Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Październik 2013

I nie odczuwałem potrzeby oglądania.

Fascynacja piłką nożną w moim przypadku niespodziewanie zaczęła i skończyła się na Mistrzostwach Świata w 2006. Tak jakoś mnie to wzięło wtedy. Może dlatego, że tata kolegi przywiózł mu z Reichu markową piłkę sygnowaną logo tej imprezy. Ale to tylko hipoteza, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bo zawsze miałem ważniejsze sprawy do przemyślenia.
To oczywiście mocno wpłynęło na moje wciąż trwające dzieciństwo, bo w szkole podstawowej miałem w klasie pół dziecięcej drużyny Stali (tak to się nazywa?). Oczywiście z tego powodu, jak to się ujmuje w USA, nie byłem w szkole zbyt popularny. Brakowało mi tylko okularów i bandy łobuzów, żeby stać się archetypową klasową pierdołą.
Ale teraz wyszedłem na ludzi, nie? Oni są wysportowani, chodzą na imprezy, mają dziewczyny. A ja prowadzę bloga, wiem, dlaczego Batmana nie było w Avengers i nie mylę Krasickiego z Krasińskim. Potrafię również obliczyć czas zagotowywania wody, jeśli mam podaną jej masę, opór grzałki i temperaturę początkową. Hm…

A wracając do tych meczów*, spotkałem się z opinią, iż moje zachowanie było niepatriotyczne. Bo nie oglądałem nawet „występów” polskich piłkarzy „piłkarzy”.
Ja się na wielu rzeczach nie znam, ale czy bieganie za nadmuchanym balonem jedenastu facetów, którzy za tę bezowocną zazwyczaj szamotaninę dostają olbrzymie pieniądze i fascynowanie się tym sporej grupy odbiorców jest dzisiaj szczytem patriotyzmu?

Trochę słabo. Ja rozumiem to, że dzisiaj nie ma Ołtarza Ojczyzny, na którym można złożyć życie i mieć święty spokój, a pewne ugrupowania polityczne próbują nam wmówić, że sprzątanie po psie kwalifikuje się do patriotycznych postaw, ale poważnie? Jak nie oglądasz meczu polskiej reprezentacji <tutaj wrzuć losowy epitet w stylutracącej bramki w spotkaniu z San Marino”>, to nie jesteś patriotą?
To ja odbijam piłeczkę i mówię, że brak znajomości Białego Orła jest postawą niepatriotyczną. Argument równie sensowny.

Jaskier

* Według Wikisłownika to poprawna forma.

Read Full Post »

Pozytywnie nastrajający film, a bardzo tego potrzebowałem.

Fabuła? Sklejona rodzina jedzie sobie na wakacje. W jej skład wchodzą: matka-rozwódka, jej dupkowaty nowy facet, jego dorastająca córka i główny bohater, czyli syn tej matki-rozwódki – Duncan.
Chłopak jest taki jak ja… trochę… tak jakby – życiowa sierota, pierdoła, nie ma przyjaciół etc. Stara się pogodzić z losem dziecka z rozbitego małżeństwa, jakoś przetrwać w tym wrogim świecie. Właściwie to podobnie wyglądałoby moje życie, gdybym mieszkał w Stanach i pochodził z rozbitej rodziny z klasy średniej. Minus szczęśliwie zakończenie i randkowanie z ładniejszą z sióstr Fanning.

Może to kwestia pewnych podobieństw, ale naprawdę odczuwałem zażenowanie i skrępowanie głównego bohatera. Oglądając, myślałem sobie – „Jak on się musi okropnie czuć, na jego miejscu…” etc. Duncan ma ogólnie dwie lewe ręce do życia i kontaktów z innymi ludźmi, nie potrafi na ten przykład rozmawiać z dziewczyną*, która z jakiegoś powodu wykazuje zainteresowanie nim. Ja wiem, że takie rzeczy się nie dzieją, ale hej! to tylko film, ma poprawiać humor. Nic więcej.

Świetną robotę odwala Sam Rockwell, grający beztroskiego pracownika aquaparku. Jako jedyny (poza tą dziewczyną, oczywiście) dostrzega drzemiący w Duncanie potencjał i wkręca go w rytm pracy parku wodnego. Głupkowate teksty, spontaniczność i radość bijąca od postaci Rockwella sprawiły, iż szczerze się co jakiś czas śmiałem. Tak jakoś mam, że podoba mi się taki styl bycia. Pewnie dlatego, że sam tak czasem się zachowuję. Muszę iść na jakąś terapię. Albo zacząć coś brać. Polećcie mi w komentarzach.

