poważnie, Charlie, bo tak ma na imię ten bohater, jest w Zmierzchu tylko po to, by Bella nie mieszkała w Forks sama. Ktoś mógłby się spodziewać, że w historii nastolatki opisanej w książce mającej sześćset stron, poruszony zostanie motyw relacji córka-ojciec, ale nie. Więc po co film miałby to robić?

Główna para postaci jest okropna. Jasne, można powiedzieć, że zdarzyło się kilka momentów, gdy ich rozmowa miała sens i wyglądała na prowadzoną przez normalnych nastolatków (pięć razy w dwugodzinnym filmie?), ale cała reszta napisana i zagrana jest beznadziejnie. Bardzo beznadziejnie. Jakby podczas obsadzania głównych ról doszło do jakiejś poważnej pomyłki.
Pozbawiona jakichkolwiek zdolności do wyrażania emocji i uczuć Kristen Stewart oraz ucharakteryzowany na Goku z aktorskiego Dragonballa Robert Pattinson są najgorszą ekranową parą, jaką kiedykolwiek widziałem. To naprawdę wygląda tak, jakby starali się zagrać beznadziejnie.
Poza tym, skąd wzięła się ta ich miłość? OK, Bella poleciała na niego, bo jest przystojny(?), a on się w niej zadurzył, bo wampirowe-uzależnienie, pociągający zapach, jest jak narkotyk ona dla niego. To głupie…

Jest tu jeszcze ten mecz bejsbola, kompletnie z dupy i nigdy do tej wampirzej rozrywki nie wracają. I te złe wampiry, które – nie wiem – pani Meyer umieściła w książce, by była w niej przemoc(?). To jest tak niewyobrażalnie niepasujące do tej miłosnej dramy.

I jeszcze to okropne zakończenie. Bella trafia do szpitala ze złamaną nogą, licznymi ranami kłutymi i blizną po ugryzieniu na ręce. Można by sobie pomyśleć, że znajdzie się ktoś, kto nie uwierzy w tę bajeczkę, iż obrażeń tych doznała, spadając ze schodów i wylatując przez okno. Nie wiem – na przykład lekarze albo pielęgniarki ze szpitala, albo jej ojciec komendant policji(!).

serię SAGĘ! dałoby zakończyć się na jednej części. Niestety, autorka owej wspaniałej historii miłosnej postanowiła inaczej. Ona ma ponoć wiele dzieci, musi je wykarmić, kupić książki do szkoły i jednocześnie nie może jej zabraknąć na prochy, których potrzebuje do „tworzenia”, więc wybaczmy jej tę pazerność na pieniądze.

Jest tu od cholery momentów rozbrajająco komicznych, o dziwo kilka żartów wygląda na zamierzone, ale generalnie oglądanie Zmierzchu bawi z powodu głupoty bohaterów, a nie zmyślności i talentu scenarzysty. Jednakże, gdy już robi się nudno, to ta nuda dostarcza potężną dawkę psychicznego bólu. Ponoć dalej jest już dużo śmieszniej – pojawiają się Volturi, Jacob dostaje większą rolę, na scenę wchodzą te okropnie wyglądające wilkołaki etc.
W ogóle, Jacob w tym filmie nie robi absolutnie nic. Jedyna czynność przez niego wykonywana, która ma wpływ na fabułę, to opowiedzenie Belli indiańskiej legendy. Co też jest śmieszne:
Idą sobie plażą i dziewczyna pyta – Co miał na myśli twój przyjaciel? A Jacob odpowiada – Zauważyłaś?
Nie dało się nie zwrócić uwagi na tego Indianina, który o rodzinie Edwarda wypowiedział się tonem starucha z horrorów, który ostrzega grupkę studentów, by nie zostawali na noc w lesie.

