Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Superman’

Zapowiedziana jakiś czas temu przez Eaglemoss kolekcja komiksów od DC ruszyła wczoraj. Wnioskując po tym, że na mojej prowincji salonik prasowy wyposażony był w wielki plakat reklamujący ją, a w środku było kilka egzemplarzy, zakładam, że nie jest to rzut próbny, mający na celu tylko wybadanie rynku. To się dzieje naprawdę – komiksy obu największych amerykańskich wydawnictw znowu są szeroko dostępne w polskich kioskach.

Jak widzicie na załączonej grafice, pierwszy numer zachęca do zakupu promocyjną ceną, kolejny (kontynuacja historii) będzie kosztował 29,99zł, następne już 39,99zł. Jest to jak najbardziej zrozumiały ruch ze strony wydawcy, wiele kolekcjonerskich serii zaczyna w ten sposób, próbując przyciągnąć potencjalnych klientów. Pierwszy numer na półce dodatkowo przyciąga uwagę gigantycznym kartonem zawierającym na odwrocie ogólnikowe informacje na temat kolekcji oraz zapowiedź kolejnych dwóch tomów, załączona jest również broszura z krótkimi opisami popularnych serii oraz lista prezentów (albo WSPANIAŁYCH PREZENTÓW!, jak to napisał wydawca) przewidzianych dla prenumeratorów. Jest też oczywiście formularz umożliwiający zamówienie takiej, a także – co mnie nieco zdziwiło – inny, dzięki któremu możemy zamówić sobie tomy w kiosku. Taki papier zastępujący tradycyjną niepisaną umowę z kioskarzem.

Po więcej informacji odsyłam na oficjalną stronę kolekcji – KLIK.

Pierwszy numer to zarazem początek historii (ciąg dalszy w kioskach już 7 września) – toteż z czytaniem się przez dwa tygodnie wstrzymam, żeby móc wchłonąć całość jednorazowo, tym bardziej, że na temat Batman: Hush wiele dobrego słyszałem.
Jednakże kilka uwag technicznych odnośnie kolekcji mam już teraz.

Po pierwsze – bardzo dobrze, że historie rozbite na dwa tomy wydawane będą jeden po drugim. W przypadku WKKM brak analogicznej sytuacji bywał dosyć uciążliwy, nieraz na kontynuację trzeba było czekać miesiącami.

Po drugie – niestety, jakość wydania pozostawia wiele do życzenia. Okładka jest powleczona takim śliskim papierem, który przy grzbiecie, gdzie jest cieńsza, może pękać. W dodatku, komiks jest klejony i już chwilę po wyjęciu z folii, jeszcze przed czytaniem, całość nieprzyjemnie „chodzi”.

Po trzecie – jeśli mówimy o nieprzyjemnościach, to farba cuchnie. Serio, normalnie uwielbiam zapach farby drukarskiej, czytanie komiksu zyskuje dzięki niemu dodatkowy smaczek, ale ten komiks pasowałoby najpierw przewietrzyć.

W ramach dodatków otrzymujemy notkę o twórcach (scenariusz napisał Jeph Loeb, a fenomenalne rysunki stworzył Jim Lee, tusz i kolory nakładali Scott Williams i Alex Sinclair), a także swego rodzaju wstęp do historii, stanowiący wyjaśnienie dla osób, które z uniwersum Batmana nie są zaznajomione. Jest tutaj także komplet sześciu okładek, a także – spory rarytas – przedruk Detective Comics #27, to jest zeszytu, w którym w 1939 roku zadebiutował Mroczny Rycerz. Wielkim atutem tej kolekcji jest fakt, że każdy album zawierał będzie tego typu dodatek (następny numer przedstawi pierwszą genezę Batmana).

***

Pierwszy i drugi numer z powodu promocyjnej ceny warto moim zdaniem nabyć. Jak napisałem, nie czytałem jeszcze, ale już same rysunki cieszą oko i zapowiadają coś ciekawego. Kolejne tomy… cóż… Moim zdaniem trzeba się zastanowić. Seria zawierała będzie sporo dubli (na chwilę obecną ponad 30%, większość z nich wydał całkiem niedawno Egmont), a biorąc pod uwagę to, że jakość wydania nie zachwyca niczym Gałkiewicza poezja Słowackiego, to według mnie nie jest zbyt kusząca oferta. Inna sprawa z tytułami, które w Polsce wydane jak dotąd nie były, no ale kto to wie, w dzisiejszych czasach komiksowego szału. W moim przypadku pewnie skończy się jak z WKKM, z której nabyłem kilka wybranych tomów.