Oczywiście Duncan znajduje w sobie to coś, ale zakończenie jest nie do końca szczęśliwe. Tak sądzę. Bo niby jest OK, ale chciałbym się przekonać, co będzie dalej, czy uda się utrzymać taki status. Bo śmiem wątpić, że uda się im stworzyć szczęśliwą rodzinę, właściwie nic na to nie wskazuje, bo czegoś uczy się jedynie główny bohater, jego ojczym jedynie obiecuje się zmienić.

Humor trzyma poziom, Duncan dostaje lekcje od życia, rozwija się, dzięki czemu być może nie skończy w jakiejś brudnej toalecie publicznej, przedawkowawszy twarde narkotyki, Rockwell znakomicie bawi się rolą – czyli mi się film podobał. Polecam.

Jaskier

*Tak, ktoś chyba splagiatował moją autobiografię.

Read Full Post »

Ale tego jest. Serio, szukam sobie materiałów do tego wpisu w internetach i tego jest naprawdę masa. Co ciekawe, te wszystkie arcymądre hasła często się powtarzają. Aż do znudzenia. Czy ludzie naprawdę uważają, że kogoś obchodzą ich problemy? Jakaś forma terapii? To chociaż pomaga? Choć trochę?

To nie jest coś w stylu Wertera? Cierpienie dla samego cierpienia i epatowanie tym wszędzie wokół siebie? Chełpienie się swoim bólem przed całym Internetem, no, jego głupszą częścią, to takie dojrzałe. Bo wszystkich interesuje to, że dziewczyna Cię nie kocha. Co to w ogóle jest miłość? Podobno jest z nią jak z gruszką – jest słodka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki**. Widziałem kiedyś komentarz cwaniaka próbującego to zrobić, opisać gruszkę przy pomocy terminów ze stereometrii. To chyba nie jest takie proste.

A poza tym i tak umrzemy, toteż:

„[…]życie nasze splunięcia niewarte:
evviva l’arte!”

Jaskier

*W sumie tytuł trochę na wyrost, ale co tam, ma przyciągać.
**Oczywiście cytat z Sapkowskiego.

Read Full Post »

Dzisiejszy dzień minął mi bardzo owocnie.
Trzy tony węgla wylądowały w piwnicy. Jest kilka plusów odwalania takich akcji* w tak ciepły październikowy dzień. Przede wszystkim nie ma komarów, człowiek się niemiłosiernie upierdoli węglem, gdy musi się odganiać od tego dziadostwa.
Bez względu na porę roku, to wciąż praca fizyczna, a więc wymagająca od nas wyłącznie machania łopatą i nieprzeładowania taczek. Z tego powodu pozostała część umysłu, niezaangażowana w kontrolowanie tego jakże skomplikowanego układu, dryfuje sobie po najróżniejszych oceanach i morzach myśli i wspomnień, a w przypadku mojej zrytej i nieprzystosowanej do dzisiejszych czasów psychiki, uruchamia filozofowanie.

Często mam czas na takie gdybanie, co jest jednym z uroków życia na prowincji. W sumie fajna sprawa. Podobno ruch to zdrowie, a praca fizyczna nie jest marnowaniem energii, w przeciwieństwie do innych różnych dziwnych zajęć wymagających spożywania odpowiednio dużej liczby kalorii, więc nie narzekam. Dodatkowo mam czas na myślenie, które jest jedną z moich pasji i nikt nie ma pretensji o to, że się jej poświęcam, bo potrafię ja łączyć z wykonywaniem, nazwijmy to, prac gospodarskich. Fajna rzecz, odprężająca i w końcu ma się poczucie, że zrobiło się coś pożytecznego.

Dzisiaj gdybałem o samym tym machaniu łopatą. To znaczy nie pierwszy raz, gdyż to dość oczywisty motyw i baza do przemyśleń, jeśli robi się to raz na jakiś czas przez kilka godzin z rzędu.

Co prawda, wątpię w to, że praca uszlachetnia, no bo WIECIE, ale na pewno jest czymś pożytecznym i nie powinno się traktować jej wyłącznie jako zła koniecznego. Uczy też szacunku do ludzi pracujących i efektów ich pracy. To by się niektórym osobom przydało. I wyobraźcie sobie, jakim pięknym miejscem byłby Internet, gdyby za każdy głupi komentarz kazano kopać dół. Taki w stylu dołu kopanego przez czarnoskórych robotników w Jądrze ciemności.
Gdyby ktoś był zainteresowany, to więcej prawdy w opisie pracy jest w stalowni lub fabryce cygar u Żeromskiego niż w Bohatyrowiczach Orzeszkowej.
Serio, nie sądzę, żeby się komuś chciało śpiewać w sierpniowym, prażącym słońcu z rękami pochlastanymi skoszonym zbożem w dodatku z perspektywą tego, że „o kurwa, ile jeszcze zostało”.

