Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Maj 2015

Nie mają z nim szans produkcje ze zmartwychwstanym przy pomocy komputera Paulu Walkerze czy też jakiekolwiek o samochodach transformujących się w roboty.
Najmniejszych szans.

Otóż – tak – Fury Road jest filmem o ścigających się samochodach. Praktycznie przez dwie godziny oglądamy ludzi jeżdżących po pustyni. Piękne w tym wszystkim jest to, że z tego jeżdżenia nie wynika żadne ratowanie świata. Pomimo olbrzymiej dawki efekciarstwa (nie oszukujmy się, te pojazdy wyglądają, jakby je wyklepał Guillermo del Toro mechaników) i ogólnie pojętego mocnego pierdolnięcia „czym tylko się dało”, historia jest dosyć mała, czym nie odbiega od standardów serii – Max gdzieś przybywa i tak jakoś się dzieje, że trafia w sam środek akcji.

Tutaj jest wyjątkowym pechowcem, bowiem „trafienie w sam środek akcji” znaczy dla niego mniej więcej tyle, że zostaje schwytany do niewoli i zakwalifikowany jako uniwersalny dawca krwi i organów dla armii lokalnego watażki posiadającego status bóstwa.
Tom Hardy może i mówi niewiele, ale wygląda i JEST prawdziwym twardzielem. Czuć w nim ducha minionej epoki, takiego kozaka, który potrafiłby zabić łotra jednym palcem, a potem zapłodnić wzrokiem porwaną przez niego kobietę i odlecieć na smoku w stronę zachodzącego słońca, by stawić czoło kolejnym wyzwaniom tego typu.

Nowy Mad Max jest tak intensywnie naładowany akcją, że mimo iż zaczął się przed drugą w nocy, to ani przez moment nie musiałem w kinie walczyć z sennością. Niebywale skutecznie wybudził mnie po dwóch pierwszych częściach serii, kręconych stosunkowo dawno temu, a przez to prezentujących się zupełnie inaczej. Ciągły pościg przez pustynię, liczne starcia oraz bohaterowie o ognistym temperamencie gwarantują doznania na najwyższym możliwym poziomie.

Zwrócić również trzeba uwagę na aspekty wizualne tego filmu. Pustynia za dnia ma barwę jaskrawożółtopomarańczową, natomiast nocą wszystko się zmienia i nabiera niebieskogranatowego koloru. Surrealistyczne, ale dodaje smaczku, zwiększając komiksowo-kreskówkowy charakter produkcji. Mam także wrażenie, że kilka razy zastosowano przyspieszenie nagrania, co było wykorzystywane także w poprzednich filmach. Takie puszczenie oka do fanów?

Jeżeli jesteśmy przy nawiązaniach do poprzednich filmów, to Fury Road jest czymś w stylu niby-quasi-sequela. Spokojnie można go obejrzeć, nie zapoznawszy się uprzednio z trylogią z Melem Gibsonem, która sama w sobie nie była w pełni spójna. No i najnowsza część kontynuuje tę tradycję. Ciężko powiedzieć, czy to jest ten sam świat – ciężko sobie wyobrazić, by mógł przejść aż taką transformację za życia Maxa. To trochę tak jak w tym filmie z Kevinem Costnerem, w którym udawał listonosza. Tylko na odwrót. Z w miarę normalnego świata przejść do pustyni, na której w kilku enklawach twardą ręką rządzą dyktatorzy, decydując o życiu i śmierci wszystkich mieszkańców… No wydaje się to mało prawdopodobne, ale nie ma to żadnego znaczenia, skoro film jest taki miodny. Wgniata widza w kinowy fotel i jednocześnie usiłuje z niego wyszarpnąć.

Dwie rzeczy mi lekko nie pasują.
Po pierwsze – cały czas liczyłem na rozbudowanie mitologii tego świata. Dlaczego to właśnie Wieczny Joe rządzi? Jak doszedł do władzy? Skąd się biorą trepy? Co się stało ze światem? Liczyłem, że może Max zada któreś z tych pytań, ale nie i to jest trochę dziwne, bo albo się w tym kawałku świata świetnie odnajduje, albo twórcy celowo przemilczeli te aspekty. A na serio momentami miałem wrażenie, że bohater nie do końca ogarnia, ale po prostu zaciska zęby, bo jest tak przekozakiem, że nie zadaje tego typu pytań*.
Druga sprawa tyczy się samego Maxa. Czy ja przeoczyłem jakiś film? Wizje, których doświadcza, pokazują, że popełnił w życiu jakiś poważny błąd, ale ja nie do końca łapię, o co się rozchodzi. Miałem wrażenie jakby wyjaśnienie jego przeszłości było szykowane na kontynuacje.

***

No ale film jest ogólnie świetny, toteż na te dwa drobne mankamenty przymykam oko. Mocny kandydat na tytuł roku.
Dobrze, że tę markę udało się wskrzesić w takim stylu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Charlize Theron ogoliła do roli głowę i dała sobie amputować lewą rękę.

 

Jaskier

*Biorąc pod uwagę to, że Nolan lubi Hardy’ego, to Mad Max długo może być jedynym filmem, w którym gra ten aktor i jednocześnie odczuwam w nim niedosyt ekspozycji.