 

Jaskier

Read Full Post »

11248075_834439106650089_2423175169482883213_n
W wydawnictwach komiksowych czasem bywa tak, że przychodzi gość z ciekawym pomysłem na fabułę, ale nijak ma się to do utartego wizerunku postaci lub grupy. Wtedy właśnie – zgodnie z kwantową teorią wielu światów Hugh Everetta III – powstaje kolejny wszechświat, w którym koncepcja owego gościa dyktuje warunki. Czasem dotyczy to wizji przyszłości, w której kontrolę nad Stanami Zjednoczonymi przejęli złoczyńcy, a samotny bohater musi wziąć się w garść i stawić im czoło, innym natomiast razem obrót Ziemi o dodatkowe sto osiemdziesiąt stopni sprawia, że kapsuła z niemowlakiem z Kryptonu ląduje nie w Kansas, a na Ukrainie.

Mark Millar, który trochę jest zboczeńcem i sadystą, tym razem nie kazał nikomu bić kobiet, a jedynie sprawił, że mały Kal-El wychowywał się w ukraińskim kołchozie, gdzie – w blasku świec z ołtarza towarzysza Stalina – przybrani rodzice wpoili mu komunistyczne idee. Złote jest to, że Superman* stara się zachować te ideały oraz szczerze wierzy w równość wszystkich ludzi, sam z siebie nie próbuje zyskać władzy, robić kariery politycznej – dopiero postawa ludzi z otoczenia Józefa Stalina sprawia, że po jego śmierci decyduje się go zastąpić. Ciekawe jest to, że nawet po tym nie nadużywa swojej siły, światowa rewolucja, którą zaprowadza, odbywa się na drodze pokojowej, w żadnym wypadku nie można powiedzieć, by Superman był tutaj mordercą, a przecież łatwo mógłby się nim stać.

Państwo komunistyczne rządzone przez Kryptończyka stosunkowo szybko rozlewa się na niemalże cały świat, w szczytowym momencie poza jego strefą wpływów znajdują się jedynie USA i Chile – ostatnie, upadające kapitalistyczne gospodarki. Jednakże obejmująca wszystkie kontynenty utopia jest orwellowska – wszak rządzi nią Wielki Brat, który dzięki swoim mocom dosłownie widzi i słyszy wszystko.

Nic więc dziwnego, że najdoskonalszy ludzki umysł – Lex Luthor – od samego początku, od pierwszego pojawienia się radzieckiego nadczłowieka, stara się go zwalczać. W tej wersji historii również staje się to jego obsesją, lecz za szeregiem wynalazków, robotów i broni, które miały posłużyć do zgładzenia Supermana stoją pieniądze rządu lub agencji wywiadowczych.
Konflikt na linii Superman-Luthor napędza fabułę i nadaje jej ciekawy posmak. Niby nie jest to coś, czego nie widzieliśmy dotychczas, gdyż ci dwaj na łamach komiksów zmagają się ze sobą od kilkudziesięciu lat, lecz przedstawienie Luthora jako obrońcy człowieczeństwa, a eSa w roli ciemiężcy, który niby bezkrwawo, ale jednak narzuca ludzkości swoją wolę, jest czymś świeżym i sprawdza się bardzo dobrze.