Jaskier

* To powinno być zrobione w czasie wakacji.

Read Full Post »

Szczelają!
Wybuchy!
Akcja!
Odrzutowce!
Pościgi!
Więcej szczelania!

Kapitan Ameryka dostał wreszcie normalny kostium. W Avengers wyglądał najbardziej kiczowato ze wszystkich bohaterów, a przecież był tam jeszcze TEN i TEN facet. Nie świadczy to najlepiej o zawiniętym w amerykańską flagę herosie. Na szczęście przeprojektowano mu ten kostium i patrzenie na niego nie wywołuje uśmiechu politowania na twarzy (choć to wciąż facet owinięty pasiasto-gwiazdkowanym sztandarem).

Ogólnie dużo strzelania w tym zwiastunie, dużo scen akcji, właściwie za dużo. Słabo zmontowany ten filmik, odbiera wszelką nadzieję na to, że będzie to film w szpiegowskich klimatach. No bo po co? Postrzelajmy trochę i rzućmy bombą.

Wprowadzają do filmowego uniwersum Falcona, jestem ciekaw, czy zostanie uwzględniony w drugiej części Avengers, w której już teraz jest całkiem sporo postaci. Ale wygląda całkiem znośnie, projektanci zrezygnowali z jarmarcznej czerwieni w kostiumie.

Co więcej? Jest Samuel L. Jackson, Scarlett Johansson, może być fajnie.

Pewnie zrobią dubbing. I będę musiał jechać na wieczorny seans, żeby obejrzeć normalną wersję. Ech…
Premiera światowa 2 kwietnia 2014.

Pożyjom, uwidim.
Filmweb

Jaskier

Read Full Post »

Właściwie powinno być jeszcze „kolejny” w tytule, ale tak mi się ładnie ułożyło wszystko w jednej linijce, że nie mam ochoty wprowadzać tam zamętu.

Pomimo aury panującej za oknem, skutecznie nam to utrudniającej, pamiętamy, że nadeszła piękna Polska Złota Jesień*. Już palą liście w sadach i pachnie zielony dym etc. Niebawem zrobi się zimno. I będzie deszcz padał. I będzie ciemno o szesnastej. Właściwie to dziwne, że już teraz tak nie jest. Dzięki Bogu. Mogę wracać ze szkoły w koszulce z nadrukiem i kurtce, bluzę wcisnąwszy do plecaka.
<lans_taki_na_wiosce>

À propos lansu**, znowu nastała moda na zdjęcia w lesie. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Jakby nie mogli sobie raz, porządnie wszyscy zrobić kompletu tych zdjęć (Jesienna Melancholia, Plażowe IgraszkiTorowisko UczućPłatki Śniegu i Magna Mater, czyli Tańcząca w Zbożu), wrzucić go hurtem na fejsika i zająć się w końcu czymś pożytecznym. Matematyką albo poezją Baczyńskiego. Czymkolwiek.

Tak dzisiaj wygląda normalność?

Pytam, bo sam jestem nienormalny i mam potrzebę okazywania tego wszystkim dookoła rozwiniętą do tego stopnia, że nóż trzymam w lewej ręce, choć jestem osobą praworęczną. Albo ustawiam budzik na godzinę z nieparzystą liczbą minut, tylko koniecznie nie 9, bo to kwadrat 3.
Może to się wzięło stąd, że rodzice nie pozwalali mi zabierać do kościoła zabawek i słodyczy, gdy miałem te pięć lub sześć lat.
To w sumie hipoteza warta rozważań.

Jaskier

*Tak naprawdę, to jej nie lubię.

**I naturalnie jesieni.

Read Full Post »

Inteligentnie ze mnie zakpi. Nawet jeśli wychodzi mu to zupełnie przypadkiem. Bo ostatnimi czasy lubię się śmiać z własnej głupoty i naiwności, w końcu hej! śmiech to zdrowie. Tak jakbym potrzebował tego wora mięcha, do którego ktoś bezczelnie przykuł moją duszę i rozum.

Ale mniejsza z tym. Tradycyjnie zostawiłem oryginalną pisownię i tradycyjnie nie podaję linka, żeby nie kusiło Was kliknięcie.

