Magiczne i niezwykłe czasy, w których potrafiłem w piąteczek po szkole szorować do dwóch bibliotek, przynosić z każdej po plecaku książek i po dwóch tygodniach powtarzać tę czynność niestety minęły. Dzisiaj wszystkie interesujące mnie książki sprowadzam sobie przez księgarnie i kupuję. Proste rozwiązanie, dzięki temu mam je zawsze pod ręką. O ile jestem w domu. Zazwyczaj jednak jestem, więc nie ma problemu.
Kiedy czytałem wymienione poniżej książki, dochodziło do paradoksalnych sytuacji, w stylu gaś to światło o godzinie jedenastej w nocy. To powinno wyjaśnić, jakim typem dziecka byłem. Wiecie, kiedy koledzy biegali pod blokiem za nadmuchanym balonem w skórzanej powłoce, ja dosłownie wolałem siedzieć z nosem w książce. Właściwie to mi do tej pory zostało.
Nie przedłużając, będą głównie całe serie, bo czytałem je dosyć dawno i ciężko byłoby mi wskazać kilka konkretnych tytułów.
Książki popularno-naukowe z serii Monstrrrualna erudycja i Strrraszna historia
Dwie serie, które prawdopodobnie nauczyły mnie więcej od wszystkich lekcji biologii i geografii, na których byłem. Dzięki jednemu tomowi dostałem kiedyś szóstkę z historii. Tematyką obejmują właściwie wszystko od cywilizacji Majów, przez anatomię człowieka, zagadnienia z zakresu matematyki, po loty kosmiczne. Dosłownie wszystko, co mogłoby zainteresować uczące się dziecko. Dodatkowo podane w przystępny, zabawny sposób. Serio, przeczytałem mnóstwo książek popularno-naukowych, ale żadna z nich nie umywała się poziomem do tych dwóch serii. Po prostu było w nich coś, co przyciągało i kazało ściągać z bibliotecznej półki kolejne tomy.
Oprócz samych tekstów zawierały dużą ilość humorystycznych ilustracji, quizy, krótkie komiksy, fragmenty wierszowane i takie stylizowane na wycinki z prasy.
Obok głównych serii wyrosły poboczne – Złota dziesiątka, której każdy tom zawiera dziesięć historii przedstawionych w charakterytyczny dla serii sposób, utrzymana w podobnym stylu i tym samym formacie oraz kilka w rodzaju albumów, z tego mam Historyczny miszmasz oraz Okrutne annały.
Ogólnie mam tomy: Legendy Irlandii, Nieznośna niepodległość, Nieustraszeni odkrywcy i Koszmarne bajeczki, więc jedynie ułamek wszystkich u nas wydanych.
Seria książek Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego
Seria dziewięciu książek opowiadających o Tomku Wilmowskim, nastoletnim chłopaku, który ze znajdującej się wówczas w zaborze rosyjskim Warszawy wyrusza w podróż do Australii, a potem w zasadzie w każde inne ciekawe miejsce na Ziemi. Towarzyszy bowiem ojcu, notabebe uciekającemu przed represjami, który zawodowo zajmuje się łapaniem dzikich zwierząt do cyrków lub menażerii. Jak to mogłoby mi się nie spodobać?
Tomek jeździ po świecie i przeżywa przygody, jakich nie powstydziłby się Indiana Jones. Walczy z Indianami w obu Amerykach, przemierza pustynie, góry i dżungle, ba! poluje na yeti.
Wciągająca przygoda we wspaniałych plenerach najdzikszych miejsc na świecie.
Seria książek o Harry’m Potterze
Nie mogę powiedzieć, że seria pani J.K. Rowling nauczyła mnie czytania książek, ale „Jeśli sądzisz, że w dobie komputerów(…)” etc.
Zacząłem czytanie od czwartego tomu, no bo hej! przecież widziałem już trzy pierwsze filmy. Najprawdopodobniej było to w czwartej klasie podstawówki. Potem przeczytałem tom piąty, w międzyczasie dostałem od wujka (którego pozdrawiam) komplet od pierwszej do piątej części, bo raz w rozmowie napomknąłem, że jest problem z dostaniem Zakonu Feniksa w szkolnej bibliotece. Wiecie, jeden egzemplarz na szkołę, zapisy do kolejki, te klimaty. Zacząłem więc czytać od początku i wpadłem. Tom szósty miałem przed oficjalną premierą w Polsce, sprzedali mi w księgarni bez paragonu, tom siódmy kupiłem zaraz pierwszego dnia i przeczytałem w ciągu doby. W ogóle mój rekord czytania tej serii wynosi trzynaście dni. W trakcie roku szkolnego, więc nołlajfienie nad książkami całe dnie odpadało. Podejrzewam, że byłbym w stanie skrócić ten czas o połowę, ale niezbyt mi się chce. Może kiedy kupię sobie nowe wydanie, okładki są naprawdę świetne.
Dzisiaj już trochę nie kupuję tego całego „dorastania” z czytelnikiem. Seria stała się mroczna na siłę, niestety. Gołym okiem widać, że autorka nie zaplanowała całej tej historii od początku. Niektóre postacie umierają, niby jest nam przykro z tego powodu, ale tak naprawdę nie wynika z tego absolutnie nic.
Prawdę powiedziawszy, wolałbym serię książek o nastoletnim czarodzieju, który jedynie chodzi do szkoły i czasem łamie regulamin. Serio, moje ulubione sceny to te obyczajowe, Harry nieudolnie próbujący podrywać dziewczyny, odrabianie lekcji na odwal się. Po co nam ratowanie świata?