Prócz wymienionych już oponentów w Red Son pojawia się cała plejada postaci znanych z kart komiksów. Jedni na krótką chwilę lub gdzieś w tle, inni pełnią istotną dla fabuły funkcję. Galeria superludzi projektu Luthora, którymi Stany raz za razem atakują Supermana, to znane twarze – Bizarro, Metallo, Atomic Skull etc. Jak jednak napisałem, kilku bohaterów jest czymś więcej niż puszczeniem oczka do fanów.
Towarzysz Stalin pragnął zeswatać swojego podopiecznego z sukcesorką Temiskery. Ostatecznie dwoje nadludzi połączyła przyjaźń i Wonder Woman stanowiła potężne wsparcie eSa.
Tutejszy Batman zasługuje na własny komiks. Historia dzieciaka, który po śmierci rodziców z rąk bezpieki ukrywa się w kanałach Moskwy i po latach wyłania się z nich z celem rozsadzenia okrutnego systemu, musi zostać opowiedziana. To naprawdę ma niesamowity potencjał, gdyż pokazuje człowieka skrywającego się za nietoperzą maską w zupełnie nowym świetle… czy tam cieniu.
Hal Jordan w Czerwonym Synu także jest wojskowym pilotem, lecz tu, w trakcie walk z komunistami na Pacyfiku, dostał się do niewoli i jedynie niezwykła siła woli pozwoliła mu przetrwać tortury. Czaicie – siła woli. Łatwo się domyśleć, jak kończy. :P

Dlatego właśnie komiks Millara tak bardzo przypadł mi do gustu – autor scenariusza potrafił niebywale zgrabnie przełożyć oklepany motyw na stworzony przez siebie grunt. Absolutnie nie ma tutaj mowy o jakimś zupełnym odwracaniu postaci, gdyż w Supermanie, Luthorze, Batmanie i wszystkich innych czuć charakterystyczną dla nich esencję. Ja wierzę w to, że tak potoczyłyby się ich losy, gdyby kapsuła z małym Kal-Elem wylądowała na stepach Ukrainy. Mimo wszystkich perturbacji Superman jest idealistą, fundament krucjaty Batmana to tragedia z dzieciństwa, a Luthor pragnie udowodnić, że świat może i ma prawo rozwijać się bez ingerencji kosmity.

Końcowy zwrot akcji zaskoczył mnie, lecz po chwili wydał się oczywisty i – ponownie – pasował do postaci, które były w niego zamieszane. Absolutnie nie było to coś wziętego z dupy, a logiczna konsekwencja wcześniejszych wydarzeń.

Warstwa wizualna również przypadła mi do gustu. Za rysunki odpowiada grupa artystów – Dave Johnson, Andrew Robinson, Kilian Plunkett oraz Walden Wong. Ilustracje przypominają mi te z Magazynu Spider-Man, o którym raz kiedyś pisałem, a jako że periodyk ten był moim pierwszym zetknięciem z tą formą sztuki, to gdzieś tam podświadomie czuję, że tak właśnie powinny wyglądać komiksy. Styl nieco zbacza w kierunku kreskówkowości, aczkolwiek mi to w ogóle nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jest to kolejna zaleta.

***

Jestem niezwykle zadowolony z zakupu tego komiksu i gorąco go polecam.
Teraz w końcu wypadałoby przeczytać coś o Supermanie z New 52.

Komiks został wydany przez Egmont w ramach serii DC Deluxe. Ma zdejmowaną obwolutę, pod którą kryje się czarnoskóra okładka. Cena nominalna to 69,99zł, ale w księgarniach internetowych spokojnie można dostać poniżej pięciu dyszek.

Jaskier

*Dziwne jest natomiast to, że będąc obywatelem ZSSR wciąż nazywa się Superman.

PS Elseworldy na propsie.

Read Full Post »


Poniższa hurraoptymistyczna opinia dotyczy wyłącznie sezonu pierwszego. Drugi jest wciąż przede mną.

Początkowo moje podejście było diametralnie odmienne – no bo co? Zebrali pomocników pierwszoligowych herosów DC i utworzyli z nich drużynę? Pierwszy odcinek również mnie nie do końca przekonał, gdyż jego jedynym celem było pokazanie powodu utworzenia zespołu, w dodatku jedna z postaci została wrzucona jako żeńska  Nastoletnia Wersja bohatera w ostatniej scenie.
Potem jednak wszystko uległo zmianie.

W tym serialu nie ma bowiem żadnych zapychaczy i jeśli pojawia się odcinek poświęcony konkretnej postaci, to ma on zupełnie inną formę niż te z innych seriali (np. Wolverine and the X-Men). Oprócz rozwijania danego bohatera wpływa na całą grupę, rozszerza uniwersum tej serii. Co – rzecz jasna – widać dopiero po upływie kilku następnych odcinków. Nawet jeśli epizod rozpoczynał się sceną, na widok której reagowałem żachnięciem i stwierdzeniem, że znowu jakichś kosmitów wrzucili (w jednym odcinku kosmicznych, powerrangersowych Planetarian SIC!), to już po kilku minutach wychodziło na jaw, że kiczowatość zostanie dobrze zagospodarowana, postacie postawione przed nowym zagrożeniem, a w finale okazało się, że wszystko było ze sobą powiązane.