3 oznak, że ona jest gotowa dać ci swój numer telefonu 
Już na etapie tytułu jest z tym wpisem coś nie tak. Przyprawia mnie o smutek fakt, iż facet niepotrafiący deklinować jest w stanie przykuwać uwagę kobiet. Albo ma na tyle czelności, by kłamać, że to robi.
Kiedy poprosić ją o numer telefonu? Jak można mieć pewność, że go da? Takie pytania powstają w twojej głowie? Musisz wiedzieć – nie ma żadnego limitu czasowego w tych sprawach! 
Poważnie, po co Ci jej numer telefonu? Jeśli przeglądasz tego typu lamerskie strony z tak samo lamerskimi poradnikami, to daję sobie paznokcie poobgryzać, że i tak nie zadzwonisz. Więc po co sobie zaśmiecać telefon.

Tu chodzi o uczucie Wiele razy rozmawiałem z kobietą po prostu stojąc w kolejce w supermarkecie: 15 czy 20 sekund miłej konwersacji i już wiedziałem, że czuję to coś! Więc patrzę na nią i mówię:“Wiesz co, zanim pobiegniesz, daj mi swój numer telefonu. Musimy porozmawiać o tym sushi, które zaraz przyniesiesz do domu i zjesz.”

Po prostu mówię cokolwiek. Nie ważne co.

I w ten sposób mam jej numer w kieszeni.

Czasem to zajmuje 10 minut, czasem pół godziny. Wszystko zależy od okoliczności.

Facet ma chyba płacone od akapitu. Tak coś czuję.
Jak łatwo się domyślić, ja się na tym nie znam, bo o numer prosiłem raz (o dziwo prośba podparta argumentem „chciałbym złożyć Ci życzenia z okazji urodzin, lecz nie będę miał wtedy dostępu do Internetu” zadziałała, ale niespodzianka). Inne przypadki pozyskania przeze mnie numeru od dziewczyny nie były nawet w połowie tak spektakularne, toteż nie chcę zgrywać jakiegoś speca. Wydaje mi się jednak, że jakaś porcja spontaniczności i szaleństwa dużo pomaga w takich sprawach.
Jak wtedy, gdy wstajesz z krzesła, mówisz sobie „a chuj, pójdę”, idziesz na jej koncert, po drodze kupujesz kwiaty, a po koncercie ona wpada w ramiona swojego chłopaka. Jak z taniej komedii romantycznej, nie?

Jednak, nie bój się poprosić o numer telefonu, jeśli występują trzy poniższe okoliczności:

1. Prowadzicie prawdziwą rozmowę
Prawdziwą, czyli nie jakieś tam pogaduszki o pogodzie i innych sprawach, o których mówi się, gdy nie ma się nic do powiedzenia.
Rozmowę? Ale z dziewczyną? Niby o czym? To znaczy ja jestem w stanie rozmawiać o smaku szamponów, BrzydUli i beznadziejności „książki” Pięćdziesiąt twarzy Greya, najwyraźniej jednak to nie wystarcza. Nie wiem, naprawdę nie potrafię rozmawiać, nie tylko z dziewczynami, ogólnie z ludźmi, być może przez to, że powoli coraz bardziej przypominają mi cząsteczki tlenu, które sobie latają w powietrzu dookoła mnie. Albo raczej azotu, życie bez tlenu jest niemożliwe.

2. Ona opowiada ci o sobie, mówi osobiste rzeczy
Kobieta nigdy nie zacznie mówić o sprawach osobistych, jeśli nie czuje się komfortowo w czyimś towarzystwie. Zaufanie jest ważnym elementem każdej relacji, już od samego jej początku. Jeśli ona może ci powierzyć szczegóły prywatnego życia, może ci powierzyć także swój numer telefonu.
Osobiste? To znaczy np. „dowód”? Co jeszcze może być osobiste? Ewentualnie dobra. Zastanawiam się również, co takiego osobistego wyznała autorowi tekstu wymieniona w pierwszym akapicie kobieta z kolejki. Może powiedziała, że nie je mięsa, ale nie z powodu przekonań, a dla lansu? Albo że jej mąż jest akurat w delegacji (naprawia kanał La Manche), więc ma wolną chatę.

3. Iskrzy między wami
Znasz to uczucie, gdy spotykasz kogoś, kogo dotychczas znałeś tylko z klikania na czacie? Widzisz i czujesz, że iskrzy między wami. Tego nie da się wytłumaczyć. Po prostu tak czujesz.
Nie znam. Klikanie na czacie? Nie, jeszcze raz – klikanie na czacie?
Iskrzy? Czyli jest między nami chemia… jak powiedziała biologia do polskiego, patrząc na plan lekcji. Ba-dumtss.

Jeśli naprawdę potrzebujesz jakiegoś znaku, proszę – oto one. Podczas rozmowy zaczekaj na trzy powyższe oznaki, że ona jest gotowa dać ci swój numer telefonu i nie przegap okazji – poproś ją o niego.