Książki Juliusza Verne’a
Jego czytał każdy. Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi i W osiemdziesiąt dni dookoła świata to przecież klasyka. Ale jest masa książek tego autora, która nie stała się tak popularna – Pięć tygodni w balonie, Robur Zdobywca, Północ kontra Południe, Napowietrzna wioska. Zawsze imponowało mi to, że Verne potrafi pisać o żegludze, antropologii, balistyce, podróżach kosmicznych i silnikach parowych. Może nie miało to przekładu na prawdziwą naukę, ale who the fuck cares?
Przygody Trzech Detektywów
Trzech chłopców ze słonecznej Kalifornii zajmuje się rozwiązywaniem zagadek mocno w stylu tych z kreskówek Scooby-Doo. Mają tajną bazę Z SEKRETNYMI WEJŚCIAMI ukrytą na złomowisku, czy może być coś lepszego, gdy ma się te dziesięć lat?
Każdego z nich wyposażono w oryginalne umiejętności i osobowość. Jupiter jest genialnym detektywem, Pete to typ sportowca i chwała autorom cyklu za to, że nie zrobili z niego głupka, Bob natomiast, mający dryg do wyszukiwania informacji, potrafi załatwić dostęp do archiwum miejscowej gazety.
Niezwykłe przygody wciągnęły mnie w podstawówce, gdy bibliotekarka zaproponowała Tajemnicę jęczącej jaskini. Potrafiłem przeczytać jedną część w wieczór (nie były zbyt grube, jakieś dwieście stron z haczykiem). Raz czytałem, bodajże Tajemnicę srebrnego pająka, przy świetle z zegarka. Poddałem się po rozdziale.
Zagadki naprawdę potrafiły zaintrygować i zmusić do samodzielnego myślenia, no i były interesujące. Chłopcy zajmowali się bowiem szepczącą mumią, papugami, które mówiły wierszem, UFO, duchami, badali nawiedzone domy oraz rozwiązywali afery z działami sztuki w rolach głównych.
Spory kawałek mojego dzieciństwa.
Seria książek o przygodach Pana Samochodzika
Cykl powieści przygodowych o facecie, który zaiste jest polskim Indianą Jonesem. W dodatku ma samochód, który potrafi pływać… czyli amfibię… wtedy robiło to na mnie niesamowite wrażenie. Do diabła! do tej pory robi.
Książki te pokazały mi, że nawet w naszym kraju można przeżyć niesamowitą przygodę. Albo raczej napisać książkę o kimś, kto te przygody przeżywa.
Po śmierci Zbigniewa Nienackiego, który jest twórcą tej postaci, kontynuowano spisywanie przygód bohatera, ale nie mam pojęcia, z jakim skutkiem.
Władca Pierścieni
Wiedzieliście. Tolkien jest jak człowiek, który od nowa napisał Biblię, Iliadę, Odyseję i Epos o Gilgameszu. Sam. To właśnie zrobił Tolkien. Można powiedzieć, że bez niego fantasy nie stałaby się gatunkiem na tyle ważnym, by mieć swoją półkę w Empiku.
Cóż, to by było na tyle na dzisiaj. Jutro napiszę o całej reszcie… dziwnych… różnych… takich, które kształtowały moją zrytą psychikę.
Jaskier
Pana Samochodzika mam w domu dzięki mojej mamie, która namiętnie kolekcjonowała różne serie.:D Czytałam i tak samo jak ona się wciągnęłam.
A co do Harry’ego to w pewnym stopniu się z Tobą zgadzam – takie zwykłe, szkolne sceny były jednymi z lepszych, ale chyba szybko by się znudziło gdyby te książki opierało się tylko na tym, że chłopak ma dwójkę przyjaciół i razem łamią sobie regulamin w magicznej szkole. W pewnym momencie te książki musiały przeskoczyć na drugą stronę – tego wymagała sytuacja, cała historia, która była budowana od początku. Ale to tylko takie moje prywatne zdanie. ;)
Ciekawostka: Pana Samochodzika kontynuował (kontynuuje?) A. Pilipiuk.
„Miedzy innymi” – uciekł mi ;p
Wiem, sprawdzałem Wikipedię w czasie pisania tej notki. ;)
Czytałeś może? Warto?
Weź przeczytaj lepiej „Czarnoksiężnika z Archipelagu” :P
A Homer > Tolkien.
Przykro mi.
Na istnienie Tolkiena przynajmniej są niepodważalne dowody.
Przykro mi:
William Shakespeare także > J.R.R. Tolkien.
Marlowe powiedziałby: No me gusta.
Oczywiście, w kontekście całej literatury trudno nie przyznać wyższości Homerowi, Shakespeare’owi czy tam innemu Sofoklesowi. W tekście miałem na myśli głównie gatunek fantasy. I przeczytam, kiedy znajdę czas. Czyli jeszcze trochę minie, bo niebawem czeka mnie przygoda z arcydziełem dialektyzacji. :/
Homer > Shakespeare > Sofokles > Tolkien.
Przyznam szczerze, że od Erudycji bardziej lubiłam serię Strrrrraszna Historia, o Egipcjanach i Grekach mogłam czytać w kółko. I chociaż jako dzieciak uwielbiałam książki o podróżach to seria przygód Tomka nigdy mnie nie wciągnęła. Zaczytywałam się za to Niziurskim. Wspaniały wpis, przywołuje wiele wspomnień :)
Tomki, HP, samochodziki i władca to mistrzostwo świata.
O dziwo, o Harrym mam takie same zdanie. Chciałbym by było mniej Sami Wiecie Kogo i ratowania świata, ale nie zmienia to faktu, że to najlepsze książki ever. :P
Legofanie, dopiero pierwszy komentarz? Wpadaj częściej. ;)
Widzę, że pierwszy raz zgadzamy się co do tego, że powinno być „spokojniej”. :D
[…] Wpis nostalgiczny – książki, które uczyniły moje dzieciństwo zajebistym […]