Ową ciągłość wydarzeń oraz stałe rozwijanie serialowego uniwersum oceniam w Young Justice bardzo wysoko. Wyżej jedynie postacie, które bardzo szybko wychodzą poza ramy, które im sam w pierwszym momencie nieopatrznie nałożyłem. To nie są jedynie pomagierzy, to nie są tylko Nastoletnie Wersje superherosów, których lubimy – to pełnoprawne postacie, które docenimy już po kilku odcinkach. Rzadko kiedy zdarzało mi się, bym tak szybko przekonał się do raczej nieznanych mi bohaterów (nie mogę powiedzieć, że znałem wcześniej kogoś poza Robinem), a tutaj stało się to w okolicy czwartego epizodu.
Nie jest też tak, że każdemu z widocznej wyżej szóstki przypisano jedną, dwie cechy i kazano odgrywać jakąś archetypową rolę – każdy z nich ma jakiś sekret, gorszy moment i czegoś się uczy. Zupełnie niczym prawdziwi ludzie.

Technicznie także jest bardzo dobrze, nie mam żadnych zastrzeżeń do animacji, doboru głosów (oglądałem wersję z oryginalnym dubbingiem) i tego typu spraw.

Zdecydowanie polecam. Nie tylko miłośnikom uniwersum DC (im w ogóle trzeba?), ale każdemu, kto ma ochotę obejrzeć przygody interesujących bohaterów.

Jaskier

Read Full Post »

Taka idea, czyste spekulacje fana. Może trochę zachęta do dyskusji?
DC jest obecnie w niezbyt kolorowej sytuacji, jeśli chodzi o filmy. Nolan zrobił swoje, jego wizja zdobyła sobie miłośników (a także zaciekłych wrogów) jak świat długi i szeroki, niestety przyjęta konwencja skutecznie uniemożliwia oparcie filmowego uniwersum o tę serię.

Spekulacje na temat rozszerzenia świata Nolanowego Batmana o postać Supermana, a następnie zapewne i pozostałych członków Justice League pojawiły się przy okazji filmu Superman: Powrót (2006). Byliśmy rok po Batman Begins, reżyser i aktorzy dokonali czegoś niezwykłego, w pewnym sensie wskrzesili Mrocznego Rycerza dla kina. Jednakże nie było szans na pojawienie się tego zespołu na ekranie, po prostu przyjęta przez twórców konwencja wykluczała istnienie kosmitów, superszybkich ludzi, Amazonek i całej reszty kolorowej hałastry, która pasowałaby jak pięść do nosa do Gotham stylizowanego na możliwie najbliższe rzeczywistości.

DC koniecznie musi coś zrobić, jeśli chce zarobić (a przecież chce, nie oszukujmy się, o to w tym biznesie chodzi). Moda na bycie nerdem, szturmowanie sklepów w celu zdobycia licencjonowanych bidonów i noszenie koszulek z nadrukiem superbohaterów kiedyś się skończy. Oczywiście marka pozostanie na rynku, zaplecze fanów jest zbyt duże, by mogła zniknąć, ale oni przecież i tak kupują komiksy i wydawane na DVD animacje, walka toczy się o przeciętnego widza, którego dopiero trzeba przyciągnąć do kina. Który ma potem iść i kupić zestaw Happy Meal z zabawką z filmu. I walkę tę Marvel obecnie wygrywa.