Read Full Post »

Hej, jak może wiecie z mojego fanpejcza, byłem wczoraj w nocy w kinie, bawiłem się bardzo dobrze, wróciłem nad ranem, nikt nawet nie wpuścił spierdolu w drodze powrotnej, toteż pełen sukces. Podejrzewam, że jakiś tekst dotyczący najnowszego filmu – Fury Road – pojawi się w niedalekiej przyszłości, jutro na ten przykład, dzisiaj natomiast chciałbym spisać swoje wnioski dotyczące dwóch pierwszych części oraz samej idei nocnego maratonu filmowego.

Seria Mad Max była mi dotychczas obca, toteż wykorzystałem okazję do nadrobienia dwóch pierwszych części, jaką był zawarty w ofercie Multikina maraton. Miałem jedynie jakieś mgliste pojęcie o tym, o co się rozchodzi w tych filmach – że jest przyszłość, że apokalipsa, że wojny o paliwo.

No i z tego powodu nieco się zdziwiłem, oglądając część pierwszą, bo przedstawiony w niej świat niewiele różni się od naszego. Nie czuć tego, że doświadczył apokalipsy, nie ma tam też mowy o deficycie paliw. To w gruncie rzeczy historia gliniarza, który ściera się z gangiem motocyklowym.
Na fanpejczu zaraz po projekcji pisałem, że ten Max jest zabójczo skuteczny – gdy zbiry potężnie już nadepnęły mu na odcisk, zaorał cały gang w ciągu kwadransa. Dzisiaj, właściwie już od dobrego czasu, historie o zemście pisze się zupełnie inaczej – biedny bohater przez półtora godziny nieporadnie zmagać się musi ze swoimi gnębicielami, których pokonać może – oczywiście – dopiero w finale.
Dzięki ponadgodzinnej podbudowie, pokazaniu relacji Maxa z rodziną etc., jesteśmy o wiele mocniej zaangażowani w konflikt, w który się uwikłał i chcemy, żeby dorwał tych gości, a kiedy ich z zimną krwią zabija, czujemy ulgę oraz swego rodzaju poczucie zadośćuczynienia sprawiedliwości.
Właściwie jedyną rzeczą, która jest… może nie tyle słaba, co po prostu dziwaczna – wszechobecne gwałty. Poważnie, oni tam cały czas chcą kogoś zgwałcić. Cały gang jest niczym jakaś sekta złożona z biseksualistów.

Wojownik szos jest filmem diametralnie innym od swojego poprzednika. W zasadzie mam wrażenie, że równie dobrze mógłby być osobnym filmem, ponieważ wspólną mają jedynie postać tytułowego bohatera. Jakbyśmy mieli do czynienia z różnymi wersjami mitu/legendy dotyczącej Maxa Rockatansky’ego.
To jakiś taki trend był, żeby robić sequele mocno różniące się od poprzednich części – Obcy, Terminator oraz Martwe zło z filmu na film także przechodziły podobnej natury transformacje. Być może była to kwestia zdobycia funduszy dzięki sukcesowi pierwszych części, co pozwoliło twórcom w pełni realizować ich wizje.
W każdym razie – tu mamy postapokaliptyczny klimat pełną gębą. Max przemierza pustynię, starając się przede wszystkim przetrwać – zdobyć nieco paliwa i wody, nie stracić swojego wspaniałego V8, takie tam codzienne codzienności.
W Wojowniku szos obserwujemy jeden epizod z jego – jak mniemam – rozlicznych przygód i to jest bardzo dobre. Nie ma mowy o jakimkolwiek ratowaniu świata, Max zostaje wplątany w konflikt między mieszkańcami rafinerii i Jasonem Voorheesem, który po apokalipsie najwyraźniej zaczął odwiedzać sklepy z gadżetami do sesji BDSM i został przywódcą gangu. W skrócie – taki Wodny świat, z tą różnica że fajny i na pustyni.
To tutaj pierwszy raz pojawiają się modyfikowane w szalony sposób pojazdy, które mi już zawsze kojarzyć się będą z tą właśnie serią.

Max Mela Gibsona ewoluuje w trakcie filmów – z oddanego pracy, czującego powołanie gliniarza przeistoczył się w walczącego o własne przetrwanie wojownika, przemierzającego wyjałowione tereny. Miło było pooglądać naczelnego antysemitę Hollywood w głównej roli, powinien je także teraz dostawać częściej. Mam nadzieję, że Downey Jr. mu coś załatwi.

***

Sama idea maratonu filmowego jest bardzo ciekawa. Co prawda obawiałem się nieco, że nie wytrzymam do końca, bo miałem za sobą cały dzień na nogach (laborki z chemii na 8 <3), ale dałem radę, Fury Road puszczone na końcu mnie skutecznie rozbudziło. Nie bywam specjalnie często w Multikinie, więc zapytam – oni tam zawsze przetrzepują ludziom torby i plecaki przed wejściem, jakby obawiali się ataku terrorystycznego? Zawsze bierzcie ze sobą legitymacje, jeśli kupowaliście ulgowy bilet. Byłem ze znajomymi niedawno w Cinema City i tam nam dziewczyny na wejściu nie sprawdzały, a tutaj pan sobie zażyczył.
Jeśli się nadarzy jakiś ciekawy maraton (a nie w kółko horrory), to z pewnością się jeszcze wybiorę, gdyż było to ciekawe doświadczenie. Seans zaczął się o 22, ostatni film skończył się przed 4. Pomiędzy były chyba piętnastominutowe przerwy na siku, rozprostowanie nóg i wizytę w barze. Kosztowała mnie ta przyjemność 30zł plus 1zł opłaty za kupowanie przez Internet, co jest nieco dziwne. Wcześniej wydawało mi się, że kupując bilet w ten sposób, zapłacę mniej, ale w Cinema City jest to samo, więc najwyraźniej tak sobie te sieci działają.

