Tytuł tego wpisu jest nieco przewrotny – z całą sympatią, jaką darzę Supernatural oraz tych bohaterów – Riverdale jest o kilka klas lepszym serialem. Co wcale nie było takie oczywiste, przynajmniej dla mnie. Kto by się spodziewał, że CW urodzi coś tak nienachalnego i bezpretensjonalnego? Może po prostu mam pecha i do tej pory trafiałem na przepełnione żalem i bólem dupy produkcje?
Okazało się bowiem, że młodzieżowa drama, dziejąca się w liceum w niewielkiej amerykańskiej mieścinie, z wątkiem kryminalnym tylko czekającym za rogiem, by eksplodować, wszystko zrobiła dobrze.
Niebywałe.
Wszystko zaczyna się od informacji, która wstrząsa miasteczkiem. Czwartego lipca zaginął i został uznany za zmarłego Jason Blossom – przyszły spadkobierca i dziedzic imperium syropu klonowego. Gdy na początku roku szkolnego odnalezione zostaje ciało z raną postrzałową, nikt nie chce uwierzyć, że coś takiego mogło się wydarzyć. Policyjne śledztwo – a jakże – stoi w martwym punkcie i jedynie grupa rezolutnych nastolatków popycha je do przodu na własną rękę. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że miasto i jego mieszkańcy skrywają o wiele więcej tajemnic.
Czas na akapit dotyczący komiksowego pierwowzoru… którego nie znam. Nie czytałem ani jednego zeszytu, ale kompletnie nie przeszkadzało mi to w cieszeniu się serialem. Ba! mam wrażenie, że fani komiksów mieli gorzej, bo zamiast cieszyć się postaciami, ich rozwojem, budującymi się relacjami i ewolucją już istniejących, bóldupili o zmiany względem pierwowzoru. Z tego co się orientuję, niektóre z nich były dość poważne (khem… Jughead… khem), ale wszystko rozegrane było naprawdę naturalnie i układało się w logiczną całość.
I taki jest cały ten serial. Zaprezentowane w pierwszych odcinkach wątki rozwijają się, w toku trwania fabuły splatając się w kilka przewodnich motywów. Koniec końców wszystko zdaje się mieć coś wspólnego z morderstwem Jasona, oskarżenia rzucane są na lewo i prawo, a gdy już się wydaje, że winny został zatrzymany, nowe fakty wychodzą na jaw.
Aczkolwiek wcale nie jest jak na przykład w polskim Belfrze. Co to, to nie. Z serialami z zagadką zabójstwa albo innej zbrodni często jest tak, że widz wodzony jest za nos i co odcinek lub dwa okazuje się, że już winny został ustalony… ale jednak nie, ponieważ wychodzi na jaw to, że w noc morderstwa dorabiał sobie jako tancerz erotyczny na wieczorze kawalerskim jakiejś fryzjerki, czy coś. (To akurat autentyk.) O ile jest to w stanie intrygować przez jakiś czas, to jednak na dłuższą metę się nie sprawdza.
W przypadku Riverdale coś takiego nie ma miejsca. O ile grupka co jakiś czas dodaje kogoś do listy podejrzanych, a kogoś innego z niej skreśla, to nie dzieje się to przy udziale policji albo linczu ze strony mieszańców miasta. Poza tym, najczęściej okazuje się, że i tak coś było na rzeczy, a podejrzany miał coś do ukrycia. Często nawet subtelnie związanego z morderstwem Jasona.
Jeśli chodzi o bohaterów, to mimo iż większość z nich początkowo wydawała się archetypowymi przedstawicielami licealnego światka, to każdy z nich ma mniejszą bądź większą rolę do odegrania w zaprezentowanej historii. W pierwszym odcinku myślisz sobie – O, ten to jest stereotypowy pedałek. I taka jest prawda, ale okazuje się, że bohater ten ma jakąś rolę do odegrania.
Początkowo najmniej rozwinięty zdawał się być Archie. Jego główną motywacją była chęć zaliczenia i stania się sławnym muzykiem. Z czasem jednak to jego miotanie się od dziewczyny do dziewczyny przestało wadzić, scenarzysta pokazał również jego świetną relację z ojcem (który – notabene – jest chyba jedyną w stu procentach normalną dorosłą osobą w mieście), a koniec końców chłopak okazał się prawdziwym bohaterem.
Pierwszy sezon Riverdale odpowiednio dawkował poszczególne elementy – rozwój postaci i ich wzajemnych relacji, odkrywanie tajemnicy morderstwa Jasona, stawianie nowych pytań, wyjawianie sekretów mieszkańców tytułowego miasta. Napakowane wydarzeniami dwa ostatnie epizody, w których tyle najróżniejszych rzeczy się podziało, podsumowują wydarzenia z całego sezonu i jednocześnie zapowiadają o wiele więcej, sprawiając, że z niecierpliwością czekam na kolejną serię.
Idźcie i obejrzyjcie ten serial! Ja chyba na wakacjach zrobię sobie maraton, żeby pochłonąć całą fabułę przy jednym posiedzeniu.
To naprawdę było dobre.
#team_Jughead_&_Betty
Jaskier
PS Wiedzieliście, że Cole Sprouse – aktor wcielający się tutaj w postać Jugheada – grał w dzieciństwie w Disneyowskich serialach Nie ma to jak hotel oraz Nie ma to jak statek? O_o
Czyli jednak można wyjść na prostą, nie ćpać, nie tańczyć na scenie z gołą dupą. Propsy.
Riverdale moje ukochane – z Betty i Jugheadem, z całym wątkiem Lodge’ów i cliffhangerem z finału, który trzyma mnie w napięciu do teraz. Piosenka Imagine Dragons od teraz kojarzyć się będzie z Juggiem zakładającym kurtkę gangu (swoją drogą, pięknie dobrana do tych scen jakby się tak trochę wsłuchać).
Ogólnie to bardzo przyjemnie się ten serial ogląda, bo wszystko się bardzo trzyma kupy. Podzielam Twoje zdanie, że tym, którzy nie znają komiksów Riverdale łatwiej jest oglądać serial, bo unika się porównywania i bólu dupy o każdą zmianę ;) Aczkolwiek może warto się zapoznać z pierwowzorem…
Czekam niecierpliwie na drugi sezon, bo tak wiele rzeczy będzie się dziać, że nie mogę wytrzymać w miejscu. Co z Archiem? Jaki będzie ten cały Lodge, o którym jest w każdym sezonie „coś”? Jak zmieni się Jughead i w jaki sposób wpłynie to na jego związek z Betty? No i o co chodziło z tą strzelaniną w Barze Popa?
Eh, dajcie ten sezon szybciutko…