Zapowiedź kontynuacji Man of Steel i pojawienia się w niej Batmana na nowo podsyciły te dyskusje. Osobiście nie wierzę w to, że ponownie zobaczymy Bale’a w tej roli. Niby jak? Jego Wayne skończył z tym, takie posunięcie nie miałoby sensu. (Chociaż między Mrocznym Rycerzem i jego kontynuacją też sobie zrobił kilkuletnią przerwę, co za nonsens.) Uważam jednak, że da się zmontować ten film, da się napisać fabułę, pociągnąć uniwersum dalej i wyrobić się z produkcją o Justice League przed trzecią częścią Avengers.
Jeżeli planują zrobić Batmana jako doświadczonego bohatera, to mogą to zrobić. Ta postać jest rozpoznawalna do tego stopnia, że nie potrzebujemy kolejnego filmu zawierającego genezę. (Albo się tak łudzę.) Po prostu Mroczny Rycerz spotyka Supermana, który niedawno w spektakularny sposób ujawnił swoją obecność na Ziemi i dochodzi między nimi do konfliktu. To całkiem zrozumiałe. Na teren Batmana, który od lat walczy ze zbrodnią, wkracza S i nie potrafią się dogadać.
Oczywiście z czasem się docierają i jednoczą w walce przeciwko jakiemuś złemu gościowi (Lex Luthor? – przeciwnik wręcz idealny dla Supermana i Wayne’a).
I koniec. Genezę Batmana można dostrugać w jakimś prequelu, który zakończy się sceną ze starszym Wayne’em i przyszłymi członkami Justice League. Na tej zasadzie, że rozsądny i doświadczony Batman, opowiadając o początkach swojej działalności, poucza młodszych bohaterów.

Mom, please

Chociaż z drugiej strony ciężko będzie tu wpasować Green Lantern z 2011. Planowana kontynuacja to tak na poważnie?

Taka idea, czyste spekulacje fana. Może trochę zachęta do dyskusji?
Bo najgorsze jest pieprzenie, że amerykańskie kino rozrywkowe jest złe, bo jest amerykańskie, złe i rozrywkowe.

Jaskier

Read Full Post »

Ja już widziałem, pewnie każdy zainteresowany również, ponieważ polska premiera miała miejsce dwudziestego pierwszego, czyli tydzień temu. Jednak osobiście okazję miałem dopiero dzisiaj, toteż dzielę się z Wami moimi poseansowymi odczuciami.

Wydaje mi się przede wszystkim, że film jest mocno nierówny, nie mówię, że mi się nie podobał i ssie, po prostu niektóre momenty są wykonane lepiej od pozostałych, jedne wgniatają w fotel na sali kinowej (przy okazji, pierwszy seans w mieście zaszczyciło swoją obecnością sześć osób – słabiutko), inne wywołują jedynie uśmiech politowania. Zaczniemy od tego, co było dobre.

Podoba mi się sposób, w jaki skonstruowano fabułę. Nie mamy tutaj klasycznego pokazywania po kolei w jaki sposób bohater uczy się wykorzystywania swoich mocy, zrealizowano to w retrospekcjach, co jest bardzo dobrym pomysłem, oczywiście moim zdaniem. Po prostu w pewnych momentach cofamy się do dzieciństwa Clarka i oglądamy trudności, które nauczył się przezwyciężać, przy okazji dowiadując się, że bycie Supermanem wcale nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Wyobraźcie sobie, że macie w klasie dzieciaka, który ma rentgenowski wzrok albo potrafi strzelać laserem z oczu. Kto chciałby się bawić z takim odmieńcem?

Po drugie, nie ma tutaj spiny i silenia się na pseudorealizm, o co można było film podejrzewać w związku z udziałem Nolana w jego produkcji. Na szczęście tak się nie stało, jeżeli na ekranie coś się dzieje, to naprawdę się dzieje, jednocześnie wyglądając bardzo dobrze. Sceny walk są świetnie zrealizowane, czego można się było spodziewać po Snyderze (myślę tu głównie u Sucker Punch), to wreszcie jest walka, jaką widzimy w komiksach i animacjach – jest rzucanie pociągiem, burzenie budynków przeciwnikiem i wgniatanie w ziemię. Postarano się, potyczkę Kal-Ela i dwóch popleczników Zoda oraz próbę powstrzymania tego tam czegoś kosmicznego zapamiętam na długo, wypadło to o wiele lepiej od finałowej walki w Iron Manie 3.

S jest również dosyć swobodny, że się tak wyrażę. Uwielbiam te wszystkie sceny, w których zadziwia ludzi swoimi zdolnościami, mówiąc, że nie jest wrogiem USA, bo wychował się w Kansas, ale mają się bawić według jego zasad, bo nie są w stanie go kontrolować. Za każdym razem jest to kapitalne.