Generalnie – #warto.
Jakby ktoś kiedyś szukał kompana na tego typu wypad w Krakowie, to może mi dać znać.

Następne wyjście do kina już wkrótce – Jurassic World ma premierę 12 czerwca, potem posypią się następne produkcje. Znaczy się sezon w pełni.

:D

Jaskier

PS A co, jeżeli akcja Mad Maxa, Dredda i Robocopa rozgrywa się w tym samym postapokaliptycznym świecie?

Read Full Post »

Jak obiecałem, tak robię – dzisiaj będą SPOILERY oraz ostre hejty. Zauważyłem, że ogólne narzekanie na różne aspekty AoU w internetach jest całkiem głośne, często nawet dotyczy elementów, które w moim mniemaniu zaliczyć należy do zalet produkcji, toteż czuję się nieco osamotniony z moją opinią.
Dajcie znać, jak Wy to odbieracie – chodzi mi głównie o sposób przedstawienia Hawkeye’a oraz postać Ultrona, ponieważ ci dwaj panowie zbierają – jak dla mnie – niesłusznie wymierzane ciosy krytyki.

***

Koniec jednak litowania się i miłosierdzia – skupmy się na tym, co moim zdaniem nie zagrało.

1. Starka wina, Starka wina, Starka bardzo wielka wina
Odpowiedzialność za cały związany z Ultronem bałagan ląduje na Starku. W gruncie rzeczy jest to przemilczane, a szkoda, ponieważ próby Tony’ego przeciwstawienia się drużynie, obrony własnego zdania, które w jakiś sposób mógłby argumentować, byłyby o wiele lepszym zawiązaniem przyszłego konfliktu, który rozegra się w Civil War. Tony próbował chronić ludzkość tak bardzo, że nieomal doprowadził do jej zagłady. To naprawdę dziwne, że (mając na uwadze nadchodzącą wielkimi krokami trzecią część Kapitana Ameryki) twórcy zdecydowali się tak pobieżnie potraktować ten wątek. Nawet to sielankowe zakończenie nijak nie zapowiada rozłamu.
Więc może tak naprawdę żadnego nie będzie i mamy do czynienia z trollingiem?
W ogóle, Tony tutaj jest taki jakiś dziwny. Owszem, w pewnych scenach bywa sobą, ale w kwestii wydarzeń istotnych dla fabuły nie sposób dopatrzeć się w nim postaci, której rozwój oglądamy od siedmiu lat.

2. Romanoff i Banner
Czy jest tam ktoś, kto wie, skąd to się wzięło? Ktokolwiek? Nie chciałbym powtarzać po innych, ale serio nawet sam Banner wygląda, jakby nie do końca rozumiał, co się tam wyprawia. I jeszcze ta rozmowa z Fury’m sugerująca, że niby twórcy planowali to już od czasów pierwszych Avenegrs. Plażo, proszę. Czułem się zdegustowany oraz zażenowany, kiedy tylko poruszano kwestię ich potencjalnego związku.
Niby jestem w stanie wymienić kilka ich scen, które zagrały, ale jest jeszcze jedno – co z Betty? W The Incredible Hulk przemieniony Banner był dla niej niczym King Kong, później już się o niej nic nie wspomina, a wydawać by się mogło, że będzie istotną postacią (dla porównania – Jane Foster i Pepper doczekały się małych, aczkolwiek uroczych nawiązań w AoU). Nic dziwnego, że często ludzie nie traktują tego filmu jako części MCU.

3. Znowu Starka wina?
quicksilver-and-scarlet-witch-in-avengers-age-of-ultron
Historia rodzeństwa Maximoff jest naprawdę słaba – bomba, która zniszczyła ich dom została wyprodukowana przez firmę Starka, więc to naturalne, że go z całych sił nienawidzą i pragną jego śmierci. Logicznym jest dla nich zgłoszenie się do Hydry i poddanie się eksperymentom, które nadadzą im nadludzkie moce. Mniej więcej tyle o nich wiemy.
Dlaczego Wanda pozwoliła Tony’emu zabrać berło Lokiego?
Dlaczego bliźniaki sprzymierzyły się z Ultronem?
Na te kluczowe pytania nie poznaliśmy odpowiedzi.
Wizualnie jest bardzo dobrze – Pietro to taki cwany dresiarz zza wschodniej granicy, Wanda jest seksowną, choć niebezpieczną i do pewnego stopnia szurniętą laską, jednakże ich motywacje są niejasne, mamy o nich bardzo mgliste pojęcie, a krótki czas im poświęcony wcale nie sprzyja zrozumieniu wszystkiego. Albo chociaż czegoś. Na przykład nie rozumiem, dlaczego zdecydowano się akurat na nich? Po seansie doszedłem do wniosku, że równie dobrze mógłby to być ktokolwiek inny.