Jednak zachowuj się ostrożnie – sytuacja wymaga delikatności. Najlepiej by było, byś zapomniał o wszelkich poradach i dał się ponieść chwili.

Zachowuj się naturalnie. Nie chodzi tu o to, abyś mechanicznie oczekiwał na jakieś oznaki. Nie zachowuj się jak kolekcjoner numerów telefonu.
Kolekcjoner Numerów Telefonów.
Pasowałby mi taki przydomek. Po tych wszystkich koloniach miałem masę numerów w kolekcji. Pod większość z nich nigdy nie zadzwoniłem.
Ale tak jakoś uważam, że Samozwańczy Książę Błaznów lepiej do mnie pasuje. Oddaje głębię mojego charakteru.

Czy ona patrzy ci w oczy? Czy się uśmiecha? Czy wykazuje zainteresowanie?
Tak. Zainteresowanie Twoim zadaniem ze stereometrii. Rzeczywistość jest brutalna, pogódź się z nią i kpij, ba! plwaj na Wokulskich i Werterów.

Jeśli nie potrafisz tego rozpoznać, nie wiesz, jak wygląda, jak zachowuj się kobieta, wykazująca zainteresowanie twoją osobą… Cóż, powinieneś się jeszcze wielu rzeczy nauczyć…
Nie wiem, bo to niepraktyczna w moim przypadku umiejętność. Równie dobrze mógłbym dzielić przez 0 lub próbować być lepszym słoniem-malarzem od tego słonia-malarza z telewizji.

A może macie własne sztuczki? Podzielcie się nimi!
Sztuczki… hm. Ja potrafię klaskać jedną ręką, to też się liczy?

Vanitas vanitatum et omnia vanitas.

W następnym odcinku porozmawiamy o cechach, których atrakcyjne kobiety szukają u mężczyzn. Będzie dym.

Jaskier

Read Full Post »