Strach pomyśleć, że to jest dopiero początek. ;(

Większość komedii romantycznych zawiera ten bardzo, strasznie okropeczny oraz rozpaczliwy moment, kiedy bohaterowie się rozstają, by pod koniec filmu całować się na zgodę w deszczu. I p. Meyer wpadła na pomysł, by zrobić z tego całą książkę. Z tej jednej, głupiej kliszy.

Księżyc w nowiu zaczyna się sielanką, Edward i Bella stanowią szczęśliwą parę, chłopak pojawia się każdego dnia rano i do wtóru kiczowatej muzyki puszcza oko do dziewczyny, a potem do bólu zakochani zaczynają nowy dzień.
Bella ma jednak poważny problem z tym, że się starzeje, co jest właściwie bardzo ciekawe, ale tutaj (podobnie zresztą jak we Władcy Pierścieni) zostało beznadziejnie przedstawione. Nie trudno się jej dziwić – żyje ze świadomością tego, że kiedyś umrze, a wcześniej się zestarzeje. Edward cały czas odmawia zamienienia jej w wampira i sytuacja osiąga masę krytyczną podczas przyjęcia urodzinowego dziewczyny urządzonego przez rodzinę jej ukochanego.
Ponieważ Bella jest pierdoloną niedojdą, rozcina sobie dłoń podczas otwierania prezentu. Widząc wariującego na widok świeżej krwi brata, Edward odpycha dziewczynę, co jest przekomiczne, ponieważ uderza ją tak mocno, że ta wpada na szklany stolik, który się tłucze i rani ją jeszcze mocniej. No i jest ta awantura, po której wampiry stwierdzają, że muszą opuścić miasto.
Chodzi o to, że Edward tak bardzo kocha Bellę, że cierpi, wiedząc, iż naraża ją na niebezpieczeństwo, kiedy tylko jest w pobliżu. Dlatego zostawia ją samą, mówiąc podczas pożegnania, że nie jest dla niego wystarczająco dobra, czym doprowadza dziewczynę do głębokiej depresji, odcięcia się od świata żywych oraz wywołuje u niej koszmary. Nie wspominając o tym, że gdzieś tam wciąż czają się wrogo nastawione wampiry, które chcą zemścić się za to, co wydarzyło się pod koniec części pierwszej.
Całkiem niezły z niego protektor.

No i ona cierpi przez kilka miesięcy, siedząc sama w pokoju. Kiedy już z niego wychodzi i wraca do życia, orientuje się, że jej chory umysł, gdy poczuje krążącą w żyłach adrenalinę, wywołuje wizje Edwarda… stojącego obok i mówiącego tym swoim beznamiętnym głosem, by przestała czynić głupoty. W książce to był tylko głos, na potrzeby filmu, oczywiście, to ulepszono i mamy wypudrowanego Pattinsona zrobionego z mgły i głupoty głównej bohaterki.

W tej sytuacji na scenę wkracza Jacob – młody Indianin, który w pierwszym filmie pojawił się trzy razy i raz zrobił coś sensownego. Tutaj wreszcie może się wykazać, Edwarda nie ma, toteż liczy na to, że dobierze się do Belli. Nic bardziej mylnego, jej wciąż zależy wyłącznie na zimnokrwistym sztywniaku i po prostu wykorzystuje chłopaka, zresztą nie tylko jego. Jest jeszcze ten drugi (trzeci?) – kolega ze szkoły. Kiedy zaprasza ją do kina, zgadza się, ale wybiera film akcji, by poczuć zastrzyk adrenaliny i ujrzeć Edwarda. Co jest chore. Dlaczego ona nie może zrozumieć, że on ją zostawił?

Dochodzimy w tym momencie do jednego z problemów tej całej serii SAGI! Bella nie jest w stanie żyć bez Edwarda. Co więcej, twórcy tego obrzydliwego gówna próbują wmówić widzom – przeważnie dziewczynom w wieku 12-15 lat – że nie są nic warte bez swoich chłopaków. Tak bardzo nieprawda. To indoktrynowanie na naprawdę prymitywnym poziomie. To jest chamskie, poza tym perfidne – oni się w ogóle z tym nie ukrywają.