4. R.I.P. Pietro
Mam nieodparte wrażenie, że Pietro zginął tylko dlatego, żeby zamknąć usta ludziom mówiącym, że w tych filmach nikt nigdy nie umiera. Co jest przykre nawet dla mnie – osoby kojarzącej go głównie z historii dziejących się w X-Menowej części uniwersum Marvela, a nie z drużyną Mścicieli. Po prostu wprowadzanie postaci tylko po to, by je niby to dramatycznie uśmiercić jest beznadziejną zagrywką. Nawet nie mieliśmy czasu nacieszyć się tym gościem.
Tanie zagranie, spodziewałem się czegoś lepszego.

***

No i tak to mniej więcej wygląda – w trakcie seansu najmocniej raziły mnie punkt drugi i trzeci – jeśli już chcieli wsadzać romans Hulka i Wdowy, powinni to zrobić subtelniej, a intencjom i działaniom bliźniaków mogli dać choć trochę sensu.

Jaskier

Read Full Post »

Plakat jaki jest, każdy widzi. Szablonowy plakat filmu Marvela.

Na początek się umówmy, że w tym tekście będę się wypowiadał na temat filmu wyłącznie w superlatywach. Dobrze? Kilku dosyć poważnym (choć niezaburzającym frajdy płynącej z seansu) wadom poświęcę osobny wpis.

Przede wszystkim – sceny akcji. Twórcy założyli, że widz jest już wystarczająco zaznajomiony z tym uniwersum, można więc zacząć do czegoś bombastycznego, pomijając jakiś powolny wstęp. Czegoś większego od otwarcia Avengers, a mieliśmy tam przecież do czynienia z trzęsieniem ziemi. Infiltracja placówki Hydry (zamek gdzieś w Europie Wschodniej <3) w wykonaniu całego składu Mścicieli to czysta poezja i raj dla oka. Już pierwsze minuty filmu jasno pokazują nam, że nikt się tam nie wstydzi materiału bazowego, a później jest tylko lepiej. Gracja oraz pomysłowość walk wbija w fotel i cieszy serce każdego maniaka historii obrazkowych. Naprawdę czułem się tak, jakbym oglądał na ekranie komiks. A przecież o to chodzi.

Fabuła jest w zasadzie gdzieś w tle i choć głównie jej będzie dotyczyć zapowiedziana w pierwszym akapicie litania narzekań, to przyznać trzeba, że wszystko trzyma się kupy, sensownie rozwija pewne wątki (np. wyjaśnia, dlaczego Thanos podarował Lokiemu berło) i kładzie podwaliny pod przyszłoroczne Civil War. Chociaż w finale AoU drużyna się jednoczy, to zdajemy sobie sprawę, że wszelkie kłopoty w filmie wzięły się z różnic światopoglądowych jej członków. Więc tak, Age of Ultron stanowi jedynie preludium do trzeciego Kapitana Ameryki, co do którego tytułu jestem coraz mniej przekonany. Nic by się nie stało, gdyby przechrzcić go na Avengers: Civil War, gdyż tym w istocie będzie.
Warto dodać, że zgodnie z prawem Hollywood, mówiącym, że kosmici, roboty oraz kosmiczne roboty atakują Stany Zjednoczone, tutaj akcja ma miejsce w RPA, Seulu oraz fikcyjnym państwie w Europie Wschodniej .

MCU doczekało się kolejnego mocnego łotra. Ultron stanowił realne zagrożenie, potrafił dokopać Mścicielom i pięknie realizował koncept upiornego Pinokia, który chce stać się człowiekiem lepszym od swego twórcy. Otóż tak, muzyczny motyw pochodzący z kilkudziesięcioletniej animacji Disneya wykorzystany w zwiastunie nie służył jedynie reklamie – czuć silną inspirację historią kukiełki, która chciała stać się prawdziwym chłopcem. Na dobrą sprawę to jest tu nawet Niebieska Wróżka. Bardzo podoba mi się to, jak nieludzki jest Ultron w tych swoich próbach stania się lepszym człowiekiem. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma i superherosi będą dostawać godnych siebie przeciwników (Norman Osborn, Mandaryn etc.).

Pozostałe nowe w MCU postacie to posiadający supermoce Wanda i Pietro Maximoff oraz syntezoid Vision. O bliźniakach porozmawiamy następnym razem, gdyż mam kilka zastrzeżeń. Dość powiedzieć, że czwarta z bliźniaczek Olsen wypada o wiele lepiej od ekranowego brata. Nie chciałbym prorokować, ale Aaron Taylor-Johnson chyba już na zawsze pozostanie dla mnie tylko Kick-Assem.
Z kolei Vision (Paul Bettany) będący tworem Ultrona, na czym jednak kończą się elementy jego biografii wyjęte z komiksów, jest świetny. Jest kolejnym – obok scen akcji, nawet istotniejszym od nich – argumentem świadczącym o tym, że twórcy są świadomi, co i dla kogo robią. Po to jest takie kino, by można w nim było oglądać wyposażone w sztuczną inteligencję androidy, które poczuwają się do ochrony życia.

Produkcja kipi również humorem. Nawet zaspoilerowana scena z młotem Thora potrafiła mnie w kinie rozbawić, chociaż widziałem ją już wcześniej. Ba! później film dwukrotnie się jeszcze do niej odwołuje i to nie nachalnie, a mimochodem, niejako argumentując decyzję jednego z bohaterów, co sprawia, że owa scena nie była jedynie humorystyczną wstawką, choć jako taka również by się broniła. Wielokrotnie AoU mnie rozbawiło i traktuję to jako kolejny plus produkcji.