Spodobała mi się również postać Lois Lane. Po pierwszym jej pojawieniu się na ekranie, odniosłem wrażenie, że będzie to ta wścibska postać kobieca, irytująca  przeszkadzająca bohaterowi, ostatecznie dająca się złapać i pełniąca rolę przynęty (dzięki, Samie Raimi za to, że zrobiłeś to z Kirsten Dunst, wielkie dzięki). Ale jednak nie, to sympatyczna i potrafiąca walczyć o swoje dziewczyna, kupcie mi taką. Albo dwie od razu.

Technologia z Kryptonu przywodzi mi na myśl pierwszego Obcego i tego nieszczęsnego Prometeusza, wydaje mi się nawet, że wzorowano się na Space Jockeyach, tworząc kosmiczne skafandry z dosyć charakterystycznymi maskami. W ciekawy sposób wybrnięto z obowiązkowego symbolu na klacie bohatera, pomysł bardzo dobry, podobnie z siłą i umiejętnościami Supermana, choć rozwiązanie mogłoby rodzić pewne problemy, jeśli w którejś kontynuacji trzeba będzie żonglować planetami, ale coś mi mówi, że tego się nie doczekamy.

Generał Zod nie stał się moim ulubionym złoczyńcą, ale nie jest źle. Jego poczynania w kontekście tego, czego dowiadujemy się o Kryptonie, mają sens, nawet dosyć sporo tego sensu. Nie trzeba się domyślać, o co mu chodzi, jaki jest jego cel, ani nawet dlaczego.

Co nie zagrało?
Jest na początku całkiem długa sekwencja wprowadzająca, której akcja umiejscowiona jest na Kryptonie. Wydaje mi się, że pokazano w niej zbyt wiele, nie spodziewałem się, że będzie trwała aż tyle. Pokazano wiele, a i tak wszystko zostało dokładnie wytłumaczone w trakcie filmu, głównie w końcówce, więc spokojnie spory fragment tego wprowadzenia mógł wylecieć.

Kevin Costner, który gra tutaj ziemskiego ojca Clarka bez przerwy przypomina mu o potrzebie zachowania anonimowości, o tym, że powinien ukrywać swoje moce, a być może nawet czasem NIE uratować kogoś. Właśnie, to też jest bardzo sympatyczne, S już od dziecka był bohaterem i wykorzystywał swoje umiejętności, by pomagać innym, pomimo obelg i niechęci, jaką darzyły go inne dzieci. Każdy normalny człowiek wyrósłby w takich warunkach na psychopatę. Wracając jednak do Costnera, gra tuta kogoś w stylu wujka Bena i nie do końca zrozumiałem jego zachowanie. Według jego słów S równie dobrze mógłby się nigdy nie ujawniać, czekając na „odpowiedni moment”.

Pomimo dobrego pomysłu z retrospekcjami i świetnym pokazaniem, czym S się zajmował, zanim zaczął ratować świat co tydzień (platforma wiertnicza i knajpa – świetnie pomyślane i zrealizowane sceny, pokazujące, że Clark jest bohaterem, jednak czasem bardzo trudno przychodzi mu powstrzymać się przed wybuchem agresji), to środkowa część filmu, w której Lois i Clark się poznają oparta jest o Przypadek, co jest smutne. Znajdują się w tym samym miejscy, bo Kent przez Przypadek zobaczył w telewizji, że wojsko coś znalazło, a Lois przez Przypadek zobaczyła go i postanowiła go śledzić, bo… tak jej kazało dziennikarskie sumienie, tak zgaduję.

Podsumowując, Man of Steel jest porządnym filmem science-fiction. Porusza problem bycia bohaterem, pokazuje, że czasem trzeba coś poświęcić, przez co jest nieco patetyczny (w czym pomagają mu ujęcia amerykańskiej flagi i umierający amerykańscy żołnierze), ale można na to przymknąć oko i po prostu cieszyć się z oglądania Supermana rozrywającego kajdanki na oczach całego sztabu albo siedzącego przy stole w pelerynie i rozmawiającego z Lois (parsknąłem śmiechem w tym momencie).
Solidny blockbuster.