Jest tu ten cały wątek wilkołaków, który na papierze prezentuje się naprawdę bardzo ciekawie. Okazuje się, że indiańskie legendy są prawdziwe – we krwi przedstawicieli plemienia krąży magia. Pod jej wpływem, w okresie zagrożenia, kilku młodych Indian zyskuje zdolność transformacji w olbrzymie wilki, by bronić ludzi przed wampirami, których są naturalnymi wrogami.
To jest jednak SAGA! Zmierzch, więc nie może to być wykonane w fajny sposób. Nie dość, że efekty specjalne nie są najwyższej próby, to w ludzkiej postaci wilkołaki zachowują się jak pedały. Serio, stereotypowe geje. Pomijając nawet to, że cały czas chodzą bez koszulek, eksponując swoje idealnie wyrzeźbione klaty, to nie powinni zachowywać się tak, jak się zachowują. To grupa młodych chłopców, na których nagle spoczęło niezwykle ciężkie brzemię ochrony ludzi przed nadnaturalnym złem, a oni się boksują dla zabawy, przez co prezentują się strasznie nienaturalnie. Serio, twórcy – chcąc pokazać zmianę, która w nich zaszła – rzucili coś w stylu – A teraz bądźcie rozkosznie niepokornymi chłopcami – i aktorzy zaczęli robić coś w stylu „o, nie uderzaj mnie, bo ci oddam”. Właśnie tak to wygląda.

Potem jest ten motyw, że Edward również nie jest w stanie żyć sam, bez Belli – otrzymawszy fałszywą wiadomość o jej śmierci – postanawia się zabić. W tym świecie jest to z jednej strony bardzo trudne, z drugiej bardzo łatwe. Wampira niełatwo uszkodzić, więc samobójstwo rozumiane w tradycyjny sposób odpada. Jest jednak rodzina wampirów rządząca ich światem i oni momentalnie karzą każdego, kto przyczyni się do ujawnienia istnienia ich rasy – Volturi. Ktoś pokazuje się ludziom, Volturi go zgarniają i wykonują wyrok. Tak to właśnie działa.
W ogóle, to są goście mieszkający we Włoszech, jest trzech najważniejszych Volturi – Aro, grany przez genialnego Michaela Sheena, ten blondyn, który nie robi za wiele i ten trzeci, który wygląda tak, jakby sam chciał zaraz popełnić samobójstwo. Oni sobie we trzech siedzą w sali tronowej i chyba na tym zlatuje im wieczność, bo widzimy ich głównie w trakcie wykonywania tej czynności, wrócę do tego później. Michael Sheen jest absolutnym geniuszem i – chociaż pokazuje się na ekranie tylko na kilka minut – kradnie to przedstawienie. Jeśli wyobrazicie sobie ultrageja, postać poddaną takiej hiperbolizacji, że nawet ja uważam to za coś obraźliwego dla homoseksualistów, to to jest Aro. Ogląda się go kapitalnie, ale tylko ze względu na to, jakie to jest głupie.

Na końcu jest – OCZYWIŚCIE – szczęśliwe zakończenie. Edward przeżywa, Volturi puszczają ich wolno, zastrzegając tylko, że Bella musi być przemieniona w wampira, gdyż widziała zbyt wiele. I dochodzi do rozmowy między Bellą, Edwardem i Jacobem, gdy już wrócili z Włoch. Dziewczyna nie pozwala się kłócić adoratorom, prosi swojego ukochanego, by poczekał, Edward staje może dwa metry za nią (co i tak nie ma żadnego znaczenia, ponieważ wampiry mają w tej SADZE! supersłuch), a ona do Jacoba – Kocham cię. Ale tamtego bardziej, więc idź sobie – dopowiada sobie widz.
Co to za wzorzec do naśladowania? Ona wykorzystała uczucia tego chłopaka, chcąc osiągnąć własne cele i teraz jeszcze odstawia coś takiego. Tak się nie robi, powinna postawić sprawę jasno, a nie kręcić i motać, jakby wiedziała, że to się przyda później, kiedy znów trzeba będzie ją ratować. Perfidna siksa.