Jest jeszcze jedna istotna rzecz, którą należy napisać o tym filmie. Hawkeye rządzi. Nie chcę Wam psuć frajdy z niespodzianki, więc nie będę pisał o szczegółach, ale on po prostu tutaj wymiata. Postać grana przez Rennera często-gęsto w komiksach stanowi swego rodzaju balast. No bo wiecie – to zwykły, uzbrojony w łuk i strzały śmiertelnik w gronie bogów, superżołnierzy i innych nadludzi. Nazywany jest najmniej przydatnym członkiem Avengers. I w tym filmie z tej jego zwyczajności zrobiono największą zaletę – jego ludzka natura jest jego supermocą. Jednocześnie Hawkeye zdaje sobie sprawę z tego, że strzelanie z łuku jest trochę śmieszne, biorąc pod uwagę kontekst – wydarzenia, które mogłyby doprowadzić do końca świata – lecz dodaje mu to tylko uroku. Dla mnie to bohater numer jeden w tym filmie.

Cóż tu więcej mówić? Pozostali aktorzy spisują się pierwszorzędnie, to już jest etap, na którym są niezwykle mocno zżyci z granymi postaciami. Interakcje między nimi wypadają bardzo naturalnie, a odwołania do innych elementów MCU stanowią miłe tło dla głównych fabularnych wydarzeń.
Idźcie obejrzeć ten film. ;)

***

O motywacji rodzeństwa Maximoff, wątku Bannera i Romanoff, a także czyjejś śmierci porozmawiamy już niebawem, więc bądźcie czujni.

Jaskier

PS Ostatnia scena. <3

Read Full Post »

Byłem wczoraj wieczorem ze znajomymi na seansie Age of Ultron i ponieważ odbył się on w placówce sieciówki, to na ilość zwiastunów wyemitowanych przed nim nie sposób narzekać. Co innego fakt, że do spółki z reklamami kawy, samochodów etc. zajęły pół godziny.
Ponieważ jednak #studia, to dłuższy tekst o AoU będzie dopiero na weekendzie. Przed niedzielą postaram się napisać i wrzucić niby-recenzję oraz zawierający spoilery tekst o wadach filmu – takie 5 rzeczy, które są nie tak
Tymczasem krótko o dwóch zwiastunach produkcji, które zwróciły moją uwagę tym, że mnie totalnie nie interesują.
Złe roboty z kosmosu najeżdżają Ziemię i czynią ludzi swoimi niewolnikami. Ludzkość schodzi do podziemia. Ile razy to widzieliśmy?
To nie do końca pytanie retoryczne, niechże więc podam kilka przykładów – Matrix, Terminator, Transformers – pewnie o czymś zapomniałem, ale mniejsza z tym.
Wydaje mi się, że ta formuła „nieco” uległa wyczerpaniu, choć wyniki BO wskazują na coś innego, toteż można wysnuć hipotezę, że Imperium robotów. Bunt człowieka jest próbą wyrwania kawałka tortu filmom Baya.
Jeszcze bardziej przykre niż zwyczajna chciwość twórców jest to, że pieniądze chcą wyrwać od młodszego widza. Jasne, target Transformers to nie panowie w wieku średnim, ale sądzę, że intuicyjnie czujecie, o co się rozchodzi. Imperium… jest typową bajką-bajką – bez skąpo odzianej Megan Fox czy innej lafiryndy. Z troszkę zdrowszym podejściem do opowiadanej historii, zapewne również bez różnego rodzaju podprogowego szantażowania.
Jednak nie jest to film dla mnie. I tyle.

W ogóle – projekty robotów są słabe i znowu Ben Kingsley jest tym złym. Właściwie jedynie Marvel zrobił coś nowego z tym aktorem w roli łotra.

Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku – Dwayne Johnson będzie się napieprzał z trzęsieniem ziemi. Jednak po chwili orientujesz się, że gra ratownika, który musi uratować swoją rodzinę z epicentrum demolki i przestaje być tak fajnie.
Po pierwsze – widząc Rocka, nie widzę ratownika. Po drugie – myśląc o ratownikach, Rock nie przychodzi mi do głowy. No nie i już. Jak pewnie wiecie, jeśli śledzicie mego bloga, jakiś czas temu nastąpił zwrot i polubiłem tego aktora. Hercules, druga część G.I. Joe, ostatnio F&F7, gdzie było mi go mało – w końcu stał się w moich oczach tym, kim powinien być. Takim Arnoldem naszych czasów. I wiem, że role bohaterskich strażaków/ratowników również pasują do profilu, ale ja po prostu nie mam ochoty oglądać filmu o kimś takim. Nie w takiej konwencji.
Zastanawiam się również, czy epoka kina katastroficznego nie jest już za nami, choć tutaj mamy do czynienia z pewnym miksem gatunkowym – miast grupki postaci mamy jednego Bohatera.
W każdym razie – ja w tej turze pasuję. Poczekam, aż Rock będzie napieprzał jakieś potwory.

***

Tak widzę te dwa filmy, było jeszcze sporo innych zwiastunów – Ant-Man, Gorący pościg, jakiś familijny o piratach, Tomorrowland i być może coś jeszcze, ale mi na tę chwilę wyleciało z głowy. Wybrałem te dwa, ponieważ reszta:
a) mnie nie obchodzi;
b) była już omówiona;
c) (może) zostanie omówiona przy innej okazji;

Jak Wasze filmowe plany? ;)

Jaskier

PS Rzućcie okiem na moje Nie tak bardzo oczywiste kinowe plany na lato 2015.

Read Full Post »

11233520_833336553427011_7829240400255547180_n

SuperHero Magazyn pojawił się na półkach Empików, toteż sięgnąłem po jeden egzemplarz, będąc w tym przybytku ze sprzętem kuchennym, gdyż już jakiś czas temu zamierzałem się zaopatrzyć w sklepie internetowym wydawnictwa, ale tak się jakoś złożyło, że do tego nie doszło, toteż mając ten periodyk podetknięty pod nos, nie miałem wyboru – ciekawość wzięła górę.

Magazyn liczy 98 stron, papier jest całkiem w porządku. Wewnątrz nie uświadczymy nachalnych reklam, co jest wielkim plusem i nawet mnie nieco zdziwiło. Właściwie poza zaproszeniem na fanpejcz autorów i informacją o Comics Wars* w Poznaniu zawartość stanowią same artykuły.
Nie przeczytałem jeszcze wszystkiego, planuję zostawić sobie do tramwajowej lektury. Dotychczas zapoznałem się z materiałami o polskim komiksie Lis, recenzją Superman: Unchained,  felietonem pt. Rewolucja październikowa, dotyczącym zmian w komiksach Marvela, które miały miejsce ubiegłej jesieni, oraz tekstom poświęconym uniwersum Batmana – o Gotham i Ataku na Arkham.

Całkiem sporo więc do czytania zostało.

Teksty napisane są przyjemnym w odbiorze językiem, rzeczowo dotykają tematu, udowadniając, że autorzy mają pojęcie, o czym piszą. Jednocześnie czuć, że sami są komiksowymi maniakami, toteż SuperHero Magazyn jawi się jako twór tworzony przez fanów dla fanów. Co – naturalnie – jest olbrzymim plusem.

Właściwie nie miałbym się do czego przyczepić, gdyby nie to, że omawiane tematy się lekko przeterminowały – Marvel już dawno wystartował z kobietą-Thorem oraz Faptainem Calconem, a DC zdążyło wypuścić kilka nowych animacji.
Jednakże trzeba być świadomym tego, że wynika to z faktu, iż periodyk dopiero wystartował w takiej formie sprzedaży i wraz z jego rozwojem problem zniknie, ponieważ po prostu będzie dostępny od razu po wydaniu w Empikach i może nawet salonach prasowych. A przynajmniej na to liczę i trzymam za to kciuki, ponieważ miło jest ściągnąć gazetkę z półki.

Nie wspomniałem o cenie – miesięcznik jest dostępny w dwóch wariantach okładkowych – ja mam ten z Ultronem, który widzicie wyżej, kosztował 10,99zł. Drugi, promujący polski komiks pt. Incognito, kosztuje 9,99zł.

***

Cóż – jeśli kolejne numery pojawią się w sprzedaży gdzieś, gdzie będą dostępne pod ręką, to na pewno kupię. Tak samo jak Superman: Unchained, który u nas będzie wydany w grudniu i do zakupu którego tekst w tym miesięczniku mnie upewnił.
Autorom SuperHero życzę powodzenia w dalszej pracy nad rozwojem ich pisma. ;)

Jaskier

*Temat był aktualny, gdy periodyk ukazał się w wersji elektronicznej kilka miesięcy temu.

Read Full Post »

Są pewne oczywiste oczywistości w tym roku (jak Age of Ultron, na które bilet mam już na telefonie), ale tym razem nie o nich. W ogóle, umówmy się, że nie będzie tutaj mowy o superbohaterach, że tym razem wypowiem się na temat innych produkcji, które pojawią się w polskich kinach w przeciągu kilku najbliższych miesięcy.

Po pierwsze – Saga Wikingów. Nie miałem pojęcia o istnieniu tego filmu, dopóki nie spostrzegłem plakatu na stronie którejś z sieci kin. Obejrzałem dwa zwiastuny, stwierdzam, że to może być coś przyjemnego. Jasne, nie należy się spodziewać epickości na miarę Władcy Pierścieni lub Bravehearta, ale prostą łupanką także nie pogardzę. Zacząłem kiedyś oglądać Trzynastego wojownika, ale nie podołałem. Może tym razem film o ludziach, którzy tak naprawdę nie nosili rogatych hełmów, gdyż były niepraktyczne, przypadnie mi do gustu?

Plusem może się okazać również nieamerykańskość tego filmu.

W ogóle – szkoda, że Melowi Gibsonowi nie udało się nakręcić tego planowanego widowiska o wikingach. A skoro o naczelnym antysemicie Hollywood mowa…

***

Mad_Max
Chciałbym nadrobić starsze filmy obdarzone tym tytułem.

Mad Max AD 2015 zapowiada się miodnie, choć z tego co się orientuję, stylistycznie niewiele wspólnego będzie miał z filmami z Gibsonem. Jeśli się mylę, to mnie poprawcie.

Rozpierdol czyniony w postapokaliptycznym świecie, wojny gangów, niesamowite projekty pojazdów, Charlize Theron z ogoloną głową oraz Tom Hardy w głównej roli – to wszystko przemawia ZA filmem, sprawiając, że aż nie mogę się doczekać, co też z niegowyjdzie.

Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek tam dopuścił do powtórzenia się sytuacji Wodnego świata. Coś mi mówi, że Mad Max podoła i nie zawiedzie tych, którzy na niego czekają.

***

Wskrzeszanie marek sprzed kilku dekad nie jest niczym nowym w Hollywood, rokrocznie powstaje co najmniej kilka rimejków, ributów i cośtam-queli, lecz w tym roku mamy do czynienia z istną plagą. Być może wrażenie potęgowane jest przez to, jakich gigantów wzięto na warsztat.

A jednym z nich z pewnością jest Terminator. Film, który pierwotnie miał być czymś prostym, wykorzystującym atletyczną sylwetkę Arnolda Schwarzeneggera i jego dziwaczny akcent, rozrósł się do uniwersum niebotycznych rozmiarów i pokrył warstwą kultu.

Widziałem jedynie część pierwszą oraz Dzień sądu, zatem nie w pełni pojmuję, co się wyprawia w tym świecie, ani skąd w ogóle wzięły się następne filmy, ale taki już urok serii opartych o koncept podróży w czasie.

Być może Genisys okaże się klapą, próbą wyłudzenia jeszcze jednej porcji pieniędzy od miłośników tej serii, jednak jestem ciekaw, w jaki sposób film będzie próbował obronić się przed tym oczywistym zarzutem, który siłą rzeczy się pojawi i czy mu się to chociaż w małym stopniu uda.

***

Pisałem już o tym filmie na blogu kilka razy, ale darzę oryginał tak wielką sympatią, że nie mogę się oprzeć i nie wykorzystać okazji, by napisać jeszcze raz – początkowo byłem nastawiony sceptycznie, ale wraz z rozwojem kampanii marketingowej, pojawianiem się kolejnych informacji etc. zmieniłem zdanie.

Dinozaury i Chris Pratt** – szczerze wierzę w sukces tej produkcji i mam nadzieję, że mnie ona nie rozczaruje.

***

Jestem chyba jednym z niewielu ludzi, którzy nie oglądają regularnie Gry o tron, jednocześnie nie mają dość Sandlera. I chciałbym obejrzeć Piksele.

Tym bardziej, że obok Sandlera pojawią się Michelle Monaghan oraz Peter Dinklage, którzy pokazali, że potrafią grać. Występ w tej komedii świadczy o tym, że nie dość, iż są utalentowani, to mają dystans do tego, co robią. A to się zawsze ceni.

Nigdy nie wiadomo, co wyjdzie z filmu Sandlera, sam nie dałem rady obejrzeć każdego, ale akurat w tym przypadku tuszę, że będzie inaczej i będę się dobrze bawił. No bo wiecie – gdy postacie z gier atakują Ziemię i ktoś staje im naprzeciw – to czy taki film może nie wyjść?

***

To by było na tyle odnośnie premier z najbliższych kilku miesięcy, przy czym pamiętajcie, że pominąłem filmy o superbohaterach, gdyż przewijają się na blogu bez przerwy i warto od nich nieco odpocząć.

Jak Wy widzicie nadchodzące kinowe lato?

Jaskier

PS Jak już poruszamy temat rimejków – chcielibyście jakieś zestawienie tych, które moim zdaniem wyszły?

*Tak naprawdę wiosnę też.

**Wypromowany na gwiazdę rolą w produkcji Marvela i mówcie, co chcecie, ale swego czasu dopiero SW otworzyły Harrisonowi Fordowi drogę do gigantycznej kariery, więc coś jest w mówieniu, że Pratt jest Fordem naszych czasów.

Read Full Post »


Chyba Matthew Vaughn zostanie moim idolem*. Widziałem trzy z sześciu filmów, które wyreżyserował, każdy mi się podobał.

Kingsman bierze na warsztat wszystkie sztampowe motywy z filmów szpiegowskich, miksuje je, wsadza do pieca i w efekcie otrzymujemy coś naprawdę smakowitego. Cały urok tej produkcji polega na tym, że potrafiono w niej sprytnie połączyć klasykę w postaci strzelającego parasola, łotra z bazą skrytą pod powierzchnią lodowca etc. ze współczesnymi zagrożeniami cyberterroryzmem i konsekwencjami globalizacji.

O co się więc rozchodzi?

Przedsiębiorca i filantrop Valentine (prześwietny, sepleniący Samuel L. Jackson) zamierza ocalić naszą cywilizację. Jak to bywa w przypadku bondowskich łotrów, jego środki bynajmniej nie są humanitarne. Dość powiedzieć, że jest jednym z tych ludzi, którzy wierzą, że największym kataklizmem w dziejach ludzkości jest przeludnienie.
Jego obejmującą cały świat intrygę mogą powstrzymać jedynie członkowie elitarnej agencji szpiegowskiej. Brytyjski akcent, szyty na miarę garnitur, komplet gadżetów – to podstawowe elementy ich arsenału. Misję zatrzymania Valentine’a otrzymuje Galahad (mistrzowski, brytyjski w każdym calu Colin Firth).
Równocześnie obserwujemy historię Eggsy’ego (bardzo sympatycznie prezentujący się Taron Egerton) – chłopaka przyjętego na szkolenie, który rozwija się, uczy szpiegowskiego fachu i z drobnego złodziejaszka przeistacza we współczesną wersję Jamesa Bonda. W ogóle mam wrażenie, że ten film ma więcej wspólnego z agentem 007 niż seria z Craigiem.