Jaskier

Read Full Post »

Skoro miniony rok został podsumowany w kilku notkach, warto byłoby zastanowić się, co zobaczymy w kinie w przeciągu najbliższych kilku miesięcy. Być może coś pominąłem, nie mam ochoty, a ostatnio i czasu na rutynowe kontrole internetów w poszukiwaniu wiadomości o filmach. Poza tym wolę obejrzeć film „na świeżo”, tj. bez oglądania pierdyliarda trailerów, czytania setek newsów etc.
(Linki w zdjęciach, w nawiasach data polskiej premiery.)

Hansel i Gretel: Łowcy czarownic (8 lutego)
Serio, naprawdę chciałbym zobaczyć ten film. Hollywood ostatnio często sięga po motywy pochodzące z klasycznych baśni, mieliśmy tę podobno zmierzchowatą wersję Czerwonego Kapturka i najprawdopodobniej zmierzchowatą wersję Królewny Śnieżki. I to jest ciekawe zjawisko. Historie te były spisywane do mniej więcej XIX wieku, potem przerobiono je na bajki Disneya, a teraz robi się z nich filmy akcji, które, w pewnym sensie, więcej mają związku z materiałem bazowym, którym są ludowe podania i gawędy.
Najprawdopodobniej będzie kicha, ale osobiście lubię takie klimaty, nawet sam się kiedyś w takie coś bawiłem, więc chętnie obejrzę ten film.

Martwe zło (26 kwietnia)

Jeżeli nie wiesz, czym jest Martwe zło… W latach ’80* Sam Raimi, zanim wyreżyserował te trzy filmy, których głównym bohaterem był Spider-Man, stworzył właśnie Martwe zło, które obecnie uważane jest za film kultowy. Więc jeśli zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego w każdej z części Spider-Mana grał ten aktor, to powinieneś to w tym momencie wywnioskować.
W przypadku tego filmu nie jestem pewien czegokolwiek. Najwyraźniej chcą nakręcić inny, ale wciąż będący Martwym złem, co jest co najmniej dobrym pomysłem, bo dokładne odwzorowywanie wcześniejszych produkcji mija się z celem. Halloween, które wyreżyserował Rob Zombie, było świetne, bo facet potrafił, z szacunkiem podchodząc do oryginału, zrobić po swojemu. A z takim Koszmarem z ulicy Wiązów niekoniecznie wyszło.
Dobra, nieważne i tak Was to nie interesuje. Dlaczego czekam? Podobały mi się wszystkie trzy części Martwego zła i chciałbym zobaczyć, czy nowa ekipa będzie w stanie stworzyć coś dobrego.

Iron Man 3 (10 maja)

W tym przypadku jest już prościej wytłumaczyć – Robert Downey Jr. I Ben Kingsley w roli Mandaryna. Filmy bazujące na komiksach Marvela naprawdę przypadły mi do gustu, co zresztą można zauważyć podczas czytania notek.

Man of Steel (28 czerwca)
Niezbyt przepadam za filmami i samą postacią Supermana. Głównie przez to, że jest nomen omen – tak bardzo super. Właściwie żadnego filmu o tym bohaterze nie widziałem całego. Wiem, że są te filmy, w których grał Christopher Reeve, ten taki specyficzny z Lutherem, w którego wcielił się Kevin Spacey no i Smallville ale żadnego nie obejrzałem… jeszcze. A ten chciałbym zobaczyć, bo, być może, uda się z tej napompowanej historii ulepić coś przyjemnego. Bo, nie oszukujmy się, Superman to kwintesencja bycia superbohaterem i ta jego czerwona peleryna, „S” na klacie, kozacka poza na okładkach starych komiksów – to jest aż za dużo.
W związku z tym filmem można mieć pewne nadzieje – reżyserem jest Zack Snyder (300, Watchmen), przy produkcji maczał palce Nolan (ten od nowego Batmana, jakby ktoś nie wiedział), więc mam prawo oczekiwać czegoś… świeżego, to chyba najodpowiedniejsze słowo.

Cóż, kontynuacja i lista ciekawie zapowiadających się filmów pewnie tak jakoś za pół roku.

Jaskier

*Tak, wiem, Armia ciemności jest z ’92.

Read Full Post »