Aktorstwo wciąż leży i błaga, by je dobić, o czym chyba nie muszę nawet przypominać.

Jest tu zdecydowanie więcej scen śmieszących swoją głupotą – Michael Sheen rządzi, pedalskie przepychanki wilkołaków i ich notoryczny brak koszulek jest całkiem zabawny. Pierwsza scena, w której pojawia się jeden z nich, przywódca watahy, tak sądzę, to poszukiwania Belli. Wybiegła bowiem do lasu, próbując dogonić Edwarda i zrozpaczona tym, że ją porzucił, położyła się tam, by umrzeć. I znajduje ją ten Indianin, i wynosi nieprzytomną(!) z lasu(!), i nie ma na sobie koszulki(!). Na miejscu Charlie’ego chyba bym do niego strzelił.

Jest 3:21, dam sobie już spokój.

Ta część, o dziwo, zaczyna się niczym prawdziwy film z wampirami. Naturalnie, wrażenie to szybko zostaje zatarte sceną na łące, gdzie Edward napastuje Bellę, próbując nakłonić ją do wyjścia za mąż.

Ten film jest niezwykle nudny. Racja, wciąż są tu te kretyńskie wilkołaki, kapitalny Charlie (scena, w której próbuje porozmawiać z córką o seksie, jest bezcenna) i obraźliwie złe aktorstwo, ale jest nudny. Po prostu.

Fabuła składa się w głównej mierze z dwóch wątków – „ognistego” trójkąta miłosnego, który nie ma racji bytu i powinien zostać zakończony przez główną bohaterkę w trakcie jednej rozmowy z gościem, którego zdecydowała się odrzucić, oraz zemsty pewnej wampirzycy, której wesoła rodzinka Edwarda mocno uprzykrzyła życie w pierwszej części tej SAGI! No i założenie jest takie, że na tle konfliktu dobre wampiry – złe wampiry, Bella musi dokonać wyboru – zadecydować, kogo tak naprawdę kocha.
Najwyraźniej sama nie jest tego pewna, ponieważ z jednej strony zgadza się zostać żoną wampira, z drugiej wciąż kręci z wilkołakiem, czym tylko udowadnia, że jest egoistyczną, pozbawioną empatii siksą. Toteż ten wątek leży. W sumie, czego innego można by się spodziewać?
Pragnąca się zemścić wampirzyca daje nadzieję na obejrzenie jakichś ciekawych scen akcji, tworzy całą armię wampirów, by zniszczyć Cullenów. Ci dogadują się z wilkołakami i słuchają rad tego blondyna, który do tej pory nic nie mówił, ponieważ okazało się, że w trakcie wojny secesyjnej stanął przed podobnym problemem i musiał nauczyć się walki z nowonarodzonymi (w tym uniwersum wampiry są najsilniejsze krótko po przemianie, bo tak p. Meyer pasowało). Cały film jesteśmy przygotowywani na wielki finał, kulminacyjną bitwę, oglądamy treningi, a na końcu się okazuje, że sobie powalczyli trzy minuty, efekty specjalne były obrzydliwe, a choreografia walk tak zła jak to tylko możliwe.

W tej części chodzi się o to, że Edward nie chce iść do łóżka z Bellą. To znaczy, chce, ale nie przed ślubem. Dosyć ciekawa wymowa, jak na tak okropecznie gówniany film dla nastolatek. Musicie to przyznać.
Jest niekonsekwentny (w pierwszej części trzeba było kilka wampirów, by zabić jednego, tutaj mają do czynienia z całą armią a mimo to bez najmniejszych problemów wygrywają), powtarza karygodne błędy poprzedników, czym obraża widza, pod względem technicznym jest obmierzłą rzygowiną i nie ma w nim Michaela Sheena.