Według badań rynku, które ostatnimi czasy przeprowadziłem (czytaj: znowu zabłądziłem na serwisie YouTube) dowiedziałem się, że jest zapotrzebowanie na tego typu materiały. Bo ludzie lubią patrzeć na innych ludzi, którzy pakują plecak do szkoły. Albo na te dziewczynki, które pokazują spódniczki, w których ćwiczą na lekcji wychowania fizycznego.
W jednym i w drugim przypadku to chore.
Tak właśnie wygląda większość moich podręczników i innych gratów, z których część mam zawsze w szkole.
Właściwie to chyba wszystko, bo nie mam podręcznika do geografii, gdyż nie lubię uczyć się terminów, które przydadzą się co najwyżej w krzyżówkach. Jetem również w trakcie kupowania książki do niemieckiego, którego się uczę, bo może się przydać na przesłuchaniach. Trzeba znać język wroga. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Niemiec krzyczący z powodu wydartych paznokci, można krzyczeć bardzo niewyraźnie.
To moje książki i zeszyty do matematyki. Jak łatwo się domyślić, czytając tytuły. Brakuje mi jeszcze dwóch zbiorów arkuszy maturalnych. Najbardziej na propsie są te dwa zbiorki – szary i zielony. To oczywiście zbiory zadań Andrzeja Kiełbasy. Plan jest taki, że trzeba je będzie umieć na pamięć przed maturą.
Te niżej to zbiorki od Pazdry – zadania w nich są śmiesznie łatwe w porównaniu z tymi z Kiełbasy.
Dalej jest moja magiczna teczka, w której noszę w zasadzie wszystko, co było mi potrzebne do szkoły od grudnia 2010 roku. Czyli materiały, na których uczyłem się do olimpiad w gimnazjum, prace na sztukę z tegoż okresu, jakieś czyste kartki A4, matury z angielskiego, jakieś dokumenty do stypendiów etc.
Nie mam kiedy tego przeglądnąć i wywalić niepotrzebnych rzeczy, jest też jakaś nutka nostalgii za tymi pięknymi czasami, gdy ktoś doceniał moje artystyczne dokonania (za Słoneczniki i Krzyk dostałem oceny celujące).
Fizyka. Bo tak jakby sobie z nią trochę radzę w szkole.
Dziennik do planowania czasu, którego zakupu dokonałem w Stonce. Kosztował całe dwadzieścia złotych bez grosza.
Prawdę powiedziawszy, wykorzystuję go głównie do cynicznego komentowania wydarzeń z lekcji za pomocą rysunków lub pasków komiksowych, bo nie jestem za dobry w planowaniu czegokolwiek. No bo patrzcie na moje życie, tak jakby niewiele mi w nim wyszło (napisał srogo doświadczony osiemnastolatek). Podejrzewam, że za kilka lat ze względu na te rysunkowe dowcipy będzie coś warty, gdyż będzie stanowił obraz moich odczuć i spis refleksji z dwunastu miesięcy, poczynając od września tego roku.
Tak naprawdę będzie to tylko wartość sentymentalna, będę śmiał się z własnej głupoty i naiwności, która zapewne przeplecie się na jego stronach ze smutnymi momentami zadumania nad światem i bezsensem życia, które można by określić mianem okresu burzy i naporu.
Kalkulator naukowy. Ma dużo guziczków. Większości nie umiem wykorzystać, choć przez rok korzystania z niego paru sztuczek się już nauczyłem – liczenia pola trójkąta ze wzoru Herona, gdy p jest ułamkiem, a a,b,c pierwiastkami, umiem też już przeliczać ułamki zwykłe na dziesiętne i na odwrót. Na licealne standardy taki poziom wystarcza.
Nie da się na niego nic wyrwać… poza kolegą z ławki. Tak piszę, jakby ktoś pytał.
Mój magiczny piórnik, który wygrałem w jakimś konkursie w trzeciej klasie podstawówki. Służył mi wiernie w klasach 4-6, następnie porzuciłem go na rzecz takiego bajeranckiego, zaczepianego do plecaka, by powrócił do łask… ym… właściwie to nie pamiętam już, kiedy to było.
Zawartość mojego magicznego piórnika.
Kilka kawałków ołówka, nożyczki, które mimo eksploatowania przez ponad dziesięć lat wciąż działają, kolorowe długopisy, którymi rysuję głównie przekształcenia wykresów funkcji, gumka do mazania, dwa piszące czarne długopisy (mam w szufladzie cały kartonik, bo albo ktoś pożyczy i nie odda, albo się wypisze), dwa niepiszące czarne długopisy, działający i niedziałający cyrkiel oraz niebieski mazak. Chyba wysechł. Nie wiem, nie sprawdzałem. No i jest jeszcze strugaczka, z której korzystam też od podstawówki. Chyba dostałem ją kiedyś w ramach prezentu z okazji Dnia Chłopaka. Chyba już w 4-6. Dawno temu to było.
Zawsze mam też przy sobie te dwie kostki Rubika. Umiem ułożyć z algorytmów, tą dłuższą metodą, czyli w około dwie minuty (w szpitalu udało mi się zejść nieco poniżej tego czasu, bo miałem możliwość ćwiczenia). Ale to i tak wystarcza do wzbudzenia zainteresowania na szkolnym korytarzu.
Byłem nawet umówiony na prywatne lekcje z jedną koleżanką, ale trafiłem właśnie wtedy do szpitala i się popieprzyło. Tyle przegrać.
Aczkolwiek na to również nie da się wyrywać, bo tak jakoś jeszcze nie spotkałem się podczas tłumaczenia z reakcją inną niż „jestem na to za głupia”. A przecież kobieta ma zawsze rację, nie?
Zawsze mam również w plecaku parasol, którym lansowałem się kilka miesięcy temu. Na obozie w Olsztynie zdał egzamin. Jest poręczny, mieści się do plecaka, elegancko się rozkłada. No i jest kilkuosobowy.

Tag, to by było na tyle. Jeśli dotrwaliście do tego momentu, to gratuluję, brawo – nie macie życia. Oczywiście czasem mam też coś innego – zeszyt do polskiego, w którym również zaczynają dominować notatki obrazkowe albo do geografii, do którego profesorka każe nam przepisywać dyktowany przez nią podręcznik. Ale kogo to obchodzi?

W następnym odcinku przeprowadzę dla Was unboksing batona.

Jaskier

Read Full Post »

G.I. Joe: Odwet jest jak zajebistość, której ktoś nadał kształt i postawił przed kamerami. Niestety nie jest to film idealny. Jedziem.

Jako film akcji sprawdza się dobrze, gdyż zawiera sporo świetnych sekwencji oraz kilka kapitalnych pomysłów na postacie (nie oszukujmy się, chodzi głównie o „tych złych”). Nie jestem w stanie stwierdzić, na ile twórcy wykazali się oryginalnością, a na ile zerżnęli z pierwszego filmu i kultowej serii zabawek, podejrzewam, że gros projektów skądś zaczerpnięto, jednak wyszło całkiem nieźle.