Przebieg akcji jest dosyć przewidywalny, chociaż kilkukrotnie dobitnie zaznaczono, że mamy do czynienia z pastiszem gatunku, kiedy to scenariusz gwałtownie wyrywa się z szablonu, a my dostajemy informację, że mimo iż twórcy mocno wzorowali się na klasyce, to „to nie jest film tego typu”.
Jednakże owa przewidywalność w żadnym wypadku nie jest wadą tej produkcji. Wzmaga jedynie jej urok. Cały czas czujemy, że reżyser panuje nad całością, nawet na moment nie zbaczając z obranej ścieżki i nie wychodząc poza konwencję.

Warto również dodać, że przekleństwa, krew a czasem i poodcinane kończyny latają w tym filmie na lewo i prawo, nikomu nie wadząc. To odświeżające po sterylnych amerykańskich blockbusterach, w których nie wolno klnąć, a krew pojawia się jedynie podczas czyjegoś ars bene moriendi.

***

Kingsman się po prostu bardzo dobrze ogląda. Nie widziałem jeszcze wielu tegorocznych premier, ale coś czuję, że znajdzie się w czołówce popcorowych filmów 2015 roku. Bo to najzwyczajniej w świecie dobry film jest – zabawny, niebojący się jechać po bandzie, bezkompromisowy.

Jaskier

*Wiedzieliście, że jego żoną jest Claudia Schiffer?

Read Full Post »

11182169_830237103736956_1481344188067131386_n
Kiedy wybierałem się na ten film do kina, wiedziałem, że jest w nim scena, w której zrzucają auta na spadochronach z samolotu, a znajdujący się wewnątrz kierowcy przeżywają. Siostra mi zaspoilerowała.
I na takie akcje czekałem, bo kiedy F&F7 ma w dupie prawa fizyki, to ogląda się go z bananem na twarzy. Niestety, śmierć aktora grającego jedną z głównych postaci w serii wpłynęła na tę produkcję. No i moim zdaniem był to negatywny wpływ.

Czyste szaleństwo scen akcji i szczątkowa fabuła, będąca jedynie wymówką do ich implementowania, przywodzą mi na myśl równie pokręcone i nierealistyczne wyścigi resoraków marki Hot Wheels, którymi jeździłem po dywanie jeszcze kilka lat temu. Obowiązywała tylko jedna zasada – przygody kierowców miały być jak najmniej powiązane z rzeczywistością i jazdą prawdziwymi samochodami.

W Szybkich i wściekłych 7 z jeżdżeniem prawdziwymi samochodami związek ma chyba tylko zmienianie biegów. Chociaż też robią z tego nie wiadomo co, dając takie fajne ujęcie na dźwignię zmiany biegów. Ale to jest efekciarskie i po prostu fajne, więc się już nie czepiam.

I właśnie – póki grają kartą efekciarstwa, jestem totalnie kupiony, czuję, iż dostaję to, za co zapłaciłem – niczym nieskrępowaną rozrywkę, polegającą przede wszystkim na łamaniu praw fizyki, eksplozjach oraz efektownym niszczeniu tych wszystkich ładnych aut. Problem pojawia się, gdy film próbuje uderzyć w inny ton.

Mam wrażenie, że nie byłoby tyle gadania o rodzinie i innego rodzaju scen zupełnie niepasujących do tonu produkcji, gdyby nie śmierć aktora. Jasne, zadedykowanie mu tej produkcji i końcowy monolog Vina Diesla są bardzo w porządku, bo z tego co się orientuję, Walker był twarzą serii, obecny w większości części, ale w moim odczuciu nijak się to ma do esencji filmu, czyli wspomnianych już wielokrotnie fikuśnych akrobacji.

Jak już napisałem, fabuła stanowi jedynie pretekst do tego festiwalu fajerwerków – gdzieś tam są jacyś terroryści, jacyś tajni agenci na ich tropie (pod wodzą Kurta Russella), jakaś bieda-intryga, a za ekipą bohaterów podąża bezlitosny Jason Statham pragnący pomścić swego brata. I dzięki temu wszystkiemu cyrk się kręci, karawana jedzie dalej etc.

Z minusów chciałbym jeszcze wypunktować marginalną obecność Dwayne’a Johnsona. Nie wiem jakim cudem, ale zacząłem się przekonywać do tego aktora. Pojawia się on w pojedynku na początku filmu, a następnie dopiero w finale, dzierżąc gargantuiczny karabin maszynowy (jak w drugiej części G.I. Joe), no i aż chciałoby się widzieć go więcej. On jest stworzony do takich ról.

Szybcy i wściekli 7 stanęli w rozkroku między świetnym akcyjniakiem przeładowanym przesadzonymi akcjami, a hołdem dla Paula Walkera. No i nie wyszło im to na dobre. Nie?

***

Wychodzi więc na to, że ludzie poszli na ten film, zobaczyć Paula Walkera w CGI. Mnie to trochę przeraża, bo skoro mogli cyfrowo odtworzyć człowieka, to co będzie następne? Wskrzeszą innych? Kogoś odmłodzą?

Jaskier

Read Full Post »