No i jest tu ta komiczna scena, kiedy siedzą na rozdaniu dyplomów ukończenia szkoły, w przemówieniach jest mowa o popełnianiu błędów, bo na tym właśnie polega młodość, my z kolei wiemy już, że Bella postanowiła związać się na całą wieczność z Edwardem, bo mając te osiemnaście lat, na pewno doskonale wie, czego chce od życia. Nasza protagonistka.

Ciężko w to uwierzyć, ale ten film jest jeszcze gorszy od poprzedniego.
Bella i Edward biorą ślub, wyjeżdżają w podróż poślubną, dziewczyna zachodzi w ciążę, wracają do Forks, koniec. To wszystko, co dzieje się w tym filmie.

Rozdzielenie książki na dwie części nie miało absolutnie żadnego sensu i celem tego posunięcia było jedynie zwiększenie wpływów ze sprzedaży biletów, piórników i innych gadżetów z wizerunkami bohaterów.

Wszystko, co pojawia się w tym filmie, jest obraźliwie kiczowate i tandetne – muzyka i jej dopasowanie do scen, ściąganie koszulki (już w pierwszych minutach seansu), podkładanie głosu pod wilkołaki, żebyśmy rozumieli, o czym szczekają, kiedy nie są w ludzkiej formie, same efekty specjalne, aktorstwo, montaż Belli przygotowującej się w łazience do nocy poślubnej.

Po ceremonii zaślubin państwo młodzi jadą do Rio i stamtąd płyną na prywatną wyspę Cullenów (tak, mają własną, wielką wyspę w ciepłych krajach). Niespodzianie Bella zachodzi w ciążę, co nie powinno nikogo dziwić, sekszenie się jest wszak najczęściej wykonywaną przez nich czynnością (w międzyczasie grają w szachy). Dopada ich paniczny strach, bo nie wiadomo, co zalęgło się wewnątrz dziewczyny. Idylla dobiega więc końca, wracają do ponurego stanu Waszyngton i bunkrują się w domu wampirów, okłamując wszystkich dookoła, łącznie z ojcem dziewczyny i jej najlepszym przyjacielem, znienawidzonym wrogiem jej męża – wilkołakiem Jacobem.

Właśnie, wilkołaki wciąż są w filmie i nie podoba się im to, co dzieje się z Bellą. Obawiają się tego, że jej dziecko będzie potworem i wyrżnie wszystkich Indian, kończąc dzieło białego najeźdźcy. Planują wykończyć dziewczynę, zanim urodzi monstrum, co z kolei nie bardzo pasuje Jacobowi, który wciąż ma jakąś nadzieję(?). Nie daje za wygraną chłopak, to mu trzeba oddać.

Bella zaczyna powoli wykańczać się w zorganizowanym na szybko domowym stanowisku szpitalnym. Muszę przyznać, że charakteryzatorzy naprawdę się spisali – Kristen Stewart wygląda na wychudłą i umierającą na oczach bliskich. Może to nie do końca dobre, ale czerpałem z jej widoku pewien rodzaj satysfakcji. Należało się francy.

Nie potrafię opisać sceny porodu/cesarskiego cięcia. Absolutne mistrzostwo, film trzeba zobaczyć, choćby dla tej jednej sekwencji.
Po zapoznaniu się z nią, wasze życie już nigdy nie będzie takie samo.

No i Bella umiera, Jacob wybiega z płaczem (też się zastanawiam, dlaczego był wtedy przy niej), Edward kąsa całe jej ciało jak wariat, licząc na to, że przemieni ją w wampira, wilkołaki wyruszają, by zapolować na dziecko i uchronić przed nim ludzkość.
Zdesperowany Jacob zamierza zabić je jako pierwszy, lecz widząc komputerowo wykonane niemowlę (żaden dzieciak nie chciał zagrać w Zmierzchu?), wpaja je sobie. To jakieś magiczne cośtam, od tej pory będzie strzegł dziewczynki i tak jakby zakochał się w niej na zabój, na zawsze i w ogóle jest dla niego całym światem.
Dzięki temu kończy się walka między wilkołakami i wampirami, bo okazuje się, że najważniejszym prawem jest niekrzywdzenie obiektu wpojenia. Tak, to tylko bardzo tani sposób na zakończenie bezsensownego konfliktu.

