Najnowsza animacja studia Illumination (Minionki, Sekretne życie zwierzaków domowych) opowiada historię tonącego w długach misia koali Bustera Moona, który chcąc ratować swój teatr przed totalnym bankructwem i zlicytowaniem, organizuje w nim konkurs piosenki. Nagroda ma przyciągnąć talenty, a one mają zapełnić widownię i uratować głównego bohatera przed stratą sensu życia, jakim jest prowadzenie tego miejsca.
No i zwierzęta śpiewają.
Fabula splata losy uczestników konkursu. W przeciwieństwie do głównego bohatera (zaraz do niego przejdę), te zwierzaki naprawdę da się lubić. Scenariusz bierze zgrane motywy, wątki i pomysły, wyciąga z nich najistotniejsze elementy historii każdej z drugoplanowych postaci i spaja w jedną całość. Ile to razy widzieliśmy filmy o tym, że ktoś jest lekceważony, że czyjś talent jest niedoceniany przez środowisko, najbliższych? W zasadzie wystarczy jedna taka postać i można klepać film, który poleci później w niedzielę rano w stacji na „P”. Tutaj, dzięki temu, że bohaterów jest cała gromadka, udaje się uniknąć dłużyzn i monotonii, ponieważ najpierw trzeba ich wszystkich z osobna przedstawić, potem trzeba ich zebrać w jednym miejscu, muszą się nauczyć ze sobą współpracować i na koniec widzimy, jak to się wszystkim opłaciło.
To naprawdę przyjemna część filmu, każdą z tych postaci da się lubić – Rosita jest świnką domowa, PILF, która całe dnie haruje w pocie czoła, dbając o dwadzieścioro pięcioro dzieci i męża, Ash ma talent, ale jej egoistyczny chłopak nie pozwala się jej rozwijać, Johny chciałby śpiewać, ale ojciec planuje go wkręcić do swojego gangu, Mike jest pogardzanym przez wszystkich dupkiem i snobem, ale głos ma naprawdę nieziemski, a Meena ma poważne problemy z pewnością siebie i nie potrafi wydać dźwięku, gdy stoi na scenie, mimo iż głos ma anielski.
Ta zgraja tworzy iście wybuchową mieszankę i każdemu kibicujemy, i kiedy już wszyscy zostają nagrodzeni w sposób, o jakim marzyli, cieszymy się ich szczęściem.
Problem mam tylko z Busterem Moonem. To jest ten miś koala, który zarządza teatrem i… on jest po prostu nieznośny. Może tego tak nie widać w trakcie seansu, ale jak się nad tym zastanowić, to nie robi nic, tylko cały czas cwaniakuje, kręci, oszukuje i na koniec zostaje gwiazdą wieczoru, niejako pasożytując na talencie śpiewających zwierzaków. Przez lata narobił sobie długów, doił kasę od swojego przyjaciela, doprowadził teatr do ruiny – to są jego osiągnięcia. I kiedy uświadomisz sobie, że jego ojciec przez całe życie ciężko harował, myjąc samochody, żeby odłożyć pieniądze i kupić mu ten teatr, w którym Buster zakochał się jako dziecko, to jest ci przykro. Mi było. To jest taki mały krętacz, któremu w życiu nic nie wyszło i ostatnią deską ratunku jest dla niego okłamanie uczestników konkursu. Nie płaci rachunków za prąd, wbija do restauracji i nic nie zamawia, nie wypłaca pensji technicznym – nie potrafię z nim sympatyzować. Mam takie wrażenie, że nie zasłużył na nagrodę, jaką otrzymał na koniec.
No, skoro już ponarzekałem na głównego bohatera, to przejdźmy dalej.
Komizm sytuacyjny i postaci w tym filmie jest bezbłędny. To, jak rozwiązano kwestię różnego rozmiaru poszczególnych gatunków zwierząt, za każdym razem jest trafione. Uwielbiam też postacie poboczne – sekretarkę Bustera, dwustuletnią iguanę ze szklanym okiem, jego kumpla owcę z bogatego domu, który całe dnie leży w domku przy basenie i gra na konsoli, a psycholog radzi mu raz w tygodniu wynosić śmieci i odwiedzać babcię. Nawet karykaturalna niedźwiedzio-rosyjska mafia jest zabawna.
Byliśmy na dość późnym seansie i na widowni siedziało naprawdę dużo dorosłych osób, które śmiały się jeszcze głośniej ode mnie. Nawiasem mówiąc, wcześniejszy seans był typowo dziecięcy, bo zwlekali z otwarciem sali, a i tak nie udało im się wszystkiego posprzątać. Straszny syf został na podłodze.
Kwestię dubbingu polski dystrybutor rozwiązał bardzo ciekawie i moim zdaniem słusznie – w dialogach słyszymy Ewę Farnę, Małgorzatę Sochę, obowiązkowego Jarosława Boberka i innych, jednak piosenki zostały w oryginalnej wersji językowej. Niektóre seanse w ogóle są z oryginalną obsadą i napisami zamiast dubbingu. Miło, że widzowie w Polsce dostali możliwość wyboru.
***
Film podobał mi się dużo bardziej niż poprzednie dwa tego studia, które widziałem – Minionki były słabe, a Sekretne życie zwierzaków domowych to była jakaś pomyłka. Sing ogląda się przyjemnie, mimo iż wciąż z tyłu głowy pląta się Zwierzogród, który dla animacji o humanoidalnych zwierzętach poprzeczkę zawiesił naprawdę wysoko. Produkcja studia Illumination zdaje egzamin z dostarczania frajdy i radochy, chociaż lekcja, jaką niesie, jest w połowie co najmniej kontrowersyjna.
Jaskier
Mam dokładnie takie samo zdanie o filmie co ty :D
Dobry film, ot co. Zwierzaki dla mnie były… Rozciągnięte. Na siłę. W dodatku, maja dostać sequel, a nie lepiej już dać serial animowany?
No ale wiadomo, dzieciaki pójdą właściwie na wszystko, a mamuski zabiora je nawet na Sausage Party.
Nie słyszałem o planach kontynuacji.
_szybkie_googlowanie_
Oni planują kontynuacje wszystkiego, nawet Sekretnego życia…
0_o