Najlepszymi postaciami są dwaj ninja – Snake Eyes i Storm Shadow oraz Firefly, facet od wybuchowych świetlików. Jak łatwo się domyślić, większość z nich stoi po stronie Kobry. Nie wiem, jak oni to robią, ale zabawkowi źli po prostu zawsze wyglądają lepiej. W ogóle, film zaczyna się jak reklama nowej linii zabawek.
To znaczy najpierw jest jakaś akcja, w której widzimy, jakimi uberkozakami są członkowie oddziału G.I. Joe, ale potem jest kilka zdjęć, jakieś gówniane tło fabularne i przedstawienie postaci rodem z kreskówek z lat ’90. Wiecie, widzimy faceta, narrator mówi nam, jak on się nazywa i jakie są jego moce. Całkiem nieźle się to komponuje z resztą filmu.

Która jest szaloną jazdą bez trzymanki.
Jeśli lubisz takie aż do przesady efektowne sceny, to będziesz usatysfakcjonowany. Moją ulubioną jest walka wojowników ninja na górskich ścianach. Nie ma ona co prawda sensu… w ogóle, ale kogo to obchodzi? Tego typu filmy powinny zawierać sekwencje, które potrafią wymyślić dzieci podczas zabawy figurkami żołnierzy, kosmitów i potworów. Tutaj nie ma tych dwóch ostatnich grup, ale i tak jest zajebiście, jak ująłby to Laska.

Ponarzekać muszę natomiast na bohaterów i fabułę.

Mamy Rocka, który gra żołnierza G.I. Joe. Jakoś się tam nazywa, ale to nie ma znaczenia. Jest duży, ma wielki karabin i w ogóle. Zbędna w jego przypadku jest scena, w której mówi o swojej trudnej przeszłości. Kogo to obchodzi? Dawać Storm Shadowa na ekran!
Dalej jest ta dziewczyna, również nie ma znaczenia, jak się nazywa. Modelowa twarda kobieta, której ojciec chciał mieć syna… chyba, jakoś się rozproszyłem, gdy o tym mówiła. Wstąpiła więc do wojska, by wreszcie był z niej dumny.
No i Bruce Willis, który gra generała Joe Colona, czyli twórcę tego tam elitarnego oddziału. I jest na ekranie całe, bo ja wiem, siedem minut? Z czego przez ponad połowę nie strzela. Jest na emeryturze i nie może wspomóc szukających wsparcia żołnierzy, wysyła ich tylko do kogoś, dzięki komu zdobędą potrzebne informacje. Potem się trochę odkuwa, bo okazuje się, że ma w domu istny arsenał (to także jest megakozackie, bo np. trzyma granaty w misie z owocami) i wreszcie wyrusza na ratunek. Kurde, dali go w centrum plakatu, a tu taka lipa. :/
Dodam jeszcze, że ciekawie zaprezentował się Jonathan Pryce, który gra prezydenta USA. Miał nawet niezłe żarty. Zwłaszcza te o Korei Północnej.

Fabuła… No cóż, są ci źli, chcą przejąć władzę nad światem. Koniec? Tak to mniej więcej wygląda.

W sumie było całkiem fajno, dobrze się paczy te szalenie efektowne sceny akcji, kilku bohaterów jest naprawdę interesujących. No i te pojedynki wojowników ninja. Jeśli nie przeszkadza Ci to, że facet jest w tym filmie w stanie przeciąć mieczem lecącą w niego kulę i masz ochotę na jakiś lekki akcyjniak, to szczerze polecam.
Tylko ten niedobór Willisa. I nijaka fabuła.

Jaskier

PS SPOILER Channing Tatum ginie na początku, więc jeśli nie jesteś jego fanem i z tego powodu film olałeś, to możesz śmiało oglądać.

Read Full Post »

Zamieszczone poniżej opowiadanie zostało dzisiaj nagrodzone w konkursie zorganizowanym o TU. Trzeba być zalogowanym użytkownikiem forum, żeby móc to przeczytać, więc za zgodą organizatora konkursu przekopiowałem swój tekst tutaj.

Zapraszam… czy coś.

*******************************************************************************
Łucznik.
Jasnowłosy mężczyzna sięgnął po strzałę. Nałożył ją na cięciwę, podniósł łuk, naciągnął go i posłał pocisk do celu. Uśmiechnął się lekko, gdy grot gładko wbił się w tarczę treningową. Ponownie sięgnął do kołczanu.
Oliver Queen.
Tym razem przez chwilę przyglądał się strzale, ważył ją w dłoni. Nagle momentalnie podrzucił ją, złapał i posłał do tarczy. Kolejny grot bez problemu wbił się w cel. To była ostatnia, doskonale o tym wiedział bez sprawdzania. Na podstawie samego ciężaru czuł, że kołczan jest pusty.
Członek Justice League.
Bez pośpiechu szedł przez salę treningową, zmierzając ku tarczy. Sterczało z niej kilka wbitych strzał, które oglądane z odpowiedniej perspektywy układały się w trójkąt. Jednak jedna z nich była dwa centymetry za nisko, przez co burzyła poczucie doskonałości. Mężczyzna zmarszczył czoło, zastanawiając się, czy w czasie walki zadecydowałoby o jego porażce.
Drzwi do sali rozsunęły się cicho, lecz wydawany przez nie przy tym odgłos był wystarczający, by zwrócić uwagę Olivera.
Przez ułamek sekundy widać było kolorową smugę ciągnącą się od drzwi do tarczy, przy której stał Oliver, by nim zdążył mrugnąć okiem, pojawił się przed nim drugi bohater.
Przybiegł Flash. Swoim zwyczajem pokręcił się wokół przez moment, wyrwał jedną z wbitych strzał i w końcu stanął, opierając się łokciem o tarczę.
– Cześć, Ollie.
– Witaj – odparł, nie przestając chować strzał do kołczanu.
Człowiek.
Wyciągnął rękę po tę trzymaną przez Flasha, ale wesołek pokręcił tylko głową i zaczął biegać, drocząc się z łucznikiem. Zrezygnowany Oliver żachnął się i skierował kroki w stronę miejsca, z którego miał zamiar kontynuować trening. Flash podążył za nim.
– Wiesz, zawsze się zastanawiałem, dlaczego wybrałeś akurat łuk – powiedział, zaczynając, będąc po prawej stronie Olivera, kończąc dwa kroki przed nim, obiegłszy go kilkukrotnie w międzyczasie.
– Wymaga precyzji w obsłudze i zmusza do ciągłego treningu w celu utrzymania poziomu.
– Ale, wiesz, ja zdążę dobiec do faceta, zanim ty choćby wyciągniesz strzałę.
– To nie szkodzi – Oliver wyciągnął, nałożył na cięciwę i posłał w kierunku tarczy.
Jak się spodziewał, Flash ja dogonił, złapał i wrócił, dumnie dzierżąc ją w dłoni.
– Widzisz? Kent też by dał radę. W ostateczności mógłby rozpuścić ja tym swoim magicznym laserowym wzrokiem.
– Nie szkodzi.
Kolejny grot bez problemu wbił się w cel.

*******************************************************************************
Po skończonym treningu i obowiązkowym prysznicu Oliver stał przy otwartych drzwiach balkonowych, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Coś zaszurało w pokoju i łucznik odwrócił się, by sprawdzić, co spowodowało hałas. Momentalnie jednak zdał sobie sprawę z tego, że dał się nabrać i spojrzał przez ramię. W drzwiach balkonu stał Batman. Długa, ciemna peleryna rozlewała się na podłodze dookoła niego.
– Dobry wieczór, Oliverze.
– Witaj, Gacku.
– Przybyłem porozmawiać.
– Nie wątpię. W innym przypadku leżałbym już skuty bat-kajdankami.
– Nie ironizuj. Sprawa jest poważna.
– W to też nie wątpię. Gdyby nie była, przysłałbyś któregoś ze swoich młodocianych pomagierów. Jak to jest, że nie zostałeś jeszcze oskarżony o pedofilię?
Batman zbył tę uwagę milczeniem.
– Wiem, czego ode mnie oczekujesz – powiedział cicho Oliver.
– Doprawdy?
– Justice League chroni świat. Ale czy tak będzie zawsze? Przyjrzyjmy się im… to znaczy nam. Wszechpotężny kosmita, zmiennokształtny Marsjanin, „człowiek” szybki do tego stopnia, że jest w stanie manipulować czasoprzestrzenią podczas poruszania się, wojownicza feministka, intergalaktyczny gliniarz podległy bandzie karzełków i władca nacjonalistycznego państewka z legend. Czy można komuś takiemu zaufać? Czy można być pewnym, że któremuś z nich potęga nie uderzy do łba?
– Jesteś jeszcze ty.
– Tak. Ale nie mam zamiaru być twoim pionkiem.
– Nie potrzebuję pionka. Potrzebuję kogoś, kto będzie miał na nich oko. Bystre oko.
– Zastanowię się nad tym jeszcze. Poza tym, kto da mi pewność, że tobie nie odbije?
– W razie czego będziesz wiedział, gdzie wpakować strzałę.
Batman wyszedł na balkon.
– Oliverze, jeszcze jedno.
– Tak?
– Nie będziesz moim pomagierem.
– Taki jesteś tego pewien?
– Tak. Jesteś za stary.

*******************************************************************************

Boshe, czemu nie moszna tu korzystać z tfardej spacji?

Klimatyczną grafikę ukradłem STĄD.

Jaskier

Read Full Post »

Older Posts »