I potem Bella zmartwychwstaje jako wampir, koniec.

Kupa nudnego gówna.

Druga część części czwartej doczekała się swego czasu własnego tekstu, zapraszam chętnych do zapoznania się z nim.

Dałem radę, przebrnąłem przez to! Trzeba twardym być, nie miętkim.

Fenomen SAGI! Zmierzch jest fenomenalny. Fascynacja mas czymś tak złym jest dla mnie niepojęta. Gdyby tylko aspekt techniczny był spieprzony, ale przecież ani aktorzy się nie popisują, przez co trudno kogokolwiek polubić (poza ojcem Belli i Aro), miłosny konflikt jest w żałosny sposób ciągnięty i na siłę przedłużany, a główna bohaterka – która powinna stanowić wzór dla żeńskiej części widowni – to wredna siksa manipulująca wszystkimi dookoła.

Co z tym naszym światem jest nie tak, że możliwe było zaistnienie czegoś tak okropnego?

Jaskier

Read Full Post »

Pasikowski umie robić filmy.

PokłosiePokłosie, czyli poprzedni film tego reżysera, opowiadało o pewnym istniejącym w Polsce problemie. I to tak niewygodnym, że wokół tej produkcji narodziło się wiele kontrowersji. Co nie powinno nikogo dziwić.

Ten film miał dwie wady – ciężko uwierzyć w to, że Żydzi mieli gospodarstwa rolne, to raz. I dwa – mieszkańcy wsi zostali pokazani wręcz karykaturalnie (serio, jeśli w dramacie przeginają z tym bardziej niż w komediowych U Pana Boga za piecem lub Ranczu, to wiedz, że coś się dzieje).

Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy takie filmy są nam potrzebne, nie czuję się ani do tego powołany, ani kompetentny, jednak niemożliwe jest dla mnie niedocenienie próby zwrócenia uwagi na to, że w społeczeństwie prócz ludzi dobrych (którzy – nie oszukujmy się – stanowią nikły procent populacji) oraz neutralnych (większość), istnieją skurwysyny. Otoczka – owszem – jest kontrowersyjna i zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, również przez wzgląd na sensowność fabuły, gdyby jako pomordowanych przedstawić szlachciców, którzy byli nie na rękę Niemcom i ci podpuścili ludność do mordu. Film byłby wtedy wiarygodniejszy i … bezpieczniejszy(?).
To prowadzi do wniosku, że twórcom zależało na zrobieniu szumu, lecz ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy miało to na celu jedynie – nomen omen – narobienie szumu wokół filmu i zwiększenie zysków, czy też intencją twórców było zmuszenie odbiorców do zastanowienia się i dyskusji.
W każdym razie, film jest przede wszystkim o bakcylu zła czyhającym w uśpieniu na to, by wypełznąć i zaatakować.

Skoro tę kwestię mamy już za sobą – PsyPsy II: Ostatnia krew to świetne filmy.
Pasikowski odkrył Pazurę.
Pasikowski zrobił Lindę (czy to dobrze, czy źle, że aktor ten został na długie lata zaszufladkowany w roli Franza Maurera, to temat na osobny tekst).

Reasumując – czekam na film pt. Jack Strong, pierwsza wizyta w kinie już jutro, druga w przyszłym tygodniu, gdyż okazało się, że w szkole są osoby myślące, więc jednak pójdziemy. No i nie uważam, by Pasikowski robił antypolskie kino.

A ja płakałem, gdy Wołodyjowski umarł, toteż moja opinia jest w jakimś tam sposób miarodajna.

Jaskier

Read Full Post »

